Выбрать главу

— Nonsens! — Ogromne oczy, powiększone wypukłością szkieł, spojrzały surowo na stojącego. — Sir Alexander, jak ogromna większość tak zwanych cywilizowanych, kulturalnych ludzi, tkwi podświadomie w przesądach, którym podlegali przez tyle wieków jego przodkowie. Nie ma prawie człowieka, który by nie był w jakiś sposób przesądny. Ale przecież nie my, badacze! — Roześmiał się. — Jeżeli my staniemy się przesądni i nagle pomyślimy, że być może rzeczywiście sam Diabeł spaceruje po okolicznych pieczarach skalnych, opadniemy natychmiast do poziomu owych wyznawców Proroka, którzy wygrażają pięściami czarnej dłoni Szatana, odciśniętej w Hagia Sophia. Nie chce pan chyba powiedzieć, że wierzy pan w coś podobnego?

— Och nie, oczywiście, że nie… — szepnął Joe. — Ale sir Alexander także nie przypuszczał, że to prawdziwy Diabeł…

— Całe szczęście! Jedynie prawdopodobny wydaje mi się żart. Podejrzewam moją córkę, jej szalonego męża albo młodego Thomasa Kempta. Prawdopodobnie chcieli się zabawić moim kosztem. Innego powodu nie widzę…

— A woda?

— Woda? — Ecclestone uniósł brwi. — Jaka woda?

— Kiedyś natrafiłem we Francji na bardzo podobną sprawę. — Alex patrzył nadal na ciemny otwór groty. — Pojawiały się ślady stóp diabelskich, zmazywano je, strzeżono wyjścia z groty, ale pojawiały się znowu, chociaż wiarygodni świadkowie gotowi byli przysiąc, że nikt nie mógł się tam przedostać. Później okazało się, że w ukrytym wysoko w ciemności suficie groty wytworzyły się drobne szczelinki, którymi skapywała podczas deszczu woda, wsiąkając natychmiast w piaszczyste dno. I właśnie te kropelki pozostawiały, dzięki zbiegowi okoliczności, jaki zjawia się raz na wiele milionów razy, kilka prawie identycznych śladów, przypominających odciśniętą kozią nogę o dosyć osobliwym zarysie…

— Nie pomyślałem o tym… — Irving zmarszczył brwi. — Ale przecież nie mieliśmy deszczu od dwu tygodni, a ślady powtórzyły się w niedzielę… — Rozchmurzył się. — Ale oczywiście ma pan w zasadzie słuszność. Taki lub inny, powód musi być bardzo prosty i kiedy odkryjemy go, niewart będzie nawet wzmianki, a może właśnie wart wzmianki, lecz w pańskiej książce! Inna sprawa, że ślady te bardzo przypominały mi pewien typ odcisku nogi diabelskiej, który był popularny mniej więcej w czternastym wieku. Mam nawet u siebie prawie identyczny odcisk… Pokażę go panu.

I nie mówiąc ani słowa więcej ruszył ku drzwiom, a Joe poszedł za nim, raz jeszcze ogarnąwszy oczyma daleką skałę za oknem, ciemny otwór groty i leniwe ciała węży odpoczywających w wysokiej klatce przy biurku.

Kiedy znaleźli się na korytarzu, gospodarz pchnął następne drzwi i znaleźli się w innym pokoju, może nawet nieco większym niż poprzedni. Ale tu story nie były zasłonięte i światło słoneczne ślizgało się swobodnie po najdziwniejszym zbiorze przedmiotów, jaki Alex widział dotąd w życiu. Spojrzał zafascynowany, ale mimo to zdążył dostrzec jeszcze, że i tu okno przecięte było ciemnym rysunkiem kraty.

Na ścianach wisiały szeregami szczypce, haki i łańcuchy, każdy zaopatrzony w muzealne curriculum. Nad nimi rząd ohydnych metalowych masek, służących do zadawania tortur, patrzył nieruchomymi, pustymi oczodołami, w których krył się cień. Pośrodku pokoju na drewnianym podwyższeniu leżały trzy wielkie kamienie. Ku jednemu z nich podszedł Irving Ecclestone i lekko uderzył palcem w chropowatą powierzchnię.

