— Dlatego, że niespokojne patrzenie na to niczego by chyba nie dało — powiedział Joe nieco bardziej oschle, niż tego pragnął. — Morderca był bardzo przebiegły… — dodał łagodniej. — Tak przebiegły, że, jak pan sam widział, uniemożliwił wszelkie inne kierunki dochodzenia poza samobójstwem. Na szczęście czy na nieszczęście nie poprzestał na tym. Działa dalej, chociaż jeszcze nie morduje. I jeżeli sądzi pan, że mam coś przeciw temu, aby wszyscy obecni lokatorzy Norford Manor rozjechali się i nic się nie wydarzyło, to może tylko to, że teraz Diabeł działa w miejscu, które jest mi znane, a później będzie działał w innych miejscach, których nie umiem określić. Trudno przecież będzie trzymać w nieskończoność ochronę policyjną przy każdym z was. Poza tym ta piekielna sprawa nie daje żadnych punktów zaczepienia dla nowego śledztwa. On jest bezbłędny.
— Kto?
— Diabeł.
Umilkli wszyscy na chwilę. Ścieżka weszła na zakręt.
— A czy policja naprawdę nie ma zamiaru działać? — Nicholas pokręcił głową. — To znaczy, że po prostu oddano nas wszystkich na ewentualną rzeź, licząc na to, że przy którymś nieboszczyku Diabeł popełni jakiś mały błąd i zdekonspiruje się. A co będzie, jeżeli nie zdekonspiruje się — Wtedy staniemy w obliczu morderstw, których zagadki nie udało się władzom rozwiązać… — Alex był już teraz zupełnie opanowany, chociaż wypowiadanie tych słów, których używał po raz pierwszy w życiu, przychodziło mu z trudnością. — Wie pan przecież, że i takie wypadki się zdarzają. A jeżeli chodzi o policję, to, na razie przynajmniej: policja to ja. A gdyby sir Alexander i pan Kempt nie potraktowali poważnie odwrócenia obrazu w zeszłą niedzielę, nie byłoby i mnie tutaj. Oczywiście jestem w stanie spowodować, aby przed Norford Manor stanął policjant, a dwudziestu innych zamieszkało we wszystkich wolnych pokojach domu. Ale to nie pomoże do wykrycia mordercy i pozostanie on nadal nie znany. Możecie także wszyscy państwo rozjechać się. Wtedy pozostanie tu sama pani Elizabeth z doktorem, pielęgniarką i służbą. Co się stanie wtedy, nie wiem. Cała trudność polega na tym, że jeśli wszyscy pojadą do Londynu, wówczas najprawdopodobniej nic się nie stanie. A wtedy śledztwo utknie na martwym punkcie. Bo z d a n y c h , k t ó r e p o s i a d a m o ś m i e r c i p a n i P a t r y c j i L y n c h , mogę z absolutną pewnością wywnioskować, że z o s t a ł a o n a z a m o r d o w a n a , natomiast już nikt na świecie nie może w tej chwili udowodnić komukolwiek, że ją z a m o r d o w a ł . Po prostu brak jest danych. Gdybym przyjechał tu miesiąc temu, zaraz po tragedii, być może umiałbym powiedzieć coś więcej. W tej chwili stoję w obliczu równania o stu niewiadomych i kilku niepewnych danych. Jestem tylko człowiekiem. A ponieważ jestem człowiekiem, który od lat walczy ze zbrodnią, jestem w rozpaczy. To wszystko.
— Ale czy nie ma pan jakiejś teorii? Joan mówiła mi, że pan zawsze ma jakieś teorie, które najpierw wyglądają absurdalnie, a potem okazują się słuszne i sprawdzają się’ w cudowny sposób.
— Pana małżonka była dla mnie zbyt uprzejma. Miewam swoje teorie i sprawdzają się one czasami, bo są oparte na elementarnej logice. Ale logika wymaga danych, motywów i możliwości. To, co wiem w tej chwili, nie wystarczyłoby do przetrzymania osoby, o której myślę, przez pół godziny w areszcie.
— O kim pan myśli?
To pytanie zadał Gilburne. Było ono tak szybkie, że Joe odruchowo otworzył usta, żeby odpowiedzieć, zanim nie powstrzymał się, równie odruchowo.
— Jest pan prawnikiem, sir Alexandrze, i wie pan, że człowiek, który publicznie podejrzewa innego człowieka o popełnienie zbrodni, nie mając do tego odpowiednich logicznych przesłanek, jest także przestępcą, chociaż mniejszego kalibru. Jestem bezradny w tej chwili, wiem już wiele, więcej może, niż wynikałoby z tego, co mówię, Ale paru jego posunięć nie rozumiem. Nie zgadzają się ze sobą. A przecież muszą się zgadzać. W każdym razie od chwili, kiedy zamieszkam w Norford Manor, postaram się zrobić coś naprawdę. I może pan być przekonany, mr Robinson, że nawet jeżeli wyjedzie pan stamtąd dzisiaj, usłyszy pan o wyniku moich dochodzeń. Bo w tej chwili Diabeł musiałby mnie chyba zabić, żeby skłonić mnie do przerwania tego śledztwa!
Joan spojrzała na niego. W oczach jej dostrzegł błagalny, serdeczny uśmiech.
— Będziemy panu naprawdę wszyscy bardzo wdzięczni… — powiedziała cicho. — To takie okropne, kiedy pan z taką pewnością mówi o tym Diable i o śmierci cioci Patrycji… Wyszli z lasu. Daleko, górujące ponad oboma rozległymi płaszczyznami parku, ukazało się Norford Manor. Na odległym tarasie jak maleńka figurka z białej porcelany poruszała się postać kobieca krążąca wokół czegoś, czego nie mogli jeszcze dobrze odróżnić, ale o czym wiedzieli, że jest starą, siedzącą w fotelu kobietą.
Joan odetchnęła z ulgą.
— Na szczęście wszystko w porządku… To wszystko działa mi już tak na nerwy, że zaczęłam się bać…
Agnes krząta się koło babci… Dobrze, że pan jest z nami… — Spojrzała na Alexa prawie błagalnie, jakby prosząc o opiekę i ochronę przed czymś, czego bała się i nie rozumiała.
— Myślę, że przede wszystkim pójdziemy się wykąpać. — Nicholas spojrzał na niebo. — Nie pamiętam chyba tak parnego dnia.
Nie dokończył, bo spomiędzy drzew wybiegł piękny alzacki owczarek, stanął, spojrzał na idących, a potem zawrócił spokojnie ku młodemu człowiekowi w mundurze, który wchodził powoli pod górę, zbliżając się ku domowi od strony lasu.
— Cóż tam, sierżancie? — zawołał Gilburne, który najwidoczniej go znał. — Nie w Blue Medows? Macie tam przecież dzisiaj masę ludzi.
— Tak, sir… — Sierżant Clarrence zatrzymał się i otarł pot z czoła, unosząc na chwilę czapkę. — Właśnie dlatego tu jestem. Co roku zjeżdża się tam trochę niewyraźnych typków, a ponieważ Valley House i Norford Manor to jedyne domy w najbliższej okolicy, gdzie złodziejaszek mógłby się obłowić, a wiem, że służbę zwalnia się zwykle na ten dzień, więc…
— rozłożył ręce, uśmiechnął się, zasalutował i ruszył dalej pod górę, starając się ominąć łukiem fronton domu.
Joe spojrzał na dom. Był nawet zadowolony, że rosły sierżant i jego piękny pies spacerują po terenie. Chociaż co to miało za znaczenie? Diabeł nie był stworzeniem, które mogło obawiać się psów i policjantów. Znowu spojrzał na dom. Pielęgniarka szła przez taras i zniknęła w drzwiach wejściowych. Nawet z odległości kilkuset jardów jej złotorude włosy zaświeciły w słońcu, jak gdyby były wykonane z metalu. — Serwus, Tomku!
Odwrócił głowę. Nicholas, który wypowiedział ostatnie słowa, kiwał ręką do zbliżającego się Kempta, ubranego w biały kąpielowy szlafrok. Nadszedł boso przez trawnik i potrząsnął głową, z której posypały się srebrne krople.
— Cudowna woda! — zawołał. — Musicie tam wszyscy zaraz wejść! Zanurzyłem się na parę minut i jestem jak nowo narodzony!
Podszedł ku nim.
— Jak się udał brydż, sir Alexandrze? Czy Joan znowu wszystkich rozniosła na strzępy?
— Znowu…
Alex odwrócił się gwałtownie.
Od strony domu dobiegł przytłumiony odgłos wystrzału. Nie myśląc, nie próbując wątpić, zaczai biec. Zobaczył równocześnie figurkę w bieli, która wybiegła na taras i stała patrząc w prawo i wskazując coś ręką. Okna Irvinga Ecclestone. Przyspieszył i gnał jak szaleniec pod górę.
— Tatuś! — usłyszał za sobą wysoki krzyk kobiecy. Kątem oka dostrzegł sierżanta Clarrence’a, który także poderwał się do biegu. Pies pędził przy jego nodze. Sierżant, nic zwalniając, wyciągnął pistolet z kabury u pasa.