— O Nicholasie? Nie chce pan chyba powiedzieć, że… Co sądzę? Bardzo go lubię i myślę, że jest to najuczciwszy człowiek pod słońcem.
— Tak. A jego żona? Znacie się od dzieci, prawda?
— Tak. To znaczy jestem starszy od Joan, ale znam ją, praktycznie biorąc, od dnia jej urodzenia. Mogę o niej powiedzieć tylko to, co o nim, a może nawet więcej i lepiej, bo znam ją dłużej i mógłbym dać za nią głowę w każdej sprawie; od najbłahszej do najpoważniejszej, Joan to kryształowa dziewczyna.
— Dziękuję panu… — Alex skinął głową. — Może później zapytam pana jeszcze o kilka szczegółów. Ale na razie…
Nie kończąc, kiwnął głową i wyszedł z pokoju, a zdumiony Parker za nim. W hallu nie było już doktora Duke’a, stał tam za to sierżant Jones.
— Ten ogrodnik już przychodzi do siebie, szefie! — powiedział. — Co z nim zrobić? Parker spojrzał na Alexa.
— Na pewno marzysz o tym, żeby go przesłuchać, Joe?
— Nic, nie marzę, ale może to się przyda. Sam nie wiem. W każdym razie trzeba z nim zamienić kilka słów. Leży u siebie w domku, tak?
— Tak, proszę pana.
Joe zrobił krok ku drzwiom wyjściowym, ale zatrzymał się nagle.
— Ach, cóż za błazen ze mnie! Cóż za zdumiewający błazen ze mnie! Ben… — przyciszył głos. — Błagam cię, trzeba zebrać tych wszystkich ludzi gdziekolwiek, najlepiej w jadalni. Poza doktorem Dukiem… Jones, proszę znaleźć doktora Duke’a i sprowadzić go nam. Na pewno jest u siebie w pokoju albo tam… — wskazał ręką — u starej pani Ecclestone.
Jones zawrócił na pięcie, podszedł do drzwi pokoju Duke’a i zapukał. Po sekundzie wszedł i wynurzył się prawie natychmiast w towarzystwie młodego lekarza.
— Jeżeli panowie… — zaczai Duke. Alex uciszył go szybkim ruchem ręki.
— Doktorze, skończmy z nonsensami. Sprawa jest zbyt poważna. Chodzi o to, żeby pan natychmiast znalazł się w sypialni starej pani Ecclestone i nie opuszczał jej ani na sekundę aż do czasu, kiedy tam przyjdę i zwolnię pana. Czynię pana absolutnie odpowiedzialnym za jej życie i zdrowie. Czy rozumie pan?
Mimo woli Duke wyprostował się.
— Czy… czy pan naprawdę?…
— Doktorze, nie wiem, czy pan był w wojsku, ale proszę to traktować jako rozkaz, bez względu na to, co pan sądzi o swoich wolnościach obywatelskich. Jest pan tu tylko po to, żeby jej strzec, i nie chcę od pana niczego poza tym, żeby wywiązał się pan w krytycznym momencie ze swoich obowiązków. I proszę w ż a d n y m w y p a d k u n i e o p u s z c z a ć j e j p o k o j u , a n i z n i ą , a n i b e z n i e j .
— Tak jest — powiedział doktor Duke i bez słowa skierował się ku drzwiom sypialni właścicielki Norford Manor.
Kiedy drzwi zamknęły się za nim, Joe odwrócił się na pięcie i wymierzył palec w pierś Jonesa.
— Sierżancie! Trzeba zrobić to bardzo dokładnie!
— Co, proszę pana?
— Zebrać ich wszystkich w jadalni, z wyjątkiem doktora Duke’a i tej staruszki. Oni oboje nie mają prawa opuścić tej sypialni. My wrócimy za dziesięć minut.
— Tak jest, proszę pana.
Alex znowu odwrócił się na pięcie i ruszył naprzód, porywając po drodze z wieszaka ów metalowy statyw, który zauważył u Nicholasa Robinsona, gdy po, raz pierwszy spotkał go na ścieżce owego popołudnia. Parker szedł za nim, mrucząc do siebie. W drzwiach wyjściowych, za którymi przechadzał się spokojnie umundurowany policjant w nasuniętym na czoło kapturze peleryny, zatrzymał go.
— Joe, nie chcesz chyba powiedzieć, że…
— Mogę się założyć z tobą o szylinga, że jeszcze dzisiaj rozwiążemy najbardziej zdumiewającą tajemnicę kryminalną stulecia. — Alex roześmiał się i zaraz spoważniał. — Ach, cóż za błazen ze mnie! — powiedział głośno, nie zważając na zdumione spojrzenie dyżurującego policjanta. — Gdybym mógł przypuścić!…
— Co, na miłość boską? Wiem, że nie m o ż e s z wygrać tego szylinga, bo nikt go nie może wygrać w tej sytuacji. W i e m , że Irving Ecclestone popełnił samobójstwo! Ale przecież, Joe… Powiedz, na miłość boską, o co ci chodzi?!
— Jeszcze nie teraz, jeszcze kwadrans… — Alex zatrzymał się w otwartych drzwiach, patrząc w wilgotną ciemność. Nagle zmarszczył brwi. — A jeżeli się mylę? — powiedział cicho. — Mogę przecież się mylić… — Stał przez sekundę zupełnie nieruchomo. — Nie! — powiedział zdecydowanie. — Nie mogę!
To by było jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Och, Ben, abstrakcyjne dowodzenie! Och, Ben! Uroda myśli! Jestem o szylinga bogatszy. I nie czekając odpowiedzi zanurzył się w ciemność.
XXIV. DRZAZGA, BEN, NAJWAŻNIEJSZA DRZAZGA W HISTORII KRYMINALISTYKI
Kiedy weszli do domku ogrodnika, siedzący na krześle przy łóżku policjant zerwał się z miejscu. Pod oknem stał detektyw w cywilu, którego Joe znał z widzenia i pozdrowił ruchem głowy.
— Pan Field wraca już do siebie, jeżeli można tak się wyrazić, szefie! — uśmiechnął się detektyw, ale spoważniał, widząc wyraz napięcia na twarzy Alexa. — Na razie nic nie mówił, a my go o nic nie pytaliśmy.
— Mister Field — powiedział Joe pochylając się nad leżącym. — Czy może nam pan opowiedzieć, jak pan spędził dzisiejszy dzień do chwili, kiedy… hm… stracił pan przytomność?
Field uniósł głowę. Nie był już młody, a na jego bladej twarzy pojawiły się ciemne smugi zgolonego wczesnym rankiem zarostu.
— Czego wy chcecie ode mnie, ludzie? — powiedział burkliwie. — Czy ukradłem coś? Nigdy nikomu nic złego nie zrobiłem… Chyba mszycom… Czy to taka zbrodnia, jeżeli człowiek pójdzie sobie w niedzielę do lasu i wychyli parę kropli za swoje zdrowie? Tego chyba policja nie broni nikomu, co?
Usiadł na łóżku i spuścił z niego nogi w tanich, bawełnianych skarpetkach.
— Mister Field… — Joe położył rękę na jego ramieniu. — Miesiąc temu zginęła w tym domu pani Patrycja Lynch. Dzisiaj umarł pan Irving Ecclestorie, umarł właśnie po południu, kiedy pan wypijał te swoje kropelki za własne zdrowie. Znaleźli go z kulą rewolwerową w głowie. Jeżeli nie dowiemy się, jak umarł pan Ecclestone, być może będziemy musieli za miesiąc urządzać z kolei pogrzeb Joan Robinson. A pan ją trochę lubi, zdaje się, prawda? Field przetarł czoło, pod którym najprawdopodobniej wirowały z wolna słowa Alexa, nie chcąc sformować się w porządnym, zrozumiałym szyku. Nagle najwidoczniej część z nich przeniknęła do świadomości.
— Panienka zginęła! — Zupełnie przytomny zerwał się z łóżka. — Joan! Zginęła! — Zabrakło mu tchu.
— Nie. Nie zginęła. Zginął pan Irving. — Alex potrząsnął starego człowieka mocno za ramiona. — Chciałbym, żeby mi pan krótko odpowiedział, czy widział pan dziś coś niecodziennego w lesie, zanim się pan upił, czy nie?
— Czy widziałem, proszę pana… — Field nagle wyprostował się. Potarł ręką nie ogolony policzek. — Przepraszam panów bardzo… Człowiek jest czasem… — rozłożył ręce. — Pan Irving nie żyje… Czy widziałem?… Ale to nie może mieć nic do rzeczy…
— Pan nie może wiedzieć, co ma znaczenie, a co nie ma znaczenia w tej sprawie. Musimy ustalić, gdzie byli wszyscy domownicy w chwili śmierci pana Irvinga. Czy widział pan kogoś z domowników w czasie swojego porannego spaceru?
— Skąd pan wie? — Field spojrzał na niego podejrzliwie. — Nie widzieli mnie przecież. — Nie wiem, człowieku! Chcę wiedzieć. Kogo pan spotkał? Czy przypadkiem nie Cynthię Rowland z doktorem Dukiem?
— Więc pan wie! Wie pan przecież!… Powiedzieli panu… Ale nie widzieli mnie, więc jak mogli powiedzieć? — Uniósł ku Alexowi nie rozumiejące, zdumione spojrzenie, potem znowu potarł dłonią nie ogolony policzek. — Nie chcę o tym gadać… — powiedział cicho.