— Rozumiem. Ale to nie wyklucza, że Irving Ecclestone mógł zabić swoją siostrę, a potem popełnić samobójstwo, prawda? A nawet to potwierdza.
— Tak. Tego nie można w y k l u c z y ć . Ale najpierw musimy być pewni, że Irving Ecclestone p o p e ł n i ł samobójstwo. Jeżeli go nie popełnił, zarówno jego śmierć, jak i śmierć jego siostry należą do planu jakiejś trzeciej osoby, którą proponuję nazywać w skrócie Diabłem.
— Ale Irving Ecclestone p o p e ł n i ł przecież samobójstwo! — Parker rozłożył ręce i pokiwał głową, jak gdyby chcąc powiedzieć, że wobec człowieka, który uporczywie nie chce uznawać faktów, każda argumentacja jest perłą rzuconą przed wieprza. .— Czy mam ci powtórzyć, że człowiek, który strzela sobie w głowę, znajdując się w absolutnie pustym domu, w zamkniętym pokoju, i robiąc to na oczach licznych świadków, z których co najmniej dwaj są godni zupełnego zaufania, nie może być zamordowanym? Czy naprawdę wierzysz w siły nadprzyrodzone?! Joe, człowieku, powiedz, czego ty chcesz ode mnie?
XIX. TEN WĄŻ PRZY NIM LEŻY…
— Czego chcę od ciebie? Nie wiem, czego chcę od ciebie. Gdybym wiedział, moglibyśmy za pięć minut pożegnać ten uroczy zakątek naszego kraju i odjechać do mniej uroczego Londynu, gdzie może udałoby mi się skończyć na czas tę koszmarną książczynę i odlecieć do Grecji… Ale przestałem w to wierzyć. Może, zamiast snuć marzenia, spróbujemy uporządkować to sobie.
— Będę uszczęśliwiony — mruknął Parker. — Kiedy uporządkujesz to, co masz do uporządkowania, odjedziemy natychmiast. Tak mówi mi przeczucie…
Westchnął i usiadł w fotelu naprzeciw biurka, przyglądając się z wyraźną niechęcią wężowi rodzaju męskiego, który spacerował w tej chwili po dnie klatki, dotykając co chwila głową szyby i rozglądając się, jak gdyby spodziewał się w tym znanym sobie otoczeniu znaleźć coś, czego dotąd nie widział.
Alex wyciągnął szufladę biurka, w której zauważył poprzednio czysty papier do pisania, wyjął jedną z kartek i położył przed sobą.
— Najpierw chciałbym wypisać sobie nazwiska wszystkich osób, które zamieszkują ten dom, a potem stwierdzić, gdzie były one w chwili popełnienia zabójstwa…
— Po co? — Parker oderwał wzrok od węża i spojrzał ze zniechęceniem na przyjaciela. — Przecież sam możesz zeznać pod przysięgą, że żadna z nich nie zabiła Irvinga Ecclestone.
— O Boże… — Joe wyjął chustkę i otarł pot z czoła. — Obiecałeś, że mi pomożesz. Nie przeszkadzaj mi teraz…
— Ale przecież… — Parker umilkł.
— Zacznijmy od służby… — Alex wyjął pióro — 1) Joseph Rice — lokaj 2) Martha Cowley — kucharka 3) Cynthia Rowland — pokojówka…
I ogrodnik. Jakże on się nazywa? Parker zajrzał do swojego notatnika.
— Field…
— Właśnie. 4) Ogrodnik Field. Kogo mamy dalej? Personel medyczny, jeżeli można tak ich nazwać. Czyli:
5) doktor Archibald Duke 6) Agnes Stone, pielęgniarka. Teraz następuje rodzina:
7) Joan Robinson 8) Nicholas Robinson.
Moglibyśmy jeszcze oczywiście dołączyć sir Alexandra Gilburne’a, któremu damy numer dziewiąty. I na tym zamkniemy naszą listę.
— Przecież w grę może wchodzić ktoś obcy? — powiedział Parker odruchowo.
— Sam powiedziałeś, że w grę nie może wchodzić n i k t … — Alex uśmiechnął się mimo woli i zaraz spoważniał. Spojrzał w okno. Nad pasmem porośniętych lasem wzgórz nadal trwało bezchmurne niebo nadchodzącego wieczoru, ale nagle urosło i zgasło na nim lekkie światło dalekiej błyskawicy.
