Выбрать главу

— W prawo?

— Tak. Ta droga idzie tylko do Norford Mauor i tam się kończy. Okrąża las i serpentyną trafia z boku w park.

Po chwili droga uniosła się. Alex zmienił bieg i silnik przemówił głębiej. Jechali w cieniu, pomiędzy drzewami lasu. Po chwili droga zakręciła ostro, potem raz jeszcze w przeciwnym kierunku i pomiędzy rozstępującymi się zaroślami dostrzegł dom i sterczącą po drugiej stronie niewidzialnego wąwozu iglicę Diablej Skały. Na sto jardów przed rezydencją Joe wyłączył motor i wóz cicho przytoczył się przed taras. Wysiedli. W otwartych drzwiach stał Thomas Kempt w piżamie i szlafroku. Joe skinął mu ręką, obszedł wóz i spojrzał na ścieżkę, wilgotną od porannej rosy. Widać było na niej wyraźny ślad stóp męskich, odchodzących od domu główną aleją w dół, ku drodze do Valley House. Joe przyjrzał się im, a potem ruszył w stronę tarasu.

— Dzień dobry! — wyciągnął rękę do Kempta. — Nasz przyjaciel znowu dał znać o sobie.

— Tak… — Thomas kiwnął głową i poprowadził ich w stronę jadalni. Kiedy zatrzymał się przed jej drzwiami, wyjął z kieszeni klucz i otworzył nim drzwi.

:— Nie chciałem, żeby ktoś tu wchodził… — powiedział, otwierając je i przepuszczając ich przed sobą.

Joe wszedł i rozejrzał się.

Sir John Ecclestone zniknął ze ściany. Na jego miejscu spoglądał na stojących ciemny prostokąt starego płótna. Obraz nie był nawet zabezpieczony z tyłu ścianą z deseczek. Alex zbliżył się i obejrzał go. Potem przystawił krzesło i powiedział:

— Musimy go ostrożnie zdjąć… — mówiąc to zszedł z krzesła i ruszył ku drzwiom. — Zaczekajcie tu, panowie, chwileczkę i proszę niczego nie dotykać.

Zniknął. W hallu nadal nie było nikogo. Wyszedł na taras, zbliżył się do samochodu i małym kluczykiem otworzył bagażnik, z którego wyjął maleńką walizeczkę. Potem sięgnął do kieszeni drzwi znajdujących się przy siedzeniu kierowcy i wyjął z niej rękawiczki. Powrócił do jadalni. Była godzina piąta czterdzieści pięć.

Alex otworzył maleńką walizeczkę i zaczął z niej wyjmować przybory. Kempt i Gilburne spoglądali na niego w milczeniu.

— Czy to pan znalazł obraz w tym stanie? — zapytał Joe, manipulując irchową ściereczką przy dużym szkle powiększającym.

— Nie. Cynthia. Wstałem właśnie, bo nastawiłem sobie budzik na piątą. Mam bardzo dużo pracy związanej z tym projektem; szczerze mówiąc, jest to pierwsza moja naprawdę duża robota. Przywiozłem ją ze sobą z Londynu, bo tu umiem o wiele jaśniej myśleć. Więc wstałem i wyszedłem na korytarz. Chciałem pobiec do basenu, żeby zanurzyć się, zanim usiądę do biurka. Woda zmywa od razu resztki snu i pobudza człowieka… Więc wyszedłem na korytarz i spotkałem Cynthię. Byłem nawet w pierwszej chwili zdziwiony, że tak wcześnie wstała. Ale zapomniałem o tym zupełnie, kiedy podeszła i powiedziała: „Znowu!” Pokazała drzwi jadalni i od razu domyśliłem się, o co chodzi. Zajrzałem i portret wisiał tak, jak teraz wisi. Więc zamknąłem jadalnię na klucz, kazałem Cynthii iść na dół i zająć się swoimi sprawami, a potem sam nie wiedziałem, co mam dalej zrobić. Pomyślałem, że pan jest w Valley House ! na pewno będzie pan wiedział lepiej niż ja, jak w takim wypadku postąpić, a poza tym na pewno ‘jedzie pan chciał być jak najprędzej na miejscu, więc nie zważając na godzinę, zadzwoniłem. To chyba wszystko.

Joe wyprostował się.

— A czy nie zauważył pan, kto z domowników opuścił dom dziś rano i nie powrócił jeszcze?

— Co? Ktoś wyszedł?… To dlatego oglądał pan ziemię przed tarasem.

