Przy ostatnich jego słowach Joe spojrzał mimowolnie na młodego Kempta, który przysłuchiwał się słowom sir Alexandra, potakując od czasu do czasu na znak, że opis jest najzupełniej dokładny. Gilburne prawdopodobnie dostrzegł błysk zainteresowania w oczach Alexa, bo zaraz dodał:
— Pan Kempt jest dalekim krewnym Ecclestone’ów, ściślej mówiąc jest wnukiem starszej siostry Jakuba Ecclestone, zmarłego przed kilkunastu laty męża obecnej właścicielki, pani Elizabeth Ecclestone. Przyjeżdżał często do Norford Manor jako dziecko i teraz też nierzadko tam zagląda.
— Jakuba Ecclestone… — powtórzył Joe cicho. — Czyżby to był ów Jakub Ecclestone, który zrobił tak wielki majątek na Malajach w chwili, kiedy rozpoczęło się zapotrzebowanie na kauczuk?
— Tak, ten sam.
— Wdowa po nim musi być chyba bardzo zamożną osobą?
— Zapewne. — Sir Alexander z przekonaniem skinął głową. — Jest nawet bardzo bogata. Wiem o tym najlepiej, bo od lat jestem jej radcą prawnym.
— Tak… O czym to mówiliśmy? A tak, o tym, że pan Kempt także teraz tam bywa?
— Mam tam nawet swój pokój, ten sam, który miałem jako chłopiec — uśmiechnął się Thomas Kempt. — Ale nie mówmy o mnie. Ja nie gram żadnej roli w tym opowiadaniu.
— Tak… — Sir Alexander zastanowił się. — W rezydencji mieszka obecnie tylko stara pani Elizabeth Ecclestone z lekarzem, pielęgniarką i kilkoma osobami służby. Przekroczyła już obecnie siedemdziesiątkę. W ciągu ostatnich kilkunastu lat od śmierci męża niedomagała bardzo poważnie, a od mniej więcej dwu jest zupełnie sparaliżowana. Poza tym przebywa w Norford Manor jej syn, Irving Ecclestone. Ma on mieszkanie w Londynie, ale ponieważ zajmuje się pracą literacką, więc woli ten cichy dom na wsi. Prócz l niego bywają tam jego córka Joan i jej mąż Nicholas Robinson. Irving Ecclestone jest w sensie ogólnym historykiem. Ale jego hobby, jak pan to podkreślił, stanowi demonologia. Na to jego upodobanie na pewno wpłynęło otoczenie w dzieciństwie. Kiedy ojciec robił fortunę na Malajach, stara pani Ecclestone mieszkał:! wraz z dziećmi w Norford Manor. Oczywiście Irving miał niańkę ze wsi Norford. Jej opowiadania, połączone z okoliczną scenerią, musiały chyba odcisnąć się na jego wyobraźni. Irving ma w Norford Manor kompletnie urządzoną pracownię i…
— Tak… — mruknął Alex. — Czytałem kilka jego książek. To prawdziwy autorytet…
— Podobno. Miewa cykliczne wykłady w Cambridge i jest uważany za eksperta historii inkwizycji. Ale dzieje Diabła na ziemi to jego podstawowa dziedzina. Lecz wracając do domowników… Irving miał jeszcze młodszą siostrę, Patrycję. Wyszła ona bardzo młodo za mąż i mieszkała z mężem w Południowej Afryce. Na początku tego roku mąż umarł i powróciła do Norford Manor… Miesiąc temu umarła… — Znowu urwał i odetchnął głęboko, ale zaraz podjął. — Żeby więc podsumować: W Norford Manor mieszka stara, sparaliżowana pani Ecclestone, wraz z nią lekarz, doktor Archibald Duke, pielęgniarka Agnes Stone i kilka osób służby. Mniej więcej pół roku spędza tam jej syn, Irving Ecclestone, a wnuczka jej (czyli jego córka) Joan Robinson wraz ze swoim mężem Nicholasem Robinson przyjeżdżają tam dość rzadko, zwykle wówczas, gdy Nicholas chce malować w plenerze, co mu się nieczęsto zdarza, bo jest malarzem abstrakcjonista i w naturze poszukuje, jak mówi, tylko ruchu barw. Poza tym bywa czasem w Norford Manor tu obecny pan Kempt, który jest dalekim powinowatym rodziny, no i ja tam zachodzę, z przyjaźni i z obowiązku, gdyż prowadząc sprawy finansowe starej pani sprawdzam także wydatki domowe co pewien czas. Ani Irving, ani Joan nie zajęliby się takimi sprawami, nawet nie z braku chęci, ale dla zupełnej swojej nieświadomości w tej dziedzinie. Nikogo więcej się tam nie przyjmuje, a od dnia, kiedy stara pani Elizabeth została sparaliżowana, nie bywa nawet nikt z jej dawnych przyjaciół.
— Tak… — Joe skinął głową. — Duży, cichy dom na odludziu, bez śladu obcego człowieka w okolicy. Sami swoi. Kiedy wspomniał pan Nicholasa Robinsona, zrozumiałem nagle, skąd biorą się w jego zadziwiających płótnach te zestawy kolorów. Tak, to bardzo ciekawe, abstrakcja oparta na barwie wsi angielskiej. To bardzo utalentowany człowiek, jak mi się wydaje. Ale pomiędzy tym, co myśli awangarda, a co odbieramy z ich obrazów my, zwykli śmiertelnicy, jest przecież tak wielka przepaść, że mogę się mylić. W każdym razie to bardzo interesujący artysta…
— Tu opinia pana zgadza się z opinią pana Kempta. Jeżeli chodzi o moją skromną osobę, przyznaję ze skruchą, że nie widzę w jego obrazach absolutnie nic, i gdybym miał być zupełnie szczery, powiedziałbym, że zapewne wyrażają one absolutną nicość. Chwilami podejrzewam, że żaden z tych nowoczesnych malarzy nie potrafiłby namalować zwykłego człowieka na zwykłym koniu, jadącego o zwykłym zachodzie słońca.
W odpowiedzi Alex uśmiechnął się z zażenowaniem, jak gdyby chciał dać do zrozumienia gościowi, że chociaż szanuje jego osobę, nie może uszanować w tym odosobnionym wypadku jego zdania.
— Tak… — Gilburne przymknął na chwilę oczy, a potem otworzył je i wyprostował się w fotelu. Joe z pewną ulgą wyczuł, że dopiero w tej chwili zacznie się właściwe opowiadanie.
— Otóż to wszystko nastąpiło dopiero wtedy, kiedy Patrycja powróciła po śmierci męża do Norford Manor…
Znowu zamilkł, a Joe, który przyglądał mu się teraz nie spuszczając z niego wzroku, zauważył w jego rysach nagłą zamianę. Nie umiałby jej określić, gdyż pozornie twarz nie zmieniła wyrazu. Ale przesunęło się przez nią, jak cień ciemnej chmury, odbicie jakiejś tragicznej myśli.
— Ponieważ przyszliśmy do pana po radę, a może nawet po pomoc — powiedział Gilburne cicho — moim obowiązkiem jest okazać zupełną szczerość. Otóż Patrycja i ja… kiedy byliśmy młodzi… — Widać było, że mówienie o tym przychodzi mu z trudem. — Kochałem ją, a ona… Wydawało się, że nic nie stoi na przeszkodzie. Byłem o siedem lat starszy od niej, ale wychowywaliśmy się obok siebie, bo domy nasze nieomal się stykały, tam, na odludziu… I rzecz była postanowiona, kiedy ona poznała pewnego młodego oficera. Wyszła za niego za mąż. Zrobiła to bardzo nagle, prawie bez namysłu, i wyjechała z nim od razu, bo jego okręt odpływał za kilka dni… Już z Capetown napisała do mnie list. Oczywiście przyjąłem to tak, jak tylko umiałem najlepiej. Była przecież młodsza niż ja, on, tamten, był zdrowym, na pewno bardzo przystojnym oficerem, a ja… — spojrzał na swoją nogę — niestety, jestem kaleką od urodzenia. Zrozumiałem ją oczywiście. Wszystko było aż banalnie proste i łatwe do wytłumaczenia. Miała osiemnaście lat. W tym wieku wiele trudnych decyzji przychodzi bardzo łatwo, a litość nad innymi nie towarzyszy tym latom. Usprawiedliwiłem ją więc w zupełności i nie czułem do niej nienawiści. Cios ten dotknął mnie jednak bardzo.
Może pomógł mi w karierze, bo musiałem w czymś wyładować mój ból i próbować jakoś zapomnieć. Nie ożeniłem się w ciągu wszystkich tych lat. Wiedziałem tylko, że w rok po ich ślubie mąż jej zachorował na jakąś tropikalną chorobę i został zwolniony z wojska. Był chory przez wiele lat. Zdaje się, że była to pewna odmiana śpiączki. Prowadząc sprawy finansowe Ecclestone’ów byłem wtajemniczony także i w to, że stara pani Elizabeth posyła córce co miesiąc pewną sumę pieniędzy na odpowiednie utrzymanie domu. Ale Patrycja ani razu nie przyjechała do Anglii. Może była zbyt dumna, żeby pokazać nam swoje nieszczęście, bo przecież nie mogłaby go zostawić tam samego. Lata mijały i wreszcie ten człowiek umarł. Ale, jakby dla udokumentowania ironii losu, stara pani Ecclcstone została zupełnie sparaliżowana na kilkanaście miesięcy przed przyjazdem córki i kiedy Patrycja powróciła, nie mogły nawet porozumieć się ze sobą. Ale powróciła. Zrozumiałem już w dniu jej powrotu, że pomimo dwudziestu lat, które minęły, kocham ją nadal. Miała teraz lat trzydzieści osiem, a ja czterdzieści pięć… Odbyliśmy długą rozmowę. Była oczywiście lojalna wobec zmarłego, ale domyśliłem się, że może odeszłaby od niego wcześniej, gdyby nie jego choroba. Takie jak ona nie odchodzą w podobnej sytuacji. W końcu zrozumieliśmy oboje bardzo wiele. Postanowiliśmy się pobrać, kiedy minie okres jej żałoby. Nasza decyzja bardzo wszystkich ucieszyła. Widywaliśmy się codziennie. Aż wreszcie, prawie dokładnie miesiąc temu, stało się…