Выбрать главу

— Działa! — Parker spróbował sam, potem wsunął klucz do kieszeni. — Przeklęta burza!

— mruknął. — Zapomniałem zupełnie o odciskach palców. To parne powietrze może nawet Diabła wyprowadzić z równowagi!

— Nie sądzę… — Joe włożył w zamek klucz, który znajdował się w nim poprzednio, potem zawrócił powoli w stronę gabinetu Irvinga.

— Jesteś już chyba absolutnie przekonany? — Parker zatrzymał się pośrodku pokoju. — Wszystko jest tak jasne, że nie wymaga ani słowa komentarza. Zabił ją, potem siebie. Był od dziecka uwrażliwiony na sprawy Diabła. Potem przeszło to w cichy obłęd. Ci spokojni starsi panowie mają czasem ciche, dziwne pasje. Ta pomieszała mu rozum. Zresztą n i c i n n e g o n i e m o g ł o s i ę s t a ć . Nikt go nie mógł zabić, a znaleziono w jego pokoju dowody wskazujące na to, że był jej mordercą.

— Właśnie… — powiedział Joe bardzo cicho. — Właśnie.

— Nie rozumiem? — Parker podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu. —

Naprawdę przestaję cię rozumieć. Chyba po raz pierwszy w życiu przestaję cię rozumieć, i to tak zupełnie, że nie wiem, jak z tobą mówić. Człowieku! — mimowolnie podniósł głos. — Czy zdajesz sobie sprawę, w jak śmiesznej sytuacji znajdujemy się już teraz? Mamy wszystkie dowody samobójstwa, absolutne dowody morderstwa popełnionego przez szaleńca, mamy motywy jego działania i wiemy z absolutną pewnością, że ten człowiek m u s i a ł odebrać sobie życie. O co ci chodzi?!

— Przede wszystkim o to, żebyś przestał na mnie krzyczeć. A po drugie… — zawiesił na chwilę głos — w twoim wykładzie jest pewna mała luka.

— Luka? — Parker strzelił palcami. — Nie drwij ze mnie.

— Przede wszystkim — Joe wyprostował się — chciałbym ci zwrócić uwagę, że to ja od razu powiedziałem, do których drzwi pasuje ten klucz. Po drugie, i to jest najważniejsze, jeżeli przyjmiemy, że Irving Ecclestone był szaleńcem, to dlaczego p o z o s t a w i ł tak jasne ślady wskazujące na niego jako na mordercą siostry? Szaleniec (o ile dobrze rozumiem motywy postępowania tego rodzaju umysłu) starałby się ukazać wszystkim, że przekleństwo mające podziałać w dziesiątym pokoleniu zostało spełnione nie przez niego, ale przez Diabła. Dlatego nie bardzo rozumiem, po co dał nam tak dokładnie do zrozumienia, że to on, a nie Diabeł, zabił Patrycję Lynch? Przecież w pierwszym wypadku znaleziono odcisk nogi diabelskiej, odciski w Grocie, a portret sir Johna obrócił się twarzą ku ścianie. Sir John jest rzeczywiście osobą, dzięki której przekleństwo to zostało rzucone, i jego odwrócenie się, bez odcisków ludzkich palców na ramie obrazu, było sprawą efektowną, sugerującą działanie mocy nadprzyrodzonych, tak jak reszta niecodziennych zjawisk, o których już powiedziałem. Ale wobec tego skąd wziął się u Irvinga taki brak konsekwencji? Mógł przecież z łatwością ukryć w zupełnie niedostępnym miejscu i ów wytrych, którym, jak przypuszczasz, zamknął drzwi pokoju Patrycji kładąc jej własny klucz na stole po dokonaniu zbrodni — i owe drewniane klocki z odciskami diabelskich stóp. Nie zrobił tego, psując dokładnie i ostatecznie wszystkie efekty wynikające z poprzednich żmudnych i nieco teatralnych zabiegów. To wszystko razem nie wygląda przejrzyście, prawda?

— Nie chcesz chyba, żebym żądał od szaleńca absolutnej konsekwencji, Joe? — Parker rozłożył race. — Nie jestem psychiatrą. Ale myślę, że nawet dziesięcioletnie dziecko, gdyby przedstawić mu a) fakt, że nikt go nie mógł zabić i b) fakt, że miał te przyrządy przy sobie — musiałoby wysnuć tylko jeden wniosek.

— Wiem… — Alex skinął głową. — Niestety nie jestem dziesięcioletnim dzieckiem i nie chcę wierzyć temu, co widzę, ale chcę to zrozumieć. Nie gniewaj się na mnie o to.

Parker opadł na fotel.

