Выбрать главу

— Będzie to dla mnie prawdziwy zaszczyt… — szepnął Joe — jeżeli, oczywiście…

— Więc pan przyjmuje! To znakomicie! — Irving rozpromienił się. — Każę przygotować panu sypialnię tuż obok. A teraz pokażę panu resztę eksponatów… Ale nigdy nie wprowadził tego zamiaru w życie, bo rozległo się ciche pukanie do drzwi i otworzyły się one bezszelestnie. Na progu stanęła ta sama dziewczyna, którą Joe spotkał wczoraj wieczorem podczas spaceru z sir Alexandrem. Ubrana była nawet w tę samą czarną sukienkę, ale w tej chwili włosy jej zdobił maleńki, biały, nakrochmalony czepeczek, a sukienkę pokrywał równie biały, sztywny fartuszek. Na widok Alexa zarumieniła się przelotnie i spuściła oczy, ale zaraz podniosła je.

— Lunch czeka już od dziesięciu minut, proszę pana, i panienka bardzo panów prosi na dół…

— Och, oczywiście! Zaraz zejdziemy!

I ująwszy Alexa pod ramię, Irving Ecclestone ruszył z nim ku drzwiom.

XIII. MR COTTON ODSŁANIA PRZYŁBICĄ

Doktor Archibald Duke i pielęgniarka Agnes Stone jedli lunch wraz z resztą domowników. Lecz choć doktor Duke wielokrotnie zabierał głos w rozmowie, Joe nie zauważył, aby panna Stone odezwała się chociaż jednym słowem. Jadła spokojnie, unosząc oczy na mówiących, a kiedy rozmowa nie była zbyt ciekawa, opuszczała je na swój talerz, nie próbując nawet wzrokiem nawiązać kontaktu z kimkolwiek spośród, współbiesiadników. Nie miała już na sobie swego nieskazitelnie białego kitla, ale prostą, jasnoniebieską sukienkę, w której było jej zresztą do twarzy. Niemal podświadomie Alex skonstatował, że choć opinia o jej oschłej doskonałości jest chyba usprawiedliwiona, to jednak Stone nie jest wzorowym automatem, ale dziewczyną, która na swój spokojny sposób pragnie się podobać. Kilkakrotnie rzucała okiem na zegarek i dwa razy wstała cicho, odchodząc w kierunku tarasu, najprawdopodobniej po to, żeby sprawdzić, jak się ma jej podopieczna.

Lunch przebiegał spokojnie, rozmowa podobna była do tak wielu innych rozmów, które Joe słyszał w podobnych okolicznościach i w podobnych jadalniach, że gdyby nie Irving Ecclestone i kilka rzeczowych pytań na temat demonologii, które zadał swemu gościowi, mózg jego mógłby pracować w zupełnym oderwaniu od sytuacji. Joan, Nicholas, Kempt i Gilburne przerzucali ponad stołem miłe, nieważne zdania. Stary lokaj i młoda pokojówka przesuwali się bezszelestnie za oparciami krzeseł, cicho brzęczało szkło, a za zakratowanymi oknami świeciło słońce. Było cicho, pogodnie i spokojnie.

Ale w powietrzu czuć było nadchodzącą burzę, a mózg Joe Alexa pracował z niezwykłą nawet dla niego szybkością. Joe nie wierzył w to, co nazywa się intuicją, lecz w tej chwili czuł wokół siebie i wewnątrz własnego umysłu wzrastające napięcie, którego istnienia nie usprawiedliwiał żaden fakt ani jedno wypowiedziane słowo, ruch czy intonacja. Odczuwał rozpaczliwą konieczność działania, którego kierunku nie znał. Oczywiście miał swoją teorię, ale nie musiała ona być prawdziwa… Mogło być wiele innych rozwiązań. Ale każde z nich było możliwe i wyjaśnienie mogło nastąpić dopiero wtedy, kiedy popełniona zostanie następna zbrodnia.

Powiódł spokojnie oczyma po dwu szeregach twarzy widocznych po obu stronach stołu. Morderca, ofiara, morderca, ofiara… Kto był mordercą, a kto ofiarą? A może wszystko to razem urodziło się tylko w oszalałym z bólu mózgu Alexandra Gilburne’a i zostało podjęte przez zanadto skory do spekulacji mózg Joe Alexa?… Oby tak było. Ale wszystko wskazywało na to, że tak nie jest. Pokojówka Cynthia Rowland postawiła przed nim małą filiżankę i powiedziała coś półgłosem. Nie rozumiejąc, skinął potakująco głową. W tym pokoju był morderca Patrycji Lynch i jego następna ofiara. A on, słynny Joe Alex, siedział spokojnie, jadł czekoladowy tort i był zupełnie bezradny. Odetchnął ciężko.