— Dlatego… — Alex wszedł na krzesło i wsunąwszy rękawiczki na ręce ostrożnie zbliżył się do ramy, a później ujął obraz w miejscach, które obejrzał. — Tam na pewno nie było odcisków palców… — mruknął — i jestem przekonany, że nie będzie ich nigdzie indziej… Chyba że nasz Diabełek zmienił metodę… Ale nie sądzę. To bardzo konsekwentna osoba… Nadal zachowując największą ostrożność, odwrócił obraz i ustawił go ukosem przy ścianie tak, że tylko wąski kant ramy opierał się o nią. Potem maleńką szprycką, podobną do rozpylacza perfum, rozsypał na całej powierzchni ramy ciemny, drobniuteńki proszek. Później powoli, centymetr za centymetrem, przejrzał całą powierzchnię z obu stron, nie opuszczając najmniejszego śladu ani zadrapania. W pewnej chwili znieruchomiał i długo patrzył na świeża, ostrą krechę długości może pół cala. Pod szkłem krecha wyglądała jak głęboki wąwóz o postrzępionych brzegach, ale była taka maleńka, że gołym okiem trudno było na nią zwrócić uwagę.

— Czy znalazł pan coś? — zapytał Gilburne, przyglądający się mu w skupieniu.

— Nie wiem. To znaczy, wiem, ale nie wiem jeszcze, co to zadrapanie oznacza. —

Zwrócił się do Kempta: — Czy mógłby pan poprosić tę pokojówkę Rowland tutaj na chwilę?

— Oczywiście… — Kempt ruszył ku drzwiom, najwyraźniej zadowolony, że dano mu działać. Rysy jego energicznej, męskiej twarzy były w tej chwili zacięte. Kiedy wyszedł, Joe zakończył oględziny i wyprostował się.

— Tak jak przypuszczałem… — mruknął do siebie, ale tak, że Gilburne usłyszał go.

— Nie ma żadnych śladów?

— Żadnych. Nasz przyjaciel jak widać upiera się przy tym, żebyśmy uwierzyli w nadzwyczajne właściwości tego obrazu. — Spojrzał w tłustą twarz sir Johna, która spoglądała teraz na niego z wysokości nie większej, niż mogłaby to zrobić twarz dziecku. Ale twarz starego krzywoprzysięzcy nic była podobna do twarzy dziecka. Alexowi wydało się nagle, że dostrzega w niej wyraz obłędnego przerażenia. Potem wrażenie zniknęło i pozostała tylko jasna plama na ciemnym tle lekko pożółkłego werniksu. Czas poorał powierzchnię obrazu jak skórę staruszki: pełna była maleńkich, drobnych zmarszczek.

— Pan .mnie prosił?… — Cynthia Rowland stała za nim ubrana w swoją służbową czarna sukienkę i nieskazitelnej białości fartuszek. Spod równie białego czepeczka, który ślicznie kontrastował z jej czarnymi włosami, patrzyły na Alexa spokojne oczy, u nad nimi jak kruk o rozwiniętych skrzydłach biegły proste, gęste, zrośnięte nad nosem brwi.

— Tak, panienko. To panienka znalazła dzisiaj ten obraz odwrócony do ściany?

— Tak, proszę pana.

— Kiedy to mogło być?

Cynthia rzuciła okiem na mały zegarek, który zaledwie wystawał spod rękawa sukienki. — Dokładnie godzinę temu, proszę pana. Była za pięć piąta.

— Czy panienka spojrzała wtedy na zegarek?

— Tak, proszę pana. To znaczy, nie. Na zegarek spojrzałam, kiedy wkładałam go na rękę. Była wtedy za dziesięć piąta. A od tego czasu mogło minąć nie więcej jak pięć minut.

— A po co panienka weszła do jadalni?

— Chciałam pozbierać filiżanki i popielniczki. Zawsze zostają wieczorem, bo tu jest barek i ekspres do kawy i panowie często wypijają kieliszek czegoś przed snem albo robią sobie kawę do pracy w nocy, kiedy służba już poszła spać.

— Czy panienka zawsze tak wcześnie wstaje i rozpoczyna swoje zajęcia?

— Tak, proszę pana. To znaczy, nie… — Zawahała się. Joe, który przyglądał się jej uważnie, dostrzegł, że Cynthia jest o wiele bledsza niż wówczas, kiedy ją zobaczył po raz pierwszy. — Zwykle wstaję o pół do szóstej i rozpoczynam pracę o szóstej, ale dzisiaj jest dzień świętego Eustachego i zabawa w Blue Medows. A u nas jest taki zwyczaj, że cała okolica tam się schodzi. Tu w domu zawsze służba podaje trochę wcześniej lunch i ma wolne do rana, bo często zabawa przeciąga się, kiedy jest ładna pogoda. Dlatego wstałam wcześniej, wykąpałam się i ubrałam prędko, bo chciałam posprzątać na dole i wyprasować sobie sukienkę, zanim Marta wstanie i zacznie robić śniadanie. Potem nie miałabym już czasu aż do lunchu, bo trzeba roznieść śniadanie do pokojów, posłać łóżka, pomóc pannie Stone przy starszej pani, a potem znowu jest lunch. Więc wstałam przed piątą i przyszłam tu, żeby zabrać to, co będzie do zabrania. Wtedy zobaczyłam obraz.