— Jak już co? — zapytał miękko.
* * *
Przechwycili osiemnastu z trzydziestu dziewięciu ludzi, których Subren-kul-Marres wysłał do rodzinnego zamku. Książę miał dość czasu, by zrealizować swój plan – każdemu ze sług wręczył dwa cesarskie orgi, obiecując, że dostaną jeszcze dwadzieścia, gdy dostarczą specjalną przesyłkę do książęcej posiadłości we Wschodniej Satrii. Dwadzieścia cesarskich orgów było sumą, za którą większość mieszkańców Ambehii i Lah sprzedałaby całą swoją rodzinę. Za taką ilość złota można było kupić gospodarstwo z całym inwentarzem, albo przez rok pić bez umiaru najlepsze trunki.
Trzydzieści dziewięć osób: mężczyzn i kobiet opuściło więc miasto i powędrowało na południe, ściskając ciasno owinięte tkaniną paczki. Kilku, którzy połakomili się na ich zawartość, bo w końcu jakiż skarb mógł być wyceniony na dwadzieścia cesarskich, ze zdumieniem odkryło, że w kawał grubej tkaniny zawinięto zwykły kamień. Nic więcej. Zapakowywali więc swoją przesyłkę i ruszali dalej, przynajmniej do chwili, gdy zgarniały ich drużyny Nory.
Ale mimo starań wywiadu, ponad połowa „posłańców” księcia wymknęła się z sieci. Nic dziwnego, skoro w obliczu przedłużającej się bitwy drogi za Góry Krzemienne znów zapełniły się uciekinierami.
A osiemnaście kawałków grubej tkaniny użytej, by zapakować kamienie, choćby nie wiadomo co robiono, nie dało się z powrotem zszyć w Wielką Chorągiew.
Brakowało ponad połowy.
* * *
Sytuacja robiła się nerwowa. Za każdym razem, gdy przybywała z kolejnym raportem, mina Kregana-ber-Arlensa robiła się chmurniejsza i bardziej grobowa. W końcu ile razy można wysłuchiwać – „Jeszcze szukamy, wkrótce będą nowe wieści.”
Po ostatniej wizycie u cesarza, zastała naczelnika Nory w prywatnej kwaterze. Siedział przy stole i pił. Na umór.
— Cesarz pyta, kiedy dostarczysz mu przesyłkę, panie. Mówi, że może opóźnić atak najwyżej o kwadrans lub dwa.
Uniósł głowę i spojrzał na nią mętnym wzrokiem. O Pani, jeszcze godzinę temu był trzeźwy jak osesek. Ile i czego wypił, że tak szybko doprowadził się do tego stanu?
— Jedź i powiedz mu… — uniósł palec, pociągnął głęboko z flaszki — powiedz, że znaleźliśmy to.
Sięgnął za siebie i cisnął w Psiarkę kawałkiem jakiegoś materiału wielkości sporej chusty.
— Ale w żaden sposób… — czknął bez skrępowania — w żaden nie damy rady tego naprawić na czas, bo mamy niecałą połowę, a do ataku zostało ile? Trzy godziny? Niech go odwoła i spróbuje czegoś innego, albo niech Wielka Matka ma nas w opiece.
Wpatrywała się w trzymany w rękach ciemnoniebieski materiał. Krawędzie cięto najwyraźniej w pośpiechu i niedbale, ale gruby i gładki splot wskazywał na drogą tkaninę. Skąd pochodziła i dlaczego Nora tak rozpaczliwie jej szukała?
— Co to?
— Po co pytasz?
— Muszę wiedzieć, czy cesarz nie każe mnie skrócić o głowę, gdy przywiozę mu te wieści.
Zaśmiał się chrapliwie.
— Ty się martwisz o głowę, dziewczyno? Moja już spadła z karku, tylko jeszcze o tym nie wie. Dlatego piję, bo jutro już nie będę mógł. Chcesz wiedzieć co to? Powiem ci.
Powiedział.
— Chcesz wiedzieć dlaczego jest nam niezbędna? Powiem ci.
Powiedział.
— Chcesz wiedzieć, dlaczego ci to mówię?
— Bo jak cię słucham, to jestem tu, a nie u cesarza, więc twoja głowa wciąż może pić wino, panie.
— Oooo, wyszczekana jesteś, prawdziwe ogarze szczenię. He, he. Tak. Właśnie tak. Jak stąd wyjdziesz, następne co zobaczę, to będą gwardziści i kat.
Spojrzała na niego uważnie. Do tej pory Pierwszy był dla niej kimś w rodzaju boga. W pewnym sensie był ważniejszy niż sam cesarz, bo po Wielkiej Czystce o wszechwładzy i bezwzględności Nory zaczęły krążyć mroczne legendy. Bała się też, że kierowany strachem, wyładuje swój gniew i złość na niej, w końcu była nikim, młodym Ogarem bez koneksji, a niektórzy zabijają posłańców przynoszących złe wieści. Teraz jednak siedział przed nią starszy, zmęczony i przestraszony mężczyzna. Na dodatek bardzo pijany.
