Każde słowo cesarza było niczym rozpalony do białości hufnal wbijany w kości Subrena-kul-Marresa. W głowie mu szumiało, wzrok się mglił, serce waliło, jakby chciało rozerwać klatkę żeber i wyskoczyć z piersi. To przecież… Przecież nie tak miało być… on tylko… tylko…
Kregan-ber-Arlens kontynuował:
— Twoja służba ma pięć dni, by usunąć z monogramów szlacheckich symbol Strażnika. Tytuł ten, wraz ze wszystkim przywilejami, zostanie przekazany godniejszemu rodowi zaraz po bitwie. Zrozumiałeś?
— Wasza Wy…
— Zrozumiałeś!?
Oczy Subrena-kul-Marresa zasnuła szara mgła i wszystko znikło. Na kilka uderzeń serca stracił wzrok.
Gdy go odzyskał, niespodziewanie odkrył, że widzi wszystko ostro i wyraźnie, jak chyba nigdy w życiu. Cesarza, oficerów, szpiegów i kapłana. I wszyscy patrzyli na niego z ironiczną pogardą.
— Tak, panie.
— Dobrze. Wrócisz do siebie i wykonasz wszystkie rozkazy. Arkansel Getrower wyznaczy ludzi, którzy będą ci towarzyszyć do rezydencji. I pamiętaj, książę, że wciąż jesteś zamieszany w zdradziecki spisek, więc twój ród może upaść jeszcze niżej. Możesz wyjść.
Cesarz oparł się rękoma o stół i wskazał na jedną z map. Zupełnie jakby w mgnieniu oka zapomniał o arystokracie.
— Panowie. Podjazdy Se-kohlandczyków są dziesięć mil od stolicy. Główna armia będzie tu jutro. Dziewięćdziesiąt, może sto tysięcy konnych. I chcę, żeby większość z nich, a najlepiej wszyscy, już tu u nas została. Kilka stóp pod ziemią. Laskolnyk przysłał właśnie wieść, że jest gotów zmiażdżyć Yawenyra, by użyźnić ziemię dla kwiatu kwitnącego na krzemiennej koronie. Odkrył w sobie poetę, skurczybyk.
* * *
Subren-kul-Marres nie pamiętał drogi do domu. Nie pamiętał twarzy towarzyszących mu zbirów z Nory, których obecność była równie subtelna, co ostrze noża nacinające skórę na gardle. Zdumiewające, ale nadal widział wszystko wyraźnie i ostro jak nigdy wcześniej. W tym tę najgorszą i najbardziej oczywistą prawdę: tylko to, że ród kul-Marres dziedziczył przywilej opieki nad Wielką Chorągwią, gwarantowało mu miejsce w Radzie Pierwszych. Nie mieli wielkiego majątku, pieniędzy, wpływów ani, bądźmy szczerzy, przyjaciół. Jedyne pieniądze, jakie przez ostatnie lata zasilały ich skarbiec, były związane z zasiadaniem w Radzie, bo nawet jeśli nie zajmowali w niej ważnego miejsca, zawsze znaleźli się tacy, którzy szukali protekcji u któregoś z jej członków. Za odpowiednią gratyfikacją, rzecz jasna. Gdy jego ród utraci tytuł Strażnika Chorągwi, utraci też miejsce w Radzie, a wraz z nim dochody pozwalające utrzymać skromną, lecz kosztowną rezydencję w stolicy. Zresztą – prawda ta uderzyła go jak obuchem – okazał się jedynym podejrzanym o krzywoprzysięstwo, który nie skończył w lochu Szczurów. Dla pozostałych członków Rady będzie od dziś w najlepszym razie tchórzem i zdrajcą, a w najgorszym agentem Nory.
A tego nie wybaczą mu nigdy.
W rezydencji panował chaos i zamieszanie po tym, jak Szczury przeszukały ją z góry na dół. Oczywiście niepotrzebnie, bo wszystko to, od początku do końca, było intrygą w innej intrydze. Kilku ważnych członków Rady postanowiło podważyć pozycję cesarza, który przez ostatni rok skupił w swych rękach zdecydowanie zbyt wiele władzy. Wieść o tym, że mimo przysięgi Kregan-ber-Arlens szykował się do ucieczki, odwróciłaby od niego umysły i serca wielu mieszkańców Imperium i to nawet wtedy, gdyby osobiście ściął se-kohlandzkiego Ojca Wojny. Spiskowcy nie docenili jednak Szczurów, a te zwąchawszy podstęp, obróciły go przeciw nim. Pojmani słudzy zeznali, że drogę ucieczki szykowali sobie najbardziej wpływowi członkowie Rady. O Pani, gdyby śledczy Szczurów się postarali, dostaliby relację o tym, że książę Omles-kop-Gewraser co noc lata na kiju na sabaty Pomiotników. Oczywiście zeznania te poparte były silnymi dowodami, ktoś w końcu wynajął konie, rozstawił je na szlaku prowadzącym przez góry, i tak dalej. Świadków przygotowań do tej akcji było aż nadto, reszta to tylko kwestia interpretacji i wymuszonych zeznań, a siedzący w lochach arystokraci z pewnością mieli, i to dosłownie, zbyt związane ręce by przeciwstawić się potędze i Nory, i cesarza.
Subren-kul-Marres usiadł przy biurku w swoim gabinecie, wyciągnął dokument ukryty w kieszeni bufiastego rękawa i rozłożył go. Jakimż okazał się głupcem. Poproszony go, by zaniósł Kreganowi-ber-Arlens wieść o przygotowanej drodze ucieczki oraz podsunął mu do podpisu glejt, zapewniający specjalne uprawnienia dla sług rozstawionych już na szlaku. Rzekomo by nikt nie próbował czynić im wstrętów. Teraz widział wyraźnie, że glejt ten, zaopatrzony w cesarski podpis i pieczęć, byłby niezbitym dowodem na przygotowania cesarza do ucieczki. Polityczne znaczenie takiego dowodu tchórzostwa miałoby siłę rażenia oddziału imperialnych bitewnych magów, i to niezależnie od wyniku bitwy.
Bezmyślnie popatrzył na zapełnioną schludnym pismem kartę, po czym rzucił ją na papiery zalegające podłogę. Jego gabinet przeszukano, choć Szczury pracowały niedbale, pospiesznie i tylko po to, by służba mogła ponieść w miasto wieść, że Strażnik Chorągwi był w taki czy inny sposób zamieszany w spisek. To było… takie tanie i lekceważące.
Czy naprawdę nic nie znaczył? Ani dla Rady, dla której byłem pionkiem, posłańcem, przynętą dla młodego cesarza, mającą sprowokować go do głupiego błędu, ani dla Szczurów i imperatora, dla których był… no właśnie. Tym samym.
Od stu trzydziestu ośmiu lat żaden kul-Merres nie okrył się taką hańbą – przejechał palcem po zdobiącym jego szlachecki monogram symbolu chorągwi, który przez sto trzydzieści osiem lat każdy z jego przodków z dumą nosił w każdej sytuacji. Gdy chorągiew z łopotem zwisała z dachu Świątyni Wielkiej Matki albo, gdy wywieszano ją przed cesarskim pałacem, stali przy niej z ceremonialnym mieczem w dłoni, przepasani szarfą i od kilku pokoleń dla książąt Wschodniej Satrii był to jeden, jedyny i najprawdziwszy moment chwały.
Awener, jego jedyny syn, jak wielu innych młodych szlachciców dał się ponieść fali patriotycznego entuzjazmu, którą zarażał cesarz, i służył teraz w armii. Jak on, rodzony ojciec ma stanąć przed nim i powiedzieć, że okrył hańbą nazwisko i młody książę nie tylko nie odziedziczy godności Strażnika Chorągwi, ale nawet miejsca w Radzie Pierwszych? Jak ma mu powiedzieć, że muszą wrócić do Wschodniej Satrii, do zameczku mniejszego niż ich rezydencja w stolicy i do końca życia wykłócać się z dzierżawcami o czynsz? O Pani! Ślub! Jak ma mu przekazać, że planowany ślub Awenera z córką hrabiego ose-Emrelacha najpewniej właśnie jest odwoływany. Hrabia należał do nowej arystokracji, jego ród nosił tytuł krócej niż sto lat, lecz posiadał ziemie położone na południowym wschodzie Imperium, tuż przy Małych Stepach. Ziemie te były dziesięć razy rozleglejsze niż posiadłości Subrena-kul-Marresa, a na dodatek, ponieważ nie dosięgła ich wojenna zawierucha, bogate i ludne. Plotki głosiły, że na kontraktach na dostawę wołowiny i skór dla wojska hrabia zbił taki majątek, że mimo wojennych podatków, osobiście wyposażył i przekazał pod dowództwo Laskolnyka dwie chorągwie pancerne.
Lecz o ile ten arystokratyczny nuworysz mógł chcieć wydać córkę za potomka rodu Strażników Chorągwi i przyszłego członka Rady Pierwszych, o tyle teraz z pewnością zerwie zaręczyny.