Выбрать главу

Przez chwilę czekali w milczeniu. Parker przeglądał wyrzucone na biurko listy. Rozległo się ciche pukanie. Joe powiedział: „proszę!”, wyłamane drzwi skrzypnęły głośno i do pokoju wsunął się stary człowiek. Był wysoki, miał szerokie ramiona i trzymał głowę prosto. Tylko sieć zmarszczek na twarzy, ciemno opalonej latami podzwrotnikowego słońca, wskazywała jego wiek. Zatrzymał się przy drzwiach i lekko pochylił głowę, pozdrawiając obecnych. Joe zauważył, że mimowolnie spojrzenie jego pobiegło przy tym ku pustemu biurku i zaraz powróciło.

— Proszę siadać… — Alex wskazał mu wolne krzesło pod rzędem półek.

Stary lokaj zawahał się, ale potem spokojnie podszedł i usiadł na brzeżku siedzenia.

— Proszę nam powiedzieć — zapytał szybko Joe bez żadnych wstępów — gdzie pan Irving Eccleslone trzymał swój pistolet? Staruszek drgnął i uniósł głowę.

— Pistolet?… — zapytał, jak gdyby nie rozumiejąc, ale zaraz wyprostował się. — Pistolet był zawsze w sypialni. Pan Irving trzymał go w szufladzie nocnego stolika.

Joe uniósł brwi.

— Czyżby spodziewał się jakiegoś niebezpieczeństwa? W domu tak położonym jak Norford Manor, gdzie wszystkie okna są zakratowane, a nocą nikt nie może wejść, i gdzie bądź co bądź przebywało zawsze kilku dorosłych mężczyzn, tego rodzaju środki bezpieczeństwa są chyba dziwne? Nie zdziwiło to pana nigdy?

— O, nie, proszę pana… — Cień uśmiechu przebiegł przez rysy lokaja i zaraz zniknął. — Pan Irving, jak myślę, nie chciał się rozstawać z tym pistoletem, bo był bardzo z niego dumny.

— Dumny?

— Tak. Pan Irving miał bardzo zły wzrok. Już od najwcześniejszych lat nosił szkła, a potem, kiedy czytał tyle książek i tyle pisał przy elektrycznym świetle, oczy jeszcze bardziej mu się popsuły. Kiedy nadeszła wojna, miał trzydzieści kilka lat i oczywiście chciał tak jak wszyscy wstąpić do wojska, ale nie przyjęli go właśnie ze względu na tę wadę. Zrobiono go za to tutaj oficerem obrony terytorialnej i wtedy kupił ten pistolet. Po wojnie zachował go… Pan Irving zawsze był dumny z tej obrony terytorialnej. W sypialni, jeżeli panowie tam zajrzą, zobaczą panowie dużą fotografię pana Irvinga w mundurze. Sam go zawsze czyścił i oliwił, ten pistolet… — Umilkł nagle. Potem spojrzał na Alexa. — Czy to z niego, jeżeli wolno zapytać, pan Irving się zastrzelił?

— Tak — Joe skinął głową. — Ta szuflada nocnego stolika nie była oczywiście zamknięta?

— Nie, proszę pana. Dzieci w domu nie ma, a do pokoju, poza panem Irvingiem, wchodziła tylko pokojówka Cynthia Rowland i ja. Zresztą te stoliki nocne nie mają zamykanych szuflad.

— Teraz chciałbym zapytać o co innego. Pracuje pan u rodziny Ecclestone’ów już wiele lat, prawda:

— Ponad pięćdziesiąt, proszę pana. Ale z tego dwadzieścia spędziłem na Malajach ze starszym panem.

— I pochodzi pan stąd?

— Tak, z wioski Norford, jak i reszta służby.

— Czy nie słyszał pan nigdy o żadnym tajnym przejściu, korytarzu, lochu, słowem o jakimś połączeniu domu ze światem zewnętrznym, które nie byłoby ogólnie znane. W średniowieczu był tu warowny zameczek i chyba musiała być jakaś droga ucieczki albo dowozu żywności na wypadek oblężenia zameczku.

— Nie, proszę pana. To znaczy tak. W skale na dole jest wykute wejście do jakiegoś korytarza, który idzie pod górę. Ale pewnie kiedy zaczęto budować ten dom, zasypano korytarz, bo byłem tam kilka razy i doszedłem do rumowiska. Od strony domu to przejście zaczynało się przy koksowni, za kuchnią w piwnicy. Ale jest zawalone głazami i zamurowane. Bo właśnie pochodzi jeszcze z czasów, kiedy tu stał zamek, proszę pana. Parker wstał cicho, wyszedł na korytarz i zaczął mówić coś półgłosem do dyżurującego policjanta. Potem wsunął głowę do pokoju i dał Alexowi znak, że odchodzi.

— Ale gdzie pan był mniej więcej w chwili, kiedy wydarzył się ten tragiczny wypadek?

