Выбрать главу

Wymamrotał ostatnie słowa niemal niezrozumiale. Ale gdy spojrzał na nią, wzrok miał zdumiewająco jasny i trzeźwy.

— Od teraz w tej sprawie jesteś jedynym gońcem między mną a Pierwszym Szczurem, dziewczyno. Pojedziesz do niego natychmiast i powiesz mu, że ma to znaleźć. Bez względu na koszty. Na godzinę przed świtem mam to mieć przed moim namiotem. Jeśli nie, on, Drugi i Trzeci Szczur dadzą głowę. Choćby to była ostatnia rzecz, jaką zrobię jako cesarz Meekhanu. Zapamiętasz?

Czy zapamięta? Uczono ją tego przez ostatnie miesiące.

— Tak, Wasza Wysokość.

— No to ruszaj. Natychmiast!

Wsiadając na konia, trzęsła się jak nigdy od chwili, gdy czekała w więzieniu, aż ją powieszą. Młode szczenię Ogarów ma przekazać groźbę śmierci jednemu z najpotężniejszych ludzi w Imperium. Prawie zatęskniła za swoją przytulną celą.

* * *

Naczelnik Nory siedział w gabinecie księcia i wpatrywał się tępo w zrujnowaną podłogę. Kończyły mu się pomysły.

Zdążono już przepytać niemal wszystkich okolicznych mieszkańców: od szlachetnie urodzonych aż do wędrujących po ulicach żebraków i nikt nie widział niczego podejrzanego. To znaczy nikt nie zauważył grupy ludzi wynoszących z pałacyku księcia długiego rulonu, albo wielkiej skrzyni, nie stwierdzono też, by przez ostatnie dwa dni jakikolwiek pojazd wjeżdżał lub opuszczał posiadłość.

— Piętro czyste. Zostały gołe mury — zameldował Szczur uwalany wapiennym pyłem niczym pomocnik murarza.

Arkansel Getrower machnął ręką.

Tak naprawdę niczego innego się nie spodziewał, ale musieli coś zrobić, by zdając raport cesarzowi, mieć gotową odpowiedź na każde pytanie. W tym i takie jak: „Czy dokładnie sprawdziliście posiadłość kul-Marresa?”. W tej chwili mógł na nie odpowiedzieć: „Tak, panie. Zerwaliśmy podłogi, skuliśmy tynki ze ścian i z sufitu, przetrząsnęliśmy piwnice do poziomu gruntu i strych aż pod same krokwie. Rozkuto także kominy i wyrwano futryny drzwi, a nasi czarodzieje sprawdzili, czy książę nie wszedł w posiadanie jakiejś magicznej skrytki, choć skrytka wystarczająco duża, by zmieścić Wielką Chorągiew zapewne była dla niego zbyt droga i mogę z całą pewnością stwierdzić, że Chorągwi nie ma w posiadłości”.

W takim razie gdzie się, do cholery, podziała?

Gdyby tylko komukolwiek przyszło do głowy, że ten żałosny, nadęty, głupi sukinsyn zrobi coś takiego, Pierwszy Szczur osobiście wysłałby tutaj z pięć drużyn Nory z poleceniem patrzenia mu na ręce bez chwili przerwy. Ilość dokumentów na temat Subrena-kul-Marresa zgromadzona w archiwach Wywiadu Wewnętrznego była dość mizerna i dominowały w nich takie określenia jak „leniwy”, „niezbyt błyskotliwy” i „nie za bardzo ambitny”. Tacy ludzie nie dokonują dramatycznych czynów, zadowalając się mrzonkami o sławie i chwale, a szczytem ich buntowniczych działań są anonimowe paszkwile rozprowadzane po stolicy. Nawet główni spiskowcy musieli kilka dni urabiać księcia, nim wreszcie podjął się swojej misji.

A jednak, na samym końcu swego niezbyt ważnego żywota książę Wschodniej Satrii zrobił coś, o co nikt by go nie podejrzewał.

Ukradł cesarstwu Wielką Chorągiew.

Gdyby nie to, że właśnie trwała bitwa o wszystko, byłaby to najgorsza wieść dla Imperium od wielu lat.

Minęła północ, a cała, dosłownie cała Szczurza Nora w mieście jej szukała. Porzucono wszystkie pozostałe zadania, bo obietnica cesarza co do losu, jaki spotka dowództwo Wywiadu Wewnętrznego była śmiertelnie poważna. A los bitwy… Pierwszy Szczur znał szczegóły tego szalonego planu wystarczająco, by wiedzieć, że o świcie Wielka Chorągiew musi zawisnąć na szczycie Wzgórza Łabędzi. Tylko w ten sposób wszystkie oddziały piechoty zostaną w tym samym momencie powiadomione, że nadciąga szarża kawalerii. Bo jeśli piechurzy nie zdążą usunąć kozłów, którymi odgrodzili się przed atakami se-kohlandzkiej jazdy i sami nie ustąpią z drogi laskolnykowej kawalerii, dojdzie do największej militarnej katastrofy w dziejach Imperium. Od wielu godzin dowódca każdego oddziału wchodzącego do doliny otrzymywał informację, że ma wypatrywać Wielkiej Chorągwi i nie było sposobu by nocą, w tym pofałdowanym, zarośniętym terenie powiadomić wszystkich o jakimś nowym sygnale.