W tej samej chwili nastąpiła zupełnie nieoczekiwana eksplozja. Mimowolną jej przyczyną stał się Thomas Kempt.

— Przed kąpielą pracowałem dzisiaj uczciwie przez cały ranek — powiedział pochylając się nad stołem w stronę Nicholasa Robinsona. — Przywiozłem tu z Londynu projekt i jestem bardzo zadowolony, że tak zrobiłem. Zupełnie inaczej pracuje się ze świadomością, że każdej chwili można odłożyć ołówek i ekierkę, żeby zanurzyć się w wodzie. A ty namalowałeś coś dzisiaj, Nik?

— Och… — Nicholas machnął ręką, w której trzymał malutką srebrną łyżeczkę — niewiele. Siedziałem nad brzegiem wąwozu i starałem się zrozumieć, na czym polega piekielność tej Diablej Skały, bo istotnie jest w niej coś diabelskiego. Myślę, że będę to malował. Jeżeli obraz się uda, nazwę go „Piekło I”. Mam nawet zamiar zrobić całą serię tych rzeczy… — Zwrócił się do Joan: — Rozumiesz, o co mi chodzi? Chciałbym uchwycić przestrzeń diabelską i linie potępienia. Oczywiście bez żadnych analogii tematycznych. Nikt tego nie będzie mógł dokładnie odcyfrować. Ale ja będę wiedział, co myślę o moim Diable. Stanie się wtedy moją ściśle prywatną własnością… — roześmiał się. — Trudno zresztą wymagać, żeby ludzie mogli odczytywać swoje bajeczki o naturze z moich obrazów.

— Bardzo trudno… — mruknął cicho Irving Ecclestone, który usłyszawszy słowo „Diabeł”‘, zaczął przysłuchiwać się temu, co mówi jego zięć. Alex dostrzegł, że jasna, osadzona na silnej, smukłej szyi głowa Joan odwróciła się szybko w kierunku Agnes Stone i usłyszał pospieszne pytanie na temat zdrowia starej damy. Ale zanim pielęgniarka zdążyła odpowiedzieć, Nicholas Robinson spytał z podejrzanym spokojem:

— Co pan rozumie przez to „bardzo trudno”, znakomity ojcze mojej pięknej żony?

Byłbym panu bardzo zobowiązany za kilka wskazówek, chociaż nie tyle chodzi mi o Diabła, co o dobre malarstwo, a o tym przecież nie wie pan zbyt wiele, jak zdołałem się zorientować.

— Co rozumiem przez te słowa? — Irving zastanawiał się przez chwilę i Joe dostrzegł, że jego poważne, ukryte za szkłami oczy uśmiechnęły się nagle. — Chyba niewiele. Wydaje mi się, że tego rodzaju traktowanie tematu w ogóle nie nadaje się do dyskusji. Chętnie udzielę ci kiedyś wskazówek, mój chłopcze, jeżeli weźmiesz się serio do malowania. Na razie wszystkie twoje obrazy mają i tak wiele wspólnego z Diabłem. Jeżeli założysz, że jest on tym, który plącze myśli i ścieżki ludzkie, na pewno uda ci się go ukazać. Ktoś nazwał go kiedyś „panem ponurego chaosu” i sam nie wiem dlaczego, ale określenie to często przychodziło mi na myśl, kiedy patrzyłem na twoje płótna. Mimo to przypuszczam, że ta mistyfikacja powinna przynieść ci sławę. Ludzie prości i niewielkiego umysłu gardzą zwykle tym, co są w stanie łatwo pojąć. Trzeba wielkiej odwagi, żeby nazwać po imieniu nonsens, kiedy ukryty on jest pod nazwą nowoczesności. Ale może po prostu mylę się. Rzeczywiście niewiele wiem o tym, co nazywasz dosyć dowolnie „dobrym malarstwem”. — Roześmiał się. — Na pewno jestem bardzo nieprzyjemnym starszym panem. Ale wiek ma także pewien plus: pozwala ujawniać bez lęku swoje poglądy.

Nicholas także się uśmiechnął, ale potem mimowolnie zacisnął usta. Wypił łyk kawy i spojrzał na teścia uśmiechając się nadal. Ale w oczach jego nie było wesołości.

— A co by pan powiedział na to, gdybym namalował pana, Diabła i tę skałę tak ślicznie, że każdy z was rozpoznałby siebie na pierwszy rzut oka i zadziwiłby; się tym, co pan prawdopodobnie nazywa „siłą wyrazu”?

— Byłbym zachwycony — Irving skłonił głowę — i powiesiłbym ten obraz w swoim gabinecie, a potem spoglądałbym nań co dnia, ciesząc się, że moje jedyne dziecko ma za męża utalentowanego człowieka. Ale obawiam się, że nie zrobisz mi tej przyjemności.