— Nie gniewam się na ciebie o nic. To, że w tym zwariowanym domu zachowujesz się jak wariat, też mnie nie dziwi. Nic mnie nie dziwi. Ale mam wszystkiego dosyć. Prosiłeś mnie w imię przyjaźni, żebym zachowywał się razem z tobą jak wariat. Jesteś moim przyjacielem i przyszedł dzień, w którym zapragnąłeś to wypróbować. Będę z tobą do ostatniej sekundy, choćby nawet od jutra rana podwładni moi wybuchali głośnym śmiechem na mój widok. Rób, co chcesz. Ja i mój aparat jesteśmy do twojej dyspozycji. Ale zakreśl jakieś granice tego nonsensu, a kiedy zrozumiesz, że działasz poza prawami elementarnej logiki, wtedy poddaj się jak uczciwy, pokonany w uczciwej walce żołnierz, zgoda?

Joe nie odpowiedział. Patrzył w okno. Rozpoczynał się zmierzch. Na granicy wysokiego horyzontu, postrzępionego koronami drzew i wysoką iglicą skały, wyrósł ciemny, obłok, pierwszy zwiastun nadchodzącej burzy. Daleki grom przetoczył się nisko i ucichł. Alex odwrócił się i podszedł do siedzącego. Zatrzymał się przed nim i kładąc obie ręce na poręczach fotela pochylił się nisko. Parker zobaczył jego szczupłą, bladą twarz, z której ani na chwilę nie zszedł wyraz bolesnego prawie wysiłku. Krótkie, niemal rude włosy zadrżały lekko, kiedy przez okno wpadł pierwszy parny podmuch.

— Czy znasz, Ben, takie uczucie, o którym mógłbyś powiedzieć tylko tyle, że coś jest „nie w porządku”?

Mówił bardzo poważnie i cicho, nieomal szeptem. Parker skinął głową.

— Myślisz o czymś nieokreślonym, o takiej myśli, której nie można uchwycić, ale o której wie się, że można ją w jakiś sposób skonkretyzować, tylko nie wiadomo, co to za sposób?

— Tak. Myślę o czymś takim, co człowiek dostrzega i co nie formułuje się w jego świadomości, ale tkwi gdzieś w głębi i nie daje spokoju. Co chwila mam wrażenie, że ten obraz wynurzy się i wtedy nagle wszystko zrozumiem w jednej sekundzie. A potem zapada się i jestem bezradny. Ale to przyjdzie, Ben. Ja wiem, że to przyjdzie. Ja nawet wiem, k i e d y doznałem tego uczucia! To było dwa razy.

— I nie umiesz określić niczego absolutnie?

— Nie. Poza tym, że wiem na pewno… — Urwał.

— Co wiesz? — Parker pochylił się mimo woli ku przodowi. — …wiem, że w obu wypadkach uczucie to nie miało n i c w s p ó l n e g o z I r v i n g i e m E c c l e s t o n e .

XX. LOKAJ — KUCHARKA — POKOJóWKA GDZIE OGRODNIK?

Parker wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Wreszcie zatrzymał się.

— Joe… — powiedział prawie serdecznie. — Jeżeli to jest przyczyną twojego niepokoju, jesteś usprawiedliwiony. Ale nic nie usprawiedliwia mnie w tej absurdalnej sytuacji. Przecież wiemy obaj, że…

— Wiem, wiem. Wiemy, że nikt go nie mógł zabić, że znaleźliśmy przy nim dowody wyjaśniające śmierć jego siostry, że… słowem, że ja jestem szalony. Ale pozwól mi działać… jeszcze trochę.

— Och, dobrze, dobrze. Działaj, ile chcesz. W końcu, w przeciwieństwie do zmarłego Ecclestone’a, twoje szaleństwo ma jakąś metodę. To ty wynalazłeś ten klucz…

— Teodoros z Samos… — mruknął Joe i pochylił się nad kartką.

— Jaki Teodoros? Kto to jest? O czym ty mówisz, człowieku?

— Teodoros z Samos wynalazł klucz. Mniej więcej w roku 500 przed narodzeniem Chrystusa… Joseph Rice, lokaj…

— Co?

— Myślę, że spróbujemy przesłuchać tych ludzi. Mam parę pytań, Ben, jeżeli nie masz nic przeciwko temu.

— Och, nic, absolutnie… Im prędzej ich wypytasz, tym prędzej odjedziemy. Mam nadzieję, że zdążymy przed burzą do Londynu…

— Chciałbym zacząć od służby. Ściślej mówiąc, od Josepha Rice’a, lokaja męża pani Elizabeth, który jest tu na wpół na emeryturze.

Parker podszedł do drzwi i półgłosem wydał dyspozycje dyżurującemu w hallu człowiekowi.