– A kuku! Nadszedł twój wielki dzień.
– Jeszcze nie – odparła Marcia, unosząc powieki. – Na razie jest jeszcze noc.
– Już niedługo, kochanie, już niedługo. Wkrótce przyjdą tu pielęgniarki, żeby cię przygotować.
– Zostaniesz ze mną? – zapytała z niepokojem Marcia.
– Muszę iść, żeby też się przygotować, ale spotkamy się przed wejściem na blok operacyjny.
– Ty będziesz mnie operowała?
– Asystuję profesorowi Fernsteinowi, temu, który ma, jak mówiłaś, bardzo niski głos.
– Boisz się? – zapytała dziewczynka.
– Ubiegłaś mnie! Właśnie chciałam zapytać cię o to samo. Mała pacjentka odpowiedziała, że się nie boi, bo ma do niej zaufanie.
– Idę, ale pamiętaj, że wkrótce się spotkamy.
– Dziś wieczorem wygram zakład.
– A o co się założyłaś?
– Zgadłam, jakiego koloru są twoje oczy, zapisałam to na kartce i schowałam ją w szufladzie szafki nocnej. Przeczytamy to razem, ale dopiero po operacji.
– Obiecuję ci, że tak właśnie będzie – szepnęła Lauren, idąc w stronę drzwi.
Marcia pochyliła się, nie wiedząc, że zamiast wyjść, lekarka obserwuje ją w milczeniu z progu pokoju. Dziecko weszło pod łóżko.
– Wiem, że gdzieś tu się ukryłaś, ale nie masz czego się bać – zapewniała łagodnym głosem.
Macała ręką podłogę, szukając pluszaka. Kiedy jej paluszki natknęły się na futerko sowy, ułożyła się na wprost maskotki.
– Musisz stąd wyjść, nie bój się światła, to nic strasznego – mówiła. – Zaufaj mi, a pokażę ci kolory. Prawda, że mi wierzysz? Po prostu teraz przyszła kolej na ciebie. Myślisz, że ja nie bałam się ciemności? Bardzo trudno opisać dzień, jest naprawdę piękny. Mój ulubiony kolor to zieleń, ale lubię też czerwień. Kolory mają swój zapach, tak można je rozpoznać, czekaj, nie ruszaj się, zaraz ci to pokażę.
Dziewczynka wysunęła się z kryjówki i zaskakująco sprawnie podeszła do szafki nocnej. Wyjęła z niej spodeczek i kubek, a kiedy znowu przycupnęła na dywaniku, z dumą pokazała swojej sówce truskawkę, mówiąc z przekonaniem: „to czerwony”, „a tu widzisz zielony”, dodała, biorąc do ręki liść mięty. „Widzisz, jak ładnie pachną kolory! Jeżeli masz ochotę, spróbuj, jak smakują, mnie nie wolno z powodu operacji, muszę mieć pusty brzuch”. Lauren podeszła do łóżka.
– Z kim rozmawiasz? – zapytała Marcie.
– Wiedziałam, że tu jesteś. Mówię do przyjaciółki, ale nie mogę ci jej przedstawić, wciąż się chowa, bo boi się światła, no i ludzi.
– A jak się nazywa?
– Emilia! Ale ty jej nie usłyszysz.
– Dlaczego?
– Nie mogłabyś jej zrozumieć. Lauren przyklękła.
– A czy mogę wejść z tobą pod łóżko?
– Jeżeli nie boisz się ciemności. Dziewczynka odsunęła się i pozwoliła Lauren wśliznąć się pod łóżko.
– Mogę ją ze sobą zabrać?
– Nie, to stary i głupi regulamin, zwierząt nie wpuszcza się do sali operacyjnej. Ale nie martw się, kiedyś to się zmieni.
Zapowiadał się piękny dzień. Arthur postanowił iść piechotą do biura projektów przy Jackson Street. Paul czekał na niego na górze.
– I jak? – zapytał wesoło Paul, wsuwając twarz przez uchylone drzwi.
– Co masz na myśli? – Arthur spojrzał na przyjaciela, nalewając sobie kawy.
– Ile czasu potrzebował ten pies?
– Dwudziestu minut!
– Zazdroszczę ci takich wieczorów, stary! Rozmawiałem przez telefon z naszymi przyjaciółkami z Carmelu, już wróciły i chętnie wybrałyby się z nami na kolację. Jeżeli boisz się nudy, to zabierz ze sobą tego psiaka.
