Выбрать главу

Parker wzruszył ramionami, a potem spojrzał na niego spode łba.

— Joe… Nie mogę! To nie ma przecież zupełnie sensu. To tak, jakbyś chciał wmówić we mnie, że jakiś człowiek może w rzeczywistości być w dwóch miejscach naraz… Ale… — zawahał się — widziałem twoje zwycięstwa, Joe. Wiem, że masz naprawdę wielki talent. Oddałeś nam tyle usług, że nie mogę ci odmówić, jeżeli się uprzesz. Ale jeżeli mówisz o naszej przyjaźni, to prywatnie, jako przyjaciel, muszę ci powiedzieć, że…

— Dziękuję… — Joe skinął głową. — Nie kończ. Wiem, co chcesz powiedzieć. Trzymam cię za słowo, Ben.

— Tak. Musisz mi tylko dokładnie określić, czego ode mnie żądasz.

— Musimy przesłuchać tych ludzi. Jest tu parę punktów, których nie rozumiem i chcę je wyjaśnić.

— A kiedy wyjaśnisz już te punkty, co wtedy?

— Wtedy może… — Alex urwał, potem potrząsnął głową. — Tak, rozumiem ciebie doskonale. To musi wyglądać idiotycznie. Wstyd ci pewnie za mnie, co?

— Och… — Parker zrobił nieokreślony ruch ręką. — Myślę tylko, że po prostu wszedłeś w ślepą uliczkę już wtedy, kiedy ten biedny Gilburne, marząc o tym, żeby samobójstwo jego ukochanej okazało się czymś mniej dla niego nieprzyjemnym, przyszedł do ciebie i podziałał na twoją wyobraźnię tymi Diabłami. Teraz ta sama wyobraźnia zmusza cię do absurdalnych posunięć. Ale znam cię za dobrze i zbyt wysoko cenię twoją inteligencję, żeby nie wiedzieć, że to nie potrwa długo. Służę ci całą moją pomocą… — Uśmiechnął się, podszedł do Alexa i położył mu dłoń na ramieniu. — Nie martw się. Wszystko mija… Z drugiej strony nie rozumiem, dlaczego marzysz o tym, żeby mając przed sobą s t u p r o c e n t o w e samobójstwo przykleić do jakiegoś Bogu ducha winnego człowieka odpowiedzialność za nie?

Ale Joe, jak gdyby nie zwracając uwagi na jego słowa, wpatrywał się w małą, zieloną muszkę, która spacerowała po ciemnej plamie, widocznej na biurku.

— Widzisz, Ben… — Wskazał palcem. Mucha, jak gdyby zgadując, że gest ten jej dotyczy, podfrunęła, zatoczyła koło i usiadła w tym samym miejscu, z którego odleciała. — Belzebub był bogiem much. Nie on jeden. Cyrenajczycy czcili Akarona, boga much, a Grecy Zeusa Myiodesa…

— Co? — powiedział Parker. — I co z tego?

— Absolutnie nic… — Alex podszedł do biurka. — Co byś powiedział na to, żebyśmy spokojnie przejrzeli szuflady? W końcu nawet przyjmując hipotezę samobójstwa, chciałbyś przecież w swoim raporcie wypisać przypuszczalny motyw. Pan Irving Ecclestone nie był jednym z tych szarych ludzi, których śmierć nie zajmuje nawet dwu wierszy w gazetach. Był dziedzicem olbrzymiej fortuny, największym naszym znawcą spraw Diabła i Inkwizycji, a poza tym ojcem naszej najsławniejszej lekkoatletki. Jeżeli dodasz do tego okoliczności, o których prasa dowie się prędzej, niż to sobie wyobrażamy, a także fakt, że siostra jego zginęła przed miesiącem w równie tajemniczych okolicznościach, nie mówiąc już o tym, że na rodzinie tej ciąży przekleństwo, które, o dziwo, wypełniło się w dziesiątym pokoleniu, musisz sobie wyobrazić hałas, jaki powstanie, kiedy wiadomość o jego śmierci stanie się własnością publiczną. Chociażby dlatego radzę być dokładnym…

— Tak… — Parker skinął głową. — Myślałem już o tym. Ale w moim zawodzie jest to nieuniknione. W końcu policja nie jest od tego, żeby powstrzymywać dorosłych, żyjących na wsi ludzi od samobójstwa… Ale myślę, że masz słuszność. Musimy przegryźć się przez to do końca. Sam fakt, że popełniono tu dwa samobójstwa w ciągu jednego miesiąca, da dużo do myślenia opinii publicznej. Powinienem wszystko o tym wiedzieć.

I nie czekając na Alexa wyciągnął górną szufladę biurka. Szybko przejrzeli notatki i papiery, które nie dały nic ciekawego i dotyczyły wyłącznie bibliografii. W drugiej szufladzie nie było prawie nic poza paroma listami z zagranicy. Parker przerzucił je pobieżnie. Joe otworzył szufladę po drugiej stronie. Wyjął z niej zawiniętą w papier paczkę, zważył ją w ręce, a potem otworzył. Przez chwilę przyglądał się jej zawartości. Potem gwizdnął cicho.

— Co się stało? — Parker wrzucił do szuflady ostatni list i podszedł do niego. — Co to jest?

Alex wziął ostrożnie przez chusteczkę pierwszy z dwu znajdujących się w papierze przedmiotów. Na pierwszy rzut oka sprawiały one wrażenie kawałków, drewna, lekko ociosanych i wymodelowanych u spodu.

— Możesz dać je do daktyloskopijnego sprawdzenia — mruknął Joe — chociaż założyłbym się, że nie będzie na nich żadnych odcisków palców… Są wilgotne… — dodał po sekundzie. Zmarszczył brwi i przez chwilę stał zupełnie nieruchomo.

— Ale co to jest? — Parker pochylił się i nie rozumiejącym spojrzeniem przesunął po obu klockach.

— O ile się nie mylę, a chyba się nie mylę, są to właśnie owe stopy diabelskie, których odciski narobiły tyle zamieszania w tym domu…

— Chcesz powiedzieć, że on odcisnął to w tej Grocie i na książce swojej zmarłej siostry…

— Parker pochylił się nad przedmiotami z nagłym zainteresowaniem. — Czekaj! — zawołał.

— Zaczynam rozumieć!

— Co rozumieć! — Joe zwrócił na niego wzrok, pozornie uważny, ale w rzeczywistości pozbawiony wyrazu.

— Czy wiesz, że… — Parker urwał, potem podjął szybko — to jest oczywiście tylko moja doraźna hipoteza… Pomyślałem, że ten człowiek, zwariowany demonolog w końcu… Wszyscy tak o nim mówią… Mógł… mógł tak się przejąć tą przepowiednią, że sam… rozumiesz?

— Chcesz powiedzieć, że zabił swoją siostrę, a potem siebie, żeby wykonać wyrok wydany na jego rodzinę przed wiekami? Myślałem o tym samym przed chwilą…

— Naprawdę!? To w każdym razie tłumaczyłoby za jednym zamachem obie te sprawy. Czy jesteś absolutnie przekonany, że Patrycja Lynch nie popełniła samobójstwa?

— Absolutnie.

— A dlaczego?

— Właśnie z powodu tych racic… — powiedział Joe cicho. — Cyjanek mogła ze sobą przywieźć, listu mogła nie pozostawiać, drzwi od biedy mogła zamknąć na klucz i położyć go na stole, ale nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że na książce pożyczonej jej tego samego wieczora przez sir Alexandra Gilburne’a znalazł się rano odcisk diablej nogi. Ona sama nie zrobiłaby tego na pewno. Przede wszystkim nie znaleziono żadnej diablej nogi w pokoju. Po drugie, jest rzeczą psychologicznie niemożliwą do przyjęcia, aby kobieta znajdująca się w depresji psychicznej z zupełnie ludzkich, ziemskich powodów mogła z premedytacją odcisnąć diablą nogę na pożyczonej sobie książce, wynieść potem tę diablą nogę w takie miejsce, gdzie nikt by jej nie mógł odnaleźć, a następnie wrócić i popełnić samobójstwo. W dodatku dla niej ten symbol nie miał przecież najmniejszego sensu. A jeżeli nawet przyjmiemy, że istnieją sprawy, o których nie mamy pojęcia, i symbol ten miał sens, to jak wytłumaczyć fakt, że znaki powtórzyły się po jej śmierci? To by oznaczało, że Patrycja miała wspólnika, który pozostał i działał dalej. A jest to oczywisty absurd w założeniu, bo 1) samobójcy nie mają wspólników, 2) jeżeli nawet jeden na milion ma wspólnika, to nie mogła go mieć kobieta, która przyjechała tu po wielu latach, przebywała w Norford Manor bardzo krótko i praktycznie biorąc jedynie Gilburne był dla niej bliskim człowiekiem. A Gilburne z kolei nie mógłby przekręcać portretu sir Johna w jadalni po jej śmierci dla tej prostej przyczyny, że nie nocuje w Norford Manor. Tak więc Patrycja Lynch mogła popełnić samobójstwo, ale bez towarzyszenia tych diabelskich hec, albo mogła zostać zamordowana, a wtedy te hece okazałyby się częścią ogólnego planu, w którym śmierć jej była tylko fragmentem… Rozumiesz?