— Widzi pan… — wskazał wklęsły, regularny ślad, widoczny pośrodku bryły piaskowca — to jest głaz, którym Szatan cisnął przed wiekami w głowę świętego Pawła. Tak chce legenda. Mieścił się on w pewnym kościółku pod Neapolem. Kiedy musiano świątynię niedawno rozebrać, gdyż zniszczył ją prawie dokumentnie pewien rodzaj grzybka, nabyłem ten kamień i przywiozłem go tu. Widzi pan ten ślad diabelskiej stopy? Jak żywy, prawda? Myślę, że jako cudowność wywodzi się on ze swojego pierwowzoru w kościele Świętej Sabiny w Rzymie, gdzie przez bardzo długi okres czasu był miejscem pielgrzymek inny kamień o podobnej tradycji. Z tą różnicą, że tamtym kamieniem Diabeł cisnął w świętego Dominika, nadaremnie marząc o strzaskaniu jego głowy, którą z łatwością ochronił anioł stróż! — Odszedł kilka kroków i wskazał otwarte drzwi do następnego pokoju, pośrodku którego Joe zauważył wielką klatkę, prawdopodobnie służącą przed wiekami do wystawiania czarownic na widok publiczny. — Tam mam gipsowe odlewy wielu odcisków rąk i nóg diabelskich w różnych kościołach, klasztorach, zamkach i gospodach Europy. Pojawiły się one prawie bez wyjątku w krótki czas po owej przesławnej bulli Innocentego VIII, która rozpoczęła ofensywę. Od tej chwili Kościół zaczął uważać oszczędzenie czarownicy za osobistą obelgę wyrządzoną najmiłosierniejszemu Bogu. Potem przyszła kontrreformacja i dowody istnienia Diabła zaczęły się mnożyć jeszcze bardziej. Kościół pragnął przy pomocy Widzialnego kazać wierzyć w Nadprzyrodzone, a że dla umysłu prymitywnego wiara bez jakichkolwiek dowodów jest niemożliwa, stąd lawina cudów i złowrogich aktów Drugiej Strony, będącej w wiekuistej wojnie z Niebem. A wychodzili ze starej, dobrej zasady Parmenidesa: „To, co jest — jest. A tego, czego nie ma — nie ma”!

— Niewątpliwie! — powiedział Joe, bo gospodarz zawiesił głos i zdawał się czekać na jego potwierdzenie. Zawrócił ku kamieniowi i spojrzał na odcisk, który poprzednio wskazał mu Irving. — Ale tu jest odcisk nogi, a raczej racicy. Z tego, co pan powiedział, wydawałoby się, że raczej na kamieniu powinny pozostać ślady palców ręki diabelskiej?

— A właśnie! — Irving uśmiechnął się. — Sam o tym myślałem. Okazuje się, że średniowiecze nie było tak wymagające. Wystarczył fakt pozostawienia śladu. A to, że nawet Diabeł niechętnie ciskałby kamienie nogami, nie wpadło zdaje się nikomu do głowy. Ale przecież nie o to nam chodzi, chociaż z tej śmiesznostki także dadzą się wyciągnąć ciekawe wnioski historyczne.

— Jestem przekonany, że ma pan słuszność… — Joe pochylił się nad kamieniem. Patrzył przez chwilę w milczeniu i chociaż nie był człowiekiem przesądnym ani nawet wierzącym, poczuł przelotny, zimny dreszcz. Odcisk stopy diabelskiej pozostawiony przed wiekami w małym włoskim kościółku był absolutnie identyczny ze śladem, który widział na egzemplarzu Pigmaliona znalezionym w pokoju zmarłej Patrycji Lynch i identyczny z fotografią zrobioną przez Alexandra Gilburne’a w Diablej Grocie. Przez krótką chwilę Joe stał pochylony, nie poruszając się. Potem wyprostował swoją smukłą, wciąż jeszcze młodzieńczą sylwetkę i spojrzał na gospodarza.

— Więc ten ślad jest tak bardzo podobny do odcisków znalezionych przez pana w Grocie?

— Tak mi się przynajmniej wydaje… — Ecclestone rozłożył ręce. — Gilburne ma zdjęcia tamtych odcisków, zdaje się. Można by je porównać. Ale przecież to niemożliwe. Gdyby tak było, musiałbym uwierzyć w żart któregoś z domowników. Nikt inny, prócz nich, nie ma tu dostępu. Ktoś musiałby sobie sporządzić odcisk woskowy… Ale przecież to nie ma najmniejszego sensu… — rozpogodził się nagle. — Jeżeli ciekawi to pana naprawdę i leży poza tym na linii pańskich szczególnych zainteresowań, niech pan spróbuje rozwiązać tę zagadkę. Czy przyjechał pan na długo?

— Na kilka dni. Pozostałbym nieco dłużej, ale nie chciałbym nadużywać gościny sir Alexandra…

— Nonsens! Powiem mu, że od jutra zamieszka pan u nas. Mam nadzieję, że przyjmie pan moje zaproszenie. Proszę mi wierzyć, że sprawi mi pan tym największą przyjemność. Ostatnio nie ruszałem się stąd prawie, a szczerze mówiąc, zestaw osób mieszkających w tej chwili w tym domu uniemożliwia jakąkolwiek rozmowę. Może się mylę, ale oni najprawdopodobniej uważają mnie za nieszkodliwego dziwaka, a ja ich za nieszkodliwych głupców. Tymczasem my dwaj na pewno moglibyśmy pogawędzić o niejednym…