Czarownic onych było czternaścioro. Czyniły one zła wiele naokół siebie, gniew Boży na całe hrabstwo Suffolk ściągając, a panosząc się tak, że i zebrania swoje, sabbathami zwane, z tymże to Xięciem Ciemności i sługami jego skrzydlastymi o nogach kozich odprawowały, rozkoszy cielesnej z nim zażywając i ziemię rozpusta plugawiąc, aby pomiot diabelski na niej rozmnożyć, do czego szczęśliwie odkrycie praktyk ich nie zezwoliło, chocia jedna z onych czarownic brzucho już wzdęte tym pomiotem miała, gdy Mistrz jej postronek na szyję założył i tak do narodzin onego małego Czarcięcia nie dopuścił z Bożą pomocą…”
Joe wzdrygnął się i przymknął oczy. Potem westchnął i czytał dalej. Opis był długi i dotyczył przybycia wielebnego Matthew Hopkinsa do hrabstwa Suffolk, a następnie wyliczał jego poprzednie sukcesy w zwalczaniu czarownic w innych okolicach.
„…dnia onego, gdy Wielebny Hopkins w modlitwie zatopiony klęczał, Boga błagając, aby pozwolił mu wytropić jak najwięcej onych cór i kochanie diabelskich, zawitał w progi jego, jakoby w odpowiedzi na modły one, Szlachetny John Ecclestone, i opowiedział, ze mając dom swój naprzeciw Skały Diabelskiej, opodal wioski Norford, nie raz i nie dwa widywał kobiety z wioski owej, gdy na miotłach nocą ku pieczarze w skale zlatywały się, a poznać je mógł z daleka, bo lecąc, płomykami tańczącymi naokół nich oświetlone były. Rzekł przy tym, że nie on jeden, ale i słudzy jego rzecz tę widywali i pod przysięgą wszyscy to zeznać mogą. Upadł tedy Wielebny Hopkins na kolana i głosem wielkim Bogu Wszechmogącemu dziękował, jako że po miotłach i ogniu wokół kobiet owych wraz pojął, że z czarownicami najtęższymi i najokropniejszymi ma do czynienia. Nie mieszkając tedy, osiołka swego osiodłał i popędził gnając go, do Sądu Jego Świątobliwości Biskupa, aby czarownice one co rychlej ujęto i pokarano.”
Potem następował opis ujęcia czternastu kobiet r wioski Norford i badań przeprowadzonych przez sąd biskupi. Szybko przesunął oczyma po szczegółowym opisie zadawanych czarownicom tortur. Jedne załamywały się prędzej, drugie później. A w końcu wszystkie, poza jedną, przyznały się do winy. Nazwisko tej opornej brzmiało: Cynthia Rowland. „…a choć igłami długimi na ciele jej poszukiwali miejsca onego nieczułego, które czarownica mieć musi, i choć kości palców jej rąk, a takoż i nóg, połamano na kawałeczki drobne, skóry nie rozrywając, i choć przez trzy dni i trzy noce sam Wielebny Hopkins siedział przed nią, gdy przykuta do ściany kolce w usta miała wrażone, aby ni głowy unieść, ni opuścić nie mogła, ni zasnąć na jedną chwilę, wszelako tak wielka w niej była przewaga i pycha diabelska, że choć prosił ją ze łzami, aby zatwardziałości poniechała, winy swe wyznała i zasłużyła na wieki czyśćca, po którym miłosierny Bóg może i jej najgrzeszniejszej winy odpuści, ona uparcie win swych zapierała się i jedna z nich wszystkich do końca w uporze diabelskim pozostała, wykrzykując, że żadna z nich winy na sobie nie ma, jeno wszystko to jest zemstą Szlachetnego Johna Ecclestone, który grunta swoje kupiwszy chciał przy nich zagarnąć i lasy od wieków do wioski Norford należące, czemu wieś się cała oparła, mając pisemne nadanie lasów onych jeszcze z czasów Miłościwego Króla Ryszarda. Wszelako prawda jako oliwa zawsze na wierzch za sprawą Bożą wydobyć się musi. Tak też stało się i tym razem. Choć wielu domagało się, aby kobiety one, jako to bywa w inszych królestwach, ogniem wolnym palić, wszelako u nas nie taki obyczaj jest, mniej pewnie Panu Bogu miły, bo Wiesza się je jako pospolitych złoczyńców. Więc gdy sąd Jego Świątobliwości Biskupa winę ich utwierdził i prawu świeckiemu je oddał ze zwykłymi słowy: „Niechaj je po ojcowsku ukarzą, kropli krwi ich nie przelewając, powiedziono je pod szubienice, gdzie Mistrz kolejno pozawieszał je na hakach czternastu, a lud stał i radował się, błotem je obrzucając.
Wonczas prawda jako ów antyczny Phoenix z popiołów powstała i wszem stała się widoma. Gdy ostatnią czarownicę wieszać miano, a była nią owa Cynthia Rowland, która winy swej i występków wyznać nie chciała, zawołała ona, sznur już na szyi mając, że prawdą jest, jakoby była kochanką diabelską, że z samym Lucyperem się parzyła i gziła, i ściskała, lubą jego nałożnicą będąc. A kiedy wszyscy przytomni na placu z trwogi oniemieli, zawołała, że kochanek nieochybnie pomści śmierć jej na szlachetnym Johnie Ecclestone, którego świadectwo przyczyną śmierci jej się stało. Zwróciła się ku niemu i palcem go wskazując, zawołała: «Lucyperze, panie mój i kochanku! Ten człowiek zgubą moją i na nim mnie pomścij aże do dziesiątego pokolenia i wygub ród ten ze szczętem, by i śladu po nim nie zostało!»… Może by i co więcy rzekła, wszelako Mistrz, przelękniony jako inni, prędko za sznur pociągnął, na pomocniki swe wołając. I wysoko ją poderwali glos jej dławiąc. Tak skończyła ona czarownica najgorsza ze wszystkich w naszym hrabstwie, do chwili swej ostatniej zatwardziała lubieżnica… A sir Johna Ecclestone, który wielce przeląkł się słów onych, Wielebny Hopkins pocieszył słowem świętym z Nieba płynącym, a tak wszyscy się do domów rozeszli a rozjechali…”
Joe zamknął manuskrypt i przymknął oczy.
— Wspaniała dziewczyna… — powiedział cicho. Jakże doskonale ją rozumiał. Widział ów odległy plac z rzędem szubienic i gapiącym się, wrogim tłumem, i niewinną kobietę, która tyle przetrzymała nadaremnie, nie wzbudzając niczyjej litości ani wiary. A kiedy wreszcie, stojąc u stóp szubienicy, zobaczyła swojego prześladowcę, zemściła się w jeden jedyny sposób, jaki jej pozostał. Powiedziała, że jest prawdą to, o czym on wiedział, że jest kłamstwem! I umierając pozostawiła swego wroga nie w przeświadczeniu, że zgładził czternaście chłopek, których nikt nie pomści, ale że zadarł z samym Lucyperem. Wiedziała przecież, ile razy odtąd będzie się budził sir John Ecclestone zlany zimnym potem…
A Patrycja Ecclestone była potomkiem Johna Ecclestone w dziesiątym pokoleniu… Tak powiedział Gilburne. Tak samo był nim Irving Ecclestone, jej brat. Ale Joan była już jedenastym pokoleniem…
Alex wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Nagle przystanął. Dopiero teraz uświadomił sobie, że czytając opis egzekucji miał przez cały czas przed oczami twarz owej ślicznej, czarnowłosej dziewczyny, którą spotkali idącą ku domowi z koszykiem jabłek dla Gilburne’a. Cynthia Rowland… Nagle zrobiło mu się duszno.
Podszedł do okna, otworzył je i wyjrzał. Była już pełna noc. Księżyc, niemal okrągły, stał wysoko nad Diabla Skałą, oblewając świat bladym, metalicznym blaskiem. Daleko, nad koronami drzew, błyszczały blisko siebie dwa maleńkie światełka, podobne do oczu zwierzęcia. Norford Manor. Było bardzo ciepło i cicho. Nietoperz przeciął padającą z okna smugę światła i zniknął w ciemności, niedosłyszalny i zwinny.
XI. SPACER PRZED BURZĄ
Joe usnął bardzo późno i obudził się bardzo wcześnie, niewyspany i niespokojny. Poranek był piękny, choć powietrze stało nieruchomo nad ziemią, nie poruszane najmniejszym powiewem wiatru. Było duszno. Będzie burza… — pomyślał, siadając do maszyny. — Będzie chyba burza z piorunami i ulewą… Bardzo dobrze… bardzo dobrze… Zaraz po niej minie ten nastrój…
Ale wiedział, że nastrój ten nie pochodził z jego uwrażliwienia na zjawiska atmosferyczne. Chciał już być tam. Być w Norford Manor i zmusić Diabła do… I tu myśl urywała się, bo nic nie miało sensu. W tej chwili pragnął prawie, aby śmierć Patrycji Lynch okazała się samobójstwem, a te wszystkie odciski i nonsensy z przekręcaniem obrazu — czyimś żartem. Ale chociaż rozum zawodził, instynkt krzyczał, że nawet w tej chwili dzieje się coś strasznego, co narasta, dojrzewa i wyda owoce, jeżeli nie zdoła się w porę zapobiec zbrodni. A jedyna możliwa teoria tej zbrodni była w absolutnej niezgodzie z faktami i nie mogła być prawdziwa. A może była inna? Ale jaka?…