Nora musiała znaleźć chorągiew. On musiał znaleźć chorągiew za wszelką cenę.

Na dodatek cała służba znikła z pałacu i ślad po niej zaginął. Prawie czterdzieści osób. A w tej chwili ci ludzie byli jego jedyną szansą na zdobycie jakichkolwiek informacji.

Musieli schwytać choć jednego z nich.

* * *

Kartka kpiła z niego swoją bezczelną bielą, a on już trzy razy podnosił i odkładał z powrotem pióro. Za oknem niebo zaczynało robić się jaśniejsze, choć do świtu nadal był jeszcze kawał czasu. Spisywał wspomnienia ponad pół nocy. Tyle godzin, a stosik pokrytych czarnymi literami kartek wydawał mu się żałośnie mikry. Ale jeśli nie skończy tego dzisiaj, to nie skończy nigdy, bo nigdy już nie zbierze dość sił, by wrócić na tamto wzgórze.

„Pierwszej nocy uderzyli na nas w sile co najmniej trzech tysięcy ludzi” – zaczął. „Skąd wiem, że tylu? Bo oba nasze wzgórza zostały zaatakowane równocześnie, a szeregi Se-kohlandczyków były tak gęste, że w ciemnościach wydawały się nie mieć końca. Więc było ich co najmniej trzy tysiące. Spaliśmy na pozycjach na zmianę. Połowa kompanii trzymała wartę, druga drzemała kilka kroków dalej, w pancerzach, hełmach i z bronią w ręku.

Spodziewaliśmy się ataku, a i tak nas zaskoczyli. Było ciemno, drzewa nad głowami zasłaniały niebo tak, że blask księżyca ledwo przenikał pod gałęzie, a oni nadeszli cicho, cichutko. Niewiarygodne, jak cicho potrafili iść. Założyli na siebie ciemne tuniki, więc ani kolczugi, ani płytki pancerzy nie brzęczały i nie błyskały, a hełmy, tak samo jak metalowe elementy tarcz, okucia broni, groty włóczni, a nawet twarze – poczernili. Na stopy założyli kawałki pikowanych tkanin i szli.

Byli niczym armia duchów.

Ale zabijali jak ludzie.

Uderzyli na nas gwałtownie, aż stojąca na straży połowa kompanii została zepchnięta w tył i wpadła na nas, śpiących. W jednej chwili wszyscy splątali się w wielką, zbitą, wrzeszczącą i klnącą masę. To właśnie najlepiej pamiętam – przekleństwa. Nie zapiszę ich tu, bo nie każdy lubi czytać takie rzeczy, ale prawda jest taka, że bohaterowie z wiśniowych wzgórz nie umierali, wzywając imienia Wielkiej Matki ani wysławiając Imperium, lecz obrażając cudze matki, ojców, braci i siostry. I ja też to robiłem. Wrzeszczałem, przeklinałem i dźgałem na oślep w każdy ciemny kształt przed sobą. To był dobry sposób, nasze kolczugi błyszczały a płaszcze były jasne, więc nawet w tych ciemnościach łatwo było rozróżnić swojego od wroga”.

Mężczyzna westchnął, zawahał się i kontynuował. Nie będzie pisał dziś gładkich kłamstw.

„Nie. Niełatwo. Przemieszaliśmy się z nimi w kilka chwil i mimo że dziesiętnicy wykrzykiwali rozkazy, nie było sposobu, by stanąć w szyku. Każdy walczył sam, sam o siebie i przeciw całemu światu. Dostałem cios w głowę tak silny, aż hełm zsunął mi się na oczy i przez dłuższą chwilę dźgałem tylko na oślep tam, gdzie kątem oka zauważyłem jakiś ruch, nie mogę przysiąc, niech Nasza Pani ma mnie w opiece, nie mogę przysiąc, że żaden z tych, których trafiałem, nie zaklął po meekhańsku!”.

Ostatnie trzy zdania napisane zostały bezwładnymi, chwiejnymi literami. Mężczyzna zawahał się, ale w końcu postanowił, że dość już zmarnował papieru. Mimo że było go stać na zniszczenie setki kartek dziennie, coś w jego duszy sprzeciwiało się takiemu marnotrawstwu.

„Napisać, jaka to była walka? W ciemności, ze śmiercią czająca się z każdej strony, z tarczą, która przyjmowała ciosy nadchodzące nie wiedzieć skąd, wśród wrzasków, jęków i przekleństw? Nie potrafię. Nie umiem, a gdybym nawet umiał, to nie jestem pewien, czy bym chciał. Dusze opuszczały ciała i wyruszały w drogę do Domu Snu po naszej i ich stronie i tylko to się liczy. A chaos tej rzezi? Jak mam go opisać? Napiszę o chwili, gdy potknąłem się nagle, zjechałem kilka kroków w dół wzgórza, a gdy stanąłem na nogi, poczułem tylko, że ktoś opiera się o moje plecy i osłania je. I tak staliśmy przez dłuższy czas, jak bracia, walcząc jeden za drugiego, aż wreszcie odwróciłem się, żeby powiedzieć mu, że musimy się cofnąć do swoich i zobaczyłem szpiczasty, zakończony garścią piór hełm. Nie nasz hełm.