— Nie wydaje mi się, panie.
— Co ci się wydaje, dziewko?
— By cesarz kazał cię ściąć. Znalazłeś chorągiew, a to nie twoja wina, że ją zniszczono. Jeśli wina leży po czyjejś stronie, to po cesarza, bo nie kazał jej od razu odebrać.
Zarechotał waląc dłonią w stół.
— To idź. Idź i mu to powiedz.
Skinęła głową.
— Dobrze, panie. Powiem. Ale najpierw ty powiedz mi, jak wyglądała ta chorągiew.
* * *
Galopowała w stronę cesarskiego namiotu, a kartka, którą wręczył jej Pierwszy Szczur szeleściła jej w sakwie. W tej samej, w której miała swoje przybory. A na kartce, wyrwanej najwyraźniej z jakiejś księgi, stało:
„Wielka Chorągiew ma tło z dwóch, połączonych ukośnie barw, górna to kolor ciemnego granatu, jaki ma niebo nad naszym miastem, gdy słońce schowa się za horyzontem, a gwiazdy jeszcze nie rozbłysły, dolna to kolor krwi, którą przelano, by stworzyć Imperium. Jej środek zdobi złota korona o pięciu ramionach, na której leży kwiat pierwiosnka o pięciu również, purpurowych płatkach w kształcie serca i ciemnoczerwonym wnętrzu. Odnosi się ona do jednej z najstarszych nazw stolicy, zwanej „kwiatem na krzemiennej koronie”.
Poniżej był prosty rysunek przedstawiający chorągiew na wietrze.
Dość kiepski, gdyby ją ktoś spytał.
Wokół cesarskiego namiotu panował zadziwiający bezruch, co chyba znaczyło, że wszystkie oddziały są już na miejscu i czekają tylko na rozkaz. Niebo na wschodzie zaczynało się lekko różowić, do świtu pozostały pewnie ze dwie godziny. Postawiono już maszt, na którym miała zawisnąć chorągiew i tam właśnie skierowano ją, gdy powiedziała, że ma wieści dla cesarza.
Stał u podstawy słupa w towarzystwie mężczyzny, którego nie znała. Rozpoznał ją od razu, bo w końcu to ona całą noc przynosiła wieści o działaniach Szczurów.
— Jest?
Podeszła do cesarza bliżej niż kiedykolwiek, aż stojący obok wojskowy położył dłoń na rękojeści szabli, i podała mu kawałek granatowej tkaniny.
— Tak, Wasza Wysokość. Ale na nic się nie przyda.
Wyjaśniła w kilku zdaniach co zrobił obrażony książę, i ile kawałków chorągwi udało im się na razie odzyskać.
Kregan-ber-Arlens milczał i miała sporo czasu, by mu się przyjrzeć. Tej nocy zapewne również nie spał, a sina cera i worki pod oczyma podwajały jego wiek. Wyglądał jak każdy, tylko nie jak władca największego imperium na świecie.
— Jak szybko dasz radę wycofać ludzi, Genno?
Genno? Więc to jest ten słynny barbarzyńca, który dowodzi meekhańską kawalerią.
— Dwa dni.
— Dwa? Mówiłeś…
— Pomyliłem się. Droga w górach w jedną stronę bywa łatwiejsza niż z powrotem. Mój błąd.
Kregan-ber-Arlens pokiwał głową. A gest ten miał w sobie tyle bezsilności, że gdyby mężczyzna nie był cesarzem, chyba podeszłaby do niego, poklepała po ramieniu zapewniła, że wszystko skończy się dobrze.
— Nie wytrzymamy dwóch dni ataków na zewnętrzne wały ani nie wycofam piechoty z doliny, bo zmiażdżą nas z tej strony. To moja wina — wyszeptał wreszcie. — Trudno. Wyślemy gońców z informacją o nowym sygnale. Do ilu piechurów dotrą, do tylu dotrą. Jeśli Wielka Matka albo Pani Losu nam poszczęści, zawiadomimy wystarczająco wielu.
Laskolnyk skinął głową.
— Rozumiem. Jaki to będzie sygnał, panie?
— Myślałem, żeby owinąć ten słup słomą i podpalić. Tak naprawdę powinniśmy od razu ustalić taki znak. Ale mnie zachciało się symbolu na miarę legendy. Wielka Chorągiew łopocząca nad zwycięską armią Imperium. Nie sądziłem… — machnął bezradnie trzymanym w ręku kawałkiem zniszczonej chorągwi. — Przecież nikt nie mógł przypuszczać, że on zniszczy…