Выбрать главу

— Musieliśmy to zrobić… — Joe skinął spokojnie głową. — I pani, i pan Rice jesteście tu od dawna i na pewno wiecie najwięcej ze wszystkich osób postronnych o tej rodzinie i jej sprawach… Ale nie o sprawy rodziny Ecclestone’ów chcemy panią zapytać… — dodał prędko, widząc odruch protestu. — Chciałbym natomiast zapytać o co innego. Człowiek, który tak dobrze zna ten dom jak pani, i który na pewno jest spostrzegawczy i potrafi zauważyć każdą niecodzienność, mógłby nam powiedzieć może, czy nie stało się tu w ciągu ostatnich godzin, a może nawet dni, coś, co go zainteresowało, albo co by, powiedzmy, uważał za niezwykłe?

Powiedział to zupełnie swobodnie, ale uważnie przyglądał się jej pyzatej twarzy, i nagła zmiana, którą na niej dostrzegł, sprawiła, że wstał i podszedł bliżej, zatrzymując się przed siedzącą.

— Proszę pamiętać, że prowadzimy tutaj śledztwo w sprawie śmierci pani chlebodawcy i każdy, chociażby najmniej ważny szczegół może mieć znaczenie.

— Ale przecież… — głos Marthy Cowley utracił całe swoje wojownicze brzmienie —

…ten biedaczek, to znaczy pan Irving, sam się zabił, prawda? Wszyscy mówią, że sam, proszę pana.

— Czy zabił się sam, czy nie, obowiązkiem każdego uczciwego obywatela jest dopomóc policji w śledztwie, prawda? Jeżeli prowadzimy śledztwo, to widocznie nie rozumiemy jeszcze wszystkiego dokładnie i chcielibyśmy ustalić pewne fakty.

Zamilkł i równocześnie usłyszał za sobą ciężkie westchnienie Parkera. Martha Cowley siedziała przez chwilę w milczeniu, zupełnie nieruchomo. Ale jej krótkie, tłuste palce nerwowo mięły brzeg białego fartucha. Nagle uniosła głowę.

— Nie chciałam mówić o tym, proszę pana, bo to nie moja sprawa. Nawet jeżeli dziewczyna jest trochę zwariowana, to przecież to jest jej sprawa, prawda? A rodziców też znam od dziecka i nie chciałabym jej jakiejś krzywdy zrobić gadaniem…

Urwała znowu.

— Proszę nam wszystko powiedzieć — Joe spokojnie skinął głową. — Policja nie plotkuje, a na pewno nic skrzywdzi nikogo niewinnego. Może być pani tego pewna. Pokiwała głową.

— Tak sobie właśnie i pomyślałam. Ale mądrzej jest nie mówić obcym o tym, co się wie. Tylko że pan Irving nie żyje… To właściwie nic wielkiego. Tylko w nocy było gorąco, a ja mam trochę słabe serce, nie żebym była chora, ale całe życie stoję przy ogniu, i tak było parno, że nie było czym oddychać i nie mogłam usnąć. A potem tak mi serce zaczęło bić, że się zlękłam… I leżałam sama, i pomyślałam sobie, że chyba umrę, jeżeli coś się nie stanie, bo poty na mnie biły i aż dusiłam się. Więc wstałam i podeszłam do drzwi, i pomyślałam, że obudzę Cynthię, która śpi w pokoju obok mnie. Bałam się, że może umrę i nie będę miała nawet siły krzyknąć. A przecież mamy doktora w domu i ona by pobiegła i obudziła go. Więc weszłam do niej i zapaliłam światło… i zobaczyłam, że nikogo nie ma!

— A czy łóżko było zasłane? — zapytał szybko Joe, pamiętając o swojej wieczornej wyprawie do Groty.

— Nie. Kapa była zdjęta i widać było, że spała na nim. Podeszłam i poduszka była nawet jeszcze ciepła… Pomyślałam, że pewnie wstała i poszła do łazienki na chwilę i zaraz wróci, więc usiadłam na brzegu łóżka i czekałam. Ale nie wracała. Siedziałam tam chyba z pół godziny i aż zapomniałam o swojej słabości. Pomyślałam nawet, że może jej się słabo zrobiło i poszłam zajrzeć do naszej służbowej łazienki, ale też jej nie było. Zaczęłam nasłuchiwać w korytarzyku i zajrzałam do kuchni i do spiżarni, ale wszędzie było pusto. Więc sprawdziłam wejście dla służby, bo już sama nie wiedziałam, co myśleć. Ale drzwi były zamknięte i założone sztabą jak zawsze. Wiec poszłam do siebie i położyłam się, a potem jakoś zasnęłam chyba. A rano ona już była na nogach, kiedy wstałam, i powiedziała, że wyszła na górę, bo pomyślała, że ktoś chodzi przed wejściowymi drzwiami, że tak jej się niby wydało. Ale skąd mogła o tym wiedzieć, kiedy okna jej pokoju, tak jak moje, wychodzą akurat z drugiej strony, na skały?… I co by tak długo tam robiła? Ale nie myślałam o tym, chociaż kiedy dowiedziałam się rano, że obraz przekręcił się znowu, to sobie o tym pomyślałam, bo Cynthia jest trochę zwariowana, kiedy się z nią gada czasem o Diabłach… A więcej nie wiem, proszę pana.

— Tak… — Tym razem Parker odezwał się po raz pierwszy. — A która mogła być godzina wtedy?

— Była druga, a potem pół do trzeciej, bo pamiętam, że dwa razy spojrzałam na mój budzik przy łóżku, proszę pana, raz, kiedy wychodziłam, a raz, kiedy wracałam.

Parker chciał powiedzieć coś jeszcze, kiedy Joe niespodziewanie wstał i pokazując Marcie Cowley klucz, a potem klocki, zadał jej to samo pytanie, które zadał poprzednio staremu Rice’owi.

— Nie, nie widziałam ich nigdy, proszę pana… — powiedziała bez wahania.

Alex podziękował jej, wyprawiając ją z pokoju, zanim jego przyjaciel zdołał dojść do głosu.

— Nie rozumiem? — Parker uniósł brwi. — Nareszcie masz jakiś mglisty punkt zaczepienia (chociaż szczerze mówiąc nie wiem o co!) i odrzucasz go, nie zadając żadnych dodatkowych pytań i nie starając się skonfrontować tych kobiet.

Alex odwrócił się ku niemu powoli. Wyraz dramatycznego napięcia, który trwał na jego twarzy od chwili, kiedy włamał się do tego pokoju po śmierci Irvinga Ecclestone — zniknął, ustępując miejsca owemu wyrazowi lekkiego roztargnienia, który Parker znał tak dobrze, a którego nie spodziewał się zobaczyć w najbliższej przyszłości na twarzy przyjaciela.

— Co się stało?

— Och, nic — Alex machnął ręką. — Przypomniałem sobie, Ben.

— Co sobie przypomniałeś?

— Mówiłem ci już o tym. Dwukrotnie miałem wrażenie dzisiaj, że coś jest n i e w p o r z ą d k u . Teraz wiem już, dlaczego tak myślałem. Chciałbym jeszcze tylko dokładnie zrozumieć, dlaczego działo się to właśnie tak, a nie inaczej… — Odwrócił się w stronę biurka i przez chwilę patrzył na nie. Potem przeniósł wzrok na zdumioną twarz Parkera. — Myślę, że trzeba chyba będzie przesłuchać pannę Cynthię Rowland. Jak myślisz?

— Boję się, że naprawdę zwariowałeś… — powiedział Parker poważnie.

— Och, nie… — Głos Alexa także nabrał innego brzmienia. — Nie zwariowałem, Ben…

— urwał, potem potrząsnął głową. — Chociaż nie wiem, czy nie masz słuszności? Bo albo zwariowałem, albo…

— Albo?

— Poproś tu pannę Rowland, a później pomyślimy, Jak mnie leczyć. Nie zachowuję się jak furiat, prawda? To raczej taki lekki obłęd. Widocznie zbyt długo grzebię już w sprawach gwałtownej śmierci. Należy mi się urlop, Ben.

— Jestem o tym najzupełniej przekonany — powiedział Parker i podszedł do drzwi, aby wydać dyspozycje dyżurującemu policjantowi.

Ale Cynthia Rowland nie okazała się dobrym rozmówcą.

— Nie, proszę pana, nic o tym nie wiem, żebym nie spała u siebie w pokoju… — powiedziała spokojnie, chociaż twarz jej oblał przy tych słowach ciemny rumieniec. — Wyszłam tylko na górę, żeby sprawdzić, czy nikt nie kręci się przed domem, bo zdawało mi się, że słyszę coś…

— Ale przecież pokój panienki położony jest od strony skał, w przeciwnym końcu domu.

— W nocy bardzo dobrze słychać, proszę pana. Czasami, kiedy pies nie był jeszcze otruty, słyszałam go przez korytarz, kiedy biegał pod oknami od frontu… Poszłam na górę, do hallu, a potem, kiedy podeszłam do drzwi i nic nie było słychać, stanęłam przy oknie i patrzyłam na księżyc. Był w nocy bardzo duży księżyc, proszę pana i widać było całą dolinę… A potem wróciłam do siebie i zasnęłam. Nie wiedziałam, że Martha była u mnie, proszę pana, bobym przecież zaraz zeszła, żeby jej pomóc, jeżeli się źle czuła.