— Z tego, co wiem, to chyba w Blue Medows, w gospodzie „Pod Kaczką i Lwem”. Rozmawiałem tam przy piwie z paroma znajomymi z dawnych czasów, tymi paroma, którzy jeszcze pozostali przy życiu, bo przecież mam już siedemdziesiąt pięć lat, proszę pana, a w tym wieku człowiek niewielu już ma znajomych z młodości… Rozmawiałem, a wtedy przyjechał samochód policyjny, który zabrał służbę z Norford, to znaczy Marthę Cowley, która jest naszą kucharką, i mnie, bo Cynthii ani ogrodnika Fielda nie znaleźli. No i przyjechałem tym samochodem tutaj, proszę pana. Joa uniósł się z fotela, a stary lokaj zrobił prawie równocześnie to samo.

— Dziękuję panu bardzo, mr Rice… Och, jeszcze jedno. — Podszedł do biurka i odchylił chustkę, którą zakryte były oba klocki znalezione w biurku Iryinga. — Czy widział pan kiedyś te przedmioty?

Stary zbliżył się, wyjął z kieszeni futerał, a z niego okulary oprawne w cienki srebrny drucik, nałożył je i pochylił się nisko.

— Proszę ich nie dotykać… — Joe zrobił ostrzegawczy ruch ręką. Ale Rice po krótkiej chwili wyprostował się.

— Nie, proszę pana. To wygląda, jakby ktoś obrobił dwa kawałki brzozowego drzewa i wyciął na nich jakiś wzorek… Nie, nie widziałem czegoś takiego u nas.

— A czy pan Irving albo ktoś z domowników zabawiał się kiedyś stolarką, albo czy ktoś ze służby robi jakieś drobne roboty stolarskie w domu?

— Nie, chyba nikt… Może Field? Widzę go czasami, kiedy struga coś przy kwiatach, jakieś patyczki i kratki drewniane… Ale do wszystkich robót stolarskich w domu sprowadzamy Bradleya, stolarza z Norford. — Tak… — Joe skinął głową. W tej chwili wszedł Parker. Alex podszedł do niego i po chwili zbliżył się do starego lokaja. — Czy widział pan kiedykolwiek ten przedmiot? Wyblakłe oczy spojrzały na dziwny, lśniący klucz, — Nie, proszę pana. Nigdy.

— To już wszystko. Dziękuję bardzo.

Kiedy drzwi zamknęły się za Rice’em, Parker powiedział:

— On ma rację. Tamten średniowieczny przekop jest zamurowany i nie tylko zamurowany, ale zastawiony kotłem centralnego ogrzewania. Ściana nie daje nawet głuchego odgłosu. Najwidoczniej i tu zasypano kawał korytarza i zawalono kamieniami. Co teraz? Czy chcesz jeszcze kogoś przesłuchiwać?

— Oczywiście. Muszę, Ben. Chciałbym teraz pomówić z panią Marthę Cowley, kucharką.

— Jeżeli musisz… — Zastępca szefa Wydziału Kryminalnego wzruszył ramionami, ale zaraz opanował się. Zanadto lubił Alexa, żeby nie rozumieć, ile kosztuje go w tej chwili nonsensowna walka z logiką i nieodpartymi argumentami, jakie nasuwała rzeczywistość.

*

Martha Cowley była tłustą osobą w nieokreślonym wieku, mogącym wahać się pomiędzy czterdziestym a sześćdziesiątym rokiem życia. W każdym razie była osobą o usposobieniu dynamicznym, czemu dała wyraz od razu po pierwszym pytaniu.

— Gdzie byłam? W Blue Medows! Każdy może zaświadczyć. Chwała Bogu żyję tu od urodzenia i nigdy jeszcze nie miałam do czynienia z policją! I nie wiem, dlaczego taki wstyd mnie spotkał? Zajechali po nas samochodem, po starego Rice’a i po mnie, i zabrali nas jak złodziejaszków w biały dzień, a tam było pełno ludzi, i to sami znajomi! Nigdy się już chyba ludziom na oczy nie pokażę! Dlatego, że biedny pan Irving popełnił samobójstwo… Wszyscy mówili zawsze, że nad nimi jest przekleństwo i kiedyś się wypełni… Ale kto kazał policji nas zabierać? I dlaczego? Przecież policja jest od łapania złodziei, a nie przyzwoitych kobiet, co w swoim życiu nawet pensa nie ukradły, chociaż łatwo by mogły, bo mnie tu ufają, jakbym była z rodziny, i wszystkie zakupy sama robię, i płacę dostawcom, tak, proszę panów! Zamilkła równie gwałtownie, jak zaczęła mówić i spojrzała na obu mężczyzn oczyma, które mówiły, że gotowa jest oddać dziesięć słów za jedno i nie pozostawi nikomu ostatniego z nich, choćby ją nawet miano powiesić jak owych czternaście kobiet przed wiekami w jej wiosce.