Paul puknął palcem w szkiełko zegarka. Musieli już iść. Obaj byli umówieni na spotkanie z poważnym klientem.
Lauren weszła do śluzy operacyjnej. Wyciągnęła ręce, wsuwając je w rękawy fartucha, który podała jej pielęgniarka. Potem zawiązała troczki na plecach i podeszła do stalowej umywalki. Strach ściskał jej żołądek, kiedy starannie myła ręce. Osuszyła je i podsunęła pielęgniarce, która posypała je talkiem, a potem otworzyła opakowanie sterylnych rękawiczek. Lauren wsunęła w nie dłonie. Już w jasnoniebieskim czepku na głowie i masce głęboko odetchnęła i weszła do sali operacyjnej.
Adam Peterson, specjalista z zakresu obrazowania mózgu, siedział przy pulpicie, sprawdzając prawidłowość działania sprzętu ultrasonograficznego. Obrazy rezonansu magnetycznego mózgu Marcii znalazły się już w maszynie. Porównując je z obrazami uzyskanymi podczas operacji metodą ultrasonografii czasu rzeczywistego, komputer miał precyzyjnie ustalić, jaką część guza udało się usunąć.
Podczas operacji aparatura obsługiwana przez Adama miała dostarczać wciąż nowych obrazów mózgu małej pacjentki i korygować je na bieżąco. Jako ostatni wszedł do sali profesor Fernstein w towarzystwie innego znakomitego neurochirurga, doktora Richarda Lalonde'a, który przybył specjalnie z Montrealu.
Doktor Lalonde przywitał się z zespołem i usiadł przy aparaturze, chwytając dwa drążki sterownicze. Wprawnie nimi manipulując, mógł za pomocą mechanicznego ramienia połączonego z komputerem z dokładnością liczoną w mikronach wycinać tkankę guza. Każdy ruch musiał być niezwykle precyzyjny. Najmniejsze odchylenie od wytyczonych linii cięcia mogłoby spowodować, że Marcia przestanie mówić lub chodzić, natomiast nazbyt oszczędne usuwanie tkanki pozbawiłoby zabieg sensu. Milcząca i skoncentrowana Lauren powtarzała w myśli każdy szczegół procedury operacji, którą lada chwila mieli przeprowadzić, a do której przygotowywała się tak starannie od kilku tygodni.
Wreszcie do sali przywieziono Marcie, która wcześniej została przygotowana w sąsiedniej sali. Dziewczynka leżała na łóżku. Pielęgniarki delikatnie przeniosły ją na stół operacyjny i zawiesiły na stojaku worek z płynem do kroplówki.
Norma, przełożona pielęgniarek, powiedziała Marcii, że niedawno wzięła pod opiekę maleńką pandę.
– Jak ją pani przywiozła? Pozwolili pani? – wypytywała Marcia.
– Nie – śmiejąc się, odparła Norma. – Zostanie u siebie, w Chinach, ale to my dajemy wszystko, czego trzeba, żeby zapewnić jej opiekę, dopóki nie nauczy się samodzielnie odżywiać.
I Norma dodała, że nie wie, jakie imię wybrać dla zwierzątka – może Marcia wymyśli coś odpowiedniego dla małej pandy?
Kiedy dziewczynka zastanawiała się nad problemem, Norma zamocowała płytki elektrokardiografu na jej klatce piersiowej, a anestezjolog wbił cieniutką igłę w jej palec wskazujący. Ta sonda miała umożliwić ciągłą kontrolę wysycenia krwi pacjentki tlenem. Potem lekarz wstrzyknął do kroplówki jakiś płyn, równocześnie zapewniając Marcie, że nad imieniem dla pandy lepiej zastanowić się po operacji, bo teraz muszą razem policzyć do dziesięciu. Środek znieczulający spłynął drenem do żyły dziecka. Marcia zasnęła między dwa a trzy. Anestezjolog spoglądał na monitory, sprawdzając, czy wszystkie parametry są prawidłowe. Norma zapięła obręcz na czole Marcii, aby zapobiec ewentualnym drgnieniom głowy.
Profesor Fernstein, niczym wytrawny dyrygent orkiestry, ogarnął spojrzeniem cały zespół. Każdy z uczestników zabiegu odpowