Выбрать главу

— Mam gościa… — adwokat spojrzał pytająco na Alexa. Dziewczyna także przeniosła na niego spojrzenie. Chociaż stała w tej chwili pozornie nieruchomo, nogi poruszały się niemal niedostrzegalnie w lekkim, swobodnym rytmie, jak gdyby w głębi lasu przygrywała im niedosłyszalna dla innych muzyka.

— Czy pan gra w brydża? — zapytała z bezpośredniością, którą jej babka uważałaby prawdopodobnie za impertynencje.

— Tak… — Joe skłonił głowę. — My, adwokaci, grywamy prawie wszyscy. Rozrywka brydżowa za częste nawet przypomina nasze profesjonalne sprawy.

— To za trudne dla mnie! — Joan roześmiała się. — Czy mam przez to rozumieć, że zagra pan z nami? Zagralibyśmy w czwórkę: pan, wujek Aloxander, Nicholas, to znaczy: mój mąż, i ja. Bez tego koszmarnego doktora, który gra najgorzej ze wszystkich ludzi na całym świecie! Zgoda, wujku? Powiedz prędko, bo muszą lecieć. Mam jeszcze trochę do przelecenia i parę minut gimnastyki przed kolacją.

— Na pewno damy sobie radę —— uśmiechnął się Gilburne.

— To znakomicie. Nie mówię. ,,do widzenia”, bo będę za parę minut wracała tędy. Już prawie ciemno…

I odbiegła swobodnym, długim krokiem, przyspieszając gwałtownie przed zakrętem ścieżki.

— Sympatyczna dziewczyna… — powiedział Joe, kiedy zniknęła.

— Tak. Jest bardzo miła. Gdyby tylko była trochę mądrzejsza. — Gilburne westchnął. — Obawiam się, że od szkolnych czasów nie przeczytała nic poza paroma kryminałami… To znaczy, chciałem powiedzieć…

— Chciał pan powiedzieć, że przypomniał pan sobie o procederze, z którego ciągnie dochody pański gość! — roześmiał się Joe. — Nie, nie obraziłem się… — Pochylił się do ucha Gilburne’a i szepnął: — Ja n i e n a w i d z ę powieści kryminalnych! Nie–na–wi–dzę.

Roześmiał się znowu. — Gdyby mi tylko przestali płacić za nie! I gdybym umiał robić cokolwiek innego. Ale wracajmy do naszych baranków. Mówiliśmy, zdaje się, o pielęgniarce i dok…

Raz jeszcze nie udało mu się usłyszeć, co myśli sir Alexander o opiekunach starej pani Ecclestone. Droga, która od pewnego czasu zaczęła się unosić coraz stromiej, zakręciła ponownie i oczom ich ukazało się nagle Norford Manor, wysoko, na krańcu szerokiej alei starych drzew, która wznosiła się ku domowi dwoma potężnymi, nieco skośnymi tarasami.

— To jest właśnie miejsce, o którym mówimy. Ale pytał mnie pan o pielęgniarkę. Nazywa się ona Agnes Stone i jest…

Tuż obok nich wyszedł z lasu na drogę wysoki młody człowiek, ubrany w luźny pąsowy sweter i czarne sztruksowe spodnie. Na nogach miał sandały, utrzymujące się na dwóch paskach, które przebiegały na krzyż oplatając palce. Luźne podeszwy zakłapały, kiedy wyszedł na drogę i może dlatego właśnie Joe zwrócił na nie uwagę, zanim spojrzał w twarz tego człowieka. A była to twarz o męskich, ostrych rysach, osadzona pod wysokim, prostym czołem i zakończona silnym, zawadiackim podbródkiem. Blask inteligentnych, szarych oczu gasiła jednak czerwona jak krew czupryna. Nawet w tym świetle Alex zorientował się, że są to najbardziej czerwone włosy ze wszystkich, jakie udało mu się dotąd widzieć. W prawej ręce młody człowiek niósł ostrożnie płótno napięte na wąski blejtram, a w lewej coś, co na pierwszy rzut oka przypominało składany statyw fotograficzny, ale posiadało więcej części. Przez plecy miał przerzuconą zwisającą na skórzanymi pasie dużą drewnianą skrzynkę z nie ostruganego drzewa, poplamioną farbami.

— Dobry wieczór, sir Alexandrze! — uśmiechnął się i zatrzymał obok nich.

— Pan Cotton — Gilburne przedstawił sobie obu mężczyzn. — Pan Cotton jest demonologiem, jak Irving — dodał — chociaż nie traktuje tego zawodowo. Z zawodu jest adwokatem, jak ja.

— Całe szczęście! — powiedział Nicholas z nieco komiczną gwałtownością. — Jeszcze jeden zawodowy maniak w tej okolicy, a nie zdziwiłbym ,się wcale, gdyby dobry Bóg doszedł do wniosku, że czas nareszcie z tym skończyć i grzmotnął jednym ze swoich podręcznych piorunów .w tę starą budę! Kiedy tylko Irving dowie się, że obchodzą pana diabły, natychmiast wsiądzie na miotłę i przyleci do Valley House, żeby zawrzeć z panem braterstwo. A potem nigdy już nie odczepi się pan od niego. To przerażający człowiek.

Joe nie odpowiedział, czując, że nic, co mógłby powiedzieć, nie byłoby na miejscu.

— Czyżby znowu jakieś małe nieporozumienie rodzinne? — Gilburne uśmiechnął się.

— Nieporozumienie! Nieporozumienie jest jedyną formą porozumienia z nim! — Nicholas niecierpliwie potrząsnął trzymanym w ręce przyrządem. — Och, gdyby nie był ojcem Joan! I gdyby nie kochała tak tego miejsca! I gdybym nie lubił tak tu malować! Nie zobaczyliby mnie tu nigdy!… Dzisiaj przy lunchu… — Zreflektował się nagle. — Ale po cóż wciągać w to jeszcze nieszczęsnych ludzi z zewnątrz… — Uśmiechnął się do Alexa, a Joe pomyślał, że rozumie, dlaczego Joan Ecclestone wyszła za mąż za tego rudzielca. Uśmiech Nicholasa był rozbrajający, niewinny i prześliczny jak uśmiech dziewczyny. — Wystarczy, jeżeli będzie pan musiał sam go zobaczyć…

— Będzie to dla mnie prawdziwy zaszczyt — zdołał wtrącić wreszcie Alex. — Pan Irving Ecclestone jest znany jako prawdziwy autorytet.

— Och, zapewne! Autorytet w dziedzinie, która nikogo prawie nie interesuje poza nim samym i z której wnioski są bardziej abstrakcyjne niż moje skromne obrazki. Ja przynajmniej wiem, czego chcę od barwy i przestrzeni. A on? Nie wiem, po co żyją tacy ludzie? Chyba po to, żeby psuć innym radość obcowania z przyrodą w ich własnej ojczyźnie! Powinno się go wysiedlić na równik, żeby postudiował obyczaje czarowników murzyńskich. Byłby bardzo szczęśliwy. Nie mówiąc o mnie! Powiedział dzisiaj, że moje obrazy przypominają mu owe sławetne linie kreślone przez skazane czarownice w celi zamku Gultburg! Sławetne linio! Kto słyszał o nich? Kto słyszał o zamku Gultburg? Kto słyszał o nim, Irvingu Ecclestone, poza nim samym i jeszcze kilkoma takimi samymi… — Urwał i znowu się roześmiał. — Przepraszam pana!

I znowu Joe miał wrażenie, że nie mówi do niego dorosły mężczyzna, ale dziesięcioletni chłopiec, który wic, że popełnił małą gafę…

— Zachowuję się na pewno niedopuszczalnie — powiedział Nicholas z roześmianą miną.

— Ale ten człowiek wyprowadza mnie z równowagi. Na szczęście kiedy jestem zły, maluję lepiej. Gdybym go zabił, zostałbym chyba naprawdę niezłym malarzem!

— Co mu odpowiedziałeś na uwagę o owych liniach? — zapytał sir Alexander.

— Nic! I to właśnie jest najgorsze! Przemilczałem ten zamek i zająłem się sałatą… O, Joan! — Patrzył teraz na ciemną drogę za ich plecami.

Podbiegła i zatrzymała się, oddychając trochę szybciej, ale zupełnie nie zmęczona.

— Mam nadzieję, że nie bierze pan na serio tego, co mówi mój mąż o moim ojcu! — I ona śmiała się wesoło, pogodnie, pełna rozsadzającej ją radości życia.

— Skąd wiesz, że mówiłem o twoim ojcu?

— Po tym, co powiedział dzisiaj przy lunchu, wiedziałam, że spotkawszy wujka Alexandra nie wytrzymasz i powiesz mu o wszystkim. — Zwróciła się do Gilburne’a: — Ojciec powiedział mu, że jego obrazy przypominają…

— Och, mówiłem już o tym! Czy masz już dosyć biegania na dzisiaj? Cóż za zdumiewające upodobanie, które polega na miesiącach przygotowań i wyrzeczeń dla dziesięciu czy jedenastu sekund, podczas których trzeba poruszać się odrobinę szybciej niż kilka innych dziewczyn!