— Burza… — Parker odetchnął głęboko. — Nareszcie. Oby tylko nie minęła nas i nie przeszła z boku… — Podszedł do terrarium, na dnie którego węże leżały teraz zwinięte i nieruchome. — Nawet te stworzenia straciły już siły, zdaje się… — Pochylił się nad nimi. — A to co?
Alex uniósł głowę znad kartki, na której kreślił w tej chwili małe, pozornie nic nie znaczące znaczki obok nazwisk.
— Co się stało? Znalazłeś coś?
— Tak. To wygląda jak wytrych. Ten wąż przy nim leży. Joe podszedł i spojrzał.
— Czy one nie gryzą? — zapytał zastępca szefa Wydziału Kryminalnego z .nieco dziecinną niepewnością, która dla Alexa, znającego jego bezgraniczną odwagę w walce z uzbrojonymi ludźmi, była nieomal wzruszająca. — Trzeba to jakoś wydostać…
— Spróbuję. — Joe otworzył drzwiczki klatki i wsunął przez nie rękę. Jeden z węży uniósł głowę i zasyczał…
— Uważaj! — powiedział Parker.
Alex wziął metalowy przedmiot do ręki i wtedy wąż uderzył. Głowa jego wystrzeliła błyskawicznie i zderzyła się z przegubem dłoni. Joe potrząsnął ręką. Wąż opadł na dno. Zasyczał cicho, a potem zaniepokojony cofnął szyję do drugiego uderzenia, sycząc nadal.
— Ugryzł cię! — Parker szybko zamknął drzwiczki. — Zaraz zadzwonię po naszego lekarza! — Ruszył ku drzwiom.
Alex zatrzymał go przeczącym ruchem głowy.
— One nie są jadowite. Poza tym nie ugryzł mnie.
— Pokaż…
Na grzbiecie dłoni były tylko dwa małe zaczerwienienia. Zęby, których uderzenie niosło śmierć żabom i jaszczurkom, nie zdołały przebić ludzkiej skóry.
— „Za mało sił masz, jesteś tylko Diabłem. Odrzuć kształt ludzki i oddal się pełznąc Na brzuchu twoim cętkowanym, wężu! Siła mych zaklęć rządzi nawet piekłem. Ty pierwszy poznasz moc ich…”
— powiedział Alex cicho.
Nad skałami znowu zabłysło. Rozległo się echo bardzo dalekiego gromu.
— O mój Boże… — Joe potrząsnął głową. — Czy wiesz, że w egzemplarzu następuje potem komentarz: „Grzmot i błyskawica nad skałami. Tenibrarum princeps. deviatiarum infirorum Deus, hunc Incubum in ignis eterni abisuin accipite… Skała pochłania go.” — Nigdy nie widziałem tylu błędów naraz, ile ich jest w tym jednym zdaniu łacińskim.
— O czym ty mówisz? — Parker sięgnął po trzymany przez Alexa kawałek obrobionego metalu. — O czym ty mówisz, Joe?
— Jest to fragment z piątego aktu sztuki Narodziny Merlina, której część przypisują Shakespeare’owi.
— Co? — Parker potrząsnął głową, obracając w palcach przedmiot.
— Jest to część…
— Słyszałem. Ale co to jest?
— Najprawdopodobniej klucz.
— Na pewno. Ma bardzo ciekawy wzór, jakby pasował do starego, skomplikowanego zamka. Ale wykonany jest niedawno…
— Tak. I jeżeli mamy postępować za twoją teorią: szalonego demonologa, który zabił swoją siostrę, to powinien pasować wyłącznie do drzwi pokoju, w którym umarła Patrycja Lynch… — powiedział Alex cicho.
— Co? — Parker spojrzał na niego szybko. — Nie pomyślałem o tym…
— Może wypróbujemy go od razu. — Joe wyciągnął rękę i wyjął klucz z dłoni przyjaciela. Potem podszedł do drzwi i spróbował przekręcić nim wyłamany zamek. — Tu na pewno nie pasuje…
Wyszedł na korytarz, po którym przechadzał się policjant w mundurze. Minął go i zbliżył się do drzwi pokoju, który wczoraj Gilburne wskazał mu jako pokój Patrycji.
— Jeżeli dobrze pamiętam rozkład pokoi, to chyba będzie ten…
Przystanął i zaczekał, póki Parker nie zrówna się z nim. Potem nacisnął klamkę i zajrzał. Klucz tkwił po drugiej stronie, drzwi. Wyjął go i wsunął do dziurki znaleziony w klatce wytrych. Zamek przekręcił się cicho, tam i na powrót.