Pytając był przekonany, że nie usłyszy już niczego, co może rzucić światło na tamto wydarzenie, które… Nie. Nie chciał myśleć jeszcze w ogóle o tamtym wydarzeniu w ten sposób. Nie miał do niego żadnego klucza… poza tym jednym, oczywiście. Odpowiedź Kempta skierowała jego myśli w zupełnie inną stronę. — Tak — powiedział młody człowiek.
— Zdarzyła się jeszcze jedna dziwna rzecz, to znaczy, zdarzyło się to dwa razy. Ale może opowiem po kolei. Było to w przeddzień śmierci Patrycji. Kiedy pokojówka weszła rano do jadalni, żeby zabrać do zmywania pozostawione późno wieczorem przez nas filiżanki, zobaczyła, że portret, który tam wisi, odwrócony jest twarzą do ściany. Działo się to już po naszej wycieczce do Groty, więc pomyśleliśmy wszyscy, że to czyjś żart. Portret ten przedstawia właśnie owego sławnego prześladowcę czarownic i budowniczego Norford Manor — Johna Ecclestone. Joan powiedziała, że John Ecclestone, który tak bardzo gnębił czcicieli Diabła, odwrócił się teraz do nas plecami, bo nie tylko, że nie umieliśmy wytropić Diabła, chociaż pozostawił wyraźne ślady, ale nadal nie chcieliśmy uwierzyć w jego istnienie. Irving Ecclestone mruknął, że to zapewne Nicholas odwrócił portret, bo nie może prawdopodobnie patrzeć na nic namalowanego, co ma jakikolwiek sens. Było jeszcze kilka innych żartów na ten temat. Widzi pan… nikt z nas przecież nie wiedział, że Patrycja umrze tej nocy.
— Chociaż ktoś przecież mógł przewidywać to wydarzenie… — szepnął Joe i szczypczykami wrzucił do szklanki kawałek lodu.
— Nie rozumiem pana? — Kempt uniósł brwi.
— Ani ja… — Alex uśmiechnął się lekko. — Ja także siebie nie rozumiem w tej chwili. Ale niepotrzebnie panu przerwałem. Czy to już wszystko?
— Nie. Otóż czyjąś uwagę zwrócił pewien niecodzienny szczegół. To mianowicie, że ramy portretu były zakurzone, a przy odwracaniu obrazu ku ścianie kurzu tego nie tylko nie starto, ale nawet nie został on tknięty w żadnym miejscu.
— Kto to zauważył?
— Nie przypominam sobie… — Kempt zmarszczył brwi, usiłując sobie przypomnieć.
— Wydaje mi się, że pielęgniarka, panna Stone. Ale nie jestem tego pewien. Może wydaje mi się tak po prostu dlatego, że jest to osoba zawsze otoczona atmosferą zupełnie klinicznej czystości… Tak, jednak sobie przypominam. To była panna Stone. Podeszła do portretu i powiedziała: „Boże, jaki on jest zakurzony! I pomyśleć, że wszyscy muszą tym oddychać!” Może uwaga ta wydać się panu dziwna w podobnych okolicznościach, ale panna Stone nie jest osobą bardzo lotną. Posiada za to nienawiść do wszystkiego, co nie jest absolutnie antyseptyczne, wyprasowane, nakrochmalone i wysterylizowane. Myślę zresztą, że w jej zawodzie trudno to uważać za wadę.
— Zapewne — Joe skinął głowa. — Ale przecież na tym nie skończyło się. Czy ktoś powiedział coś jeszcze?
Gilburne spojrzał na niego — już po raz trzeci w ciągu tej wizyty — ze zdumieniem.
— Chociaż nie wiem, do czego to panu może być potrzebne, ale chętnie zrobiłbym, co tylko leży w mojej mocy… Niestety nie zwróciłem na to uwagi. Był ranek, wszedłem właśnie do Norford Manor, a domownicy stali zebrani w bibliotece, niektórzy ubrani jeszcze w szlafroki, i żartowali. W pierwszej chwili nie orientowałem się nawet dokładnie, o co chodzi. Dopiero po śmierci Patrycji, kiedy zacząłem rozpamiętywać szczegółowo każdą godzinę poprzedzającą tragedię, zacząłem rozmyślać i nad tamtym wydarzeniem.
— Za to ja sobie przypominam… — Kempt zapalił papierosa i zgasił zapałkę w maleńkiej kropelce wody, która przypadkiem znalazła się na dnie popielniczki. Uniósł głowę i spojrzał w oczy Alexa. — Wiem, czego pan poszukuje, zadając te pytania. Ale proszę mi wierzyć, że ja, to znaczy my obaj, omówiliśmy to już sto razy. Szukaliśmy najmniejszego punktu zaczepienia, jakiegoś powodu, dla którego ktoś mógłby chcieć wyrządzić krzywdę Patrycji, nawet obłęd maniakalny też braliśmy pod uwagę. Ale po pierwsze nie rozumiemy, w jaki sposób Patrycja mogłaby zostać zamordowana, jeżeli klucz był wewnątrz, a po drugie to wszystko nie ma sensu, nie ma gruntu, na którym można by postawić stopę… przynajmniej dla nas nie miało. I dlatego przyszliśmy do pana. Ale pan pytał o to, co się stało, kiedy panna Stone zauważyła ten kurz. Nicholas powiedział, że moglibyśmy poznać żartownisia po odciskach palców i że chociaż on się na tym nie zna, to ponieważ każda ręka na świecie ma podobno inne linie papilarne, więc wierzy, że jako malarz potrafi nawet pod szkłem powiększającym od razu poznać, do kogo te linie należą. Śmiał się przy tym i podszedł do obrazu. Zaczął go oglądać nie dotykając, ale po chwili spoważniał. Otóż k u r z b y ł a b s o l u t n i e n i e t k n i ę t y . To takie sprawdziliśmy wszyscy razem. Wyglądało na to, że obraz sam się przekręcił.
— A czy później, już po tragedii, wspomnieliście panowie o tym policji?
— Nie, chyba nie. Myślę, że wszyscy zapomnieli o tym żarcie pod wpływem tego, co się stało.
Alex milczał przez chwilę.
— Chciałbym wrócić do samego portretu… — powiedział wreszcie. — Przedstawiał on owego siedemnastowiecznego właściciela posiadłości, sir Johna Ecclcstone, czy tak?
— Tak. Portret również pochodzi z epoki.
— Mówiąc o nim, wspomniał pan o tym, że był on gnębicielem czarownic. Czy to prawda?
— Tak… — Kempt, ożywił się. — Wszyscy o tym zresztą wiedzą w Norford. Właśnie wtedy, kiedy sir John kupił tę ziemię i wybudował na niej dom, król Jakub wstąpił na tron, a wraz z początkiem jego panowania zaczął się obłędny pościg za czarownicami. Wtedy właśnie sławny Matthew Hopkins, inkwizytor, zawitał do hrabstwa Suffolk. Jak się obecnie wydaje, sir John miał wówczas jakiś zaogniony spór z radą wiejską i wykorzystał bliskość Diablej Groty, leżące; mniej więcej pomiędzy wsią a rezydencją, aby załatwić przy jej pomocy swoje porachunki z chłopami. W każdym razie za jego namową Matthew Hopkins zawitał do Norford i akta podają, że tego roku stracono czternaście kobiet z tej nieszczęsnej wioski. Zostały one powieszone na rynku w Blue Medows.
— Zawsze byliśmy kulturalnym narodem… — mruknął Alex. — W całej Europie, nawet w Szkocji, palono je, a u nas tylko wieszano… Sympatyczny staruszek ten wasz sir John, A co było potem?
— Oczywiście nic. Za czarownicami nikt nigdy nie ujmował się ze zrozumiałych względów. A zważywszy ówczesny stan umysłów, wcale nie jestem przeświadczony, czy ich własne rodziny nie były na wpół przekonane o słuszności wyroku sądowego. Sir John i jego ludzie zeznali przed trybunałem w Blue Medows, że na własne oczy widzieli tych czternaście kobiet lecących na miotłach w noc świętojańską ku otworowi Diablej Groty. Takie oskarżenie było równoznaczne z wyrokiem śmierci. Zachował się nawet opis egzekucji, pióra diakona z Blue Medows, niejakiego Silby. Znalazłem tam zdumiewające rzeczy. W ostatniej chwili przed straceniem jedna z kobiet odwróciła się ku obserwującym widowisko tłumom i powiedziała, że jest kochanką Lucypora, który pomści jej śmierć na rodzinie Ecclestone’ów, a zemsta jego dosięgnie ich nawet w dziesiątym pokoleniu.
— A Patrycja, urodzona Ecclestone, była w prostej linii potomkiem w dziesiątym pokoleniu po sir Johnie… — szepnął sir A leirander. — Ten straszliwy, upiorny nonsens nie daje mi zupełnie żyć… Sam nie wiem, czy wolno nawet rozważać tą sprawą w podobny sposób, ale nie mogę się od tego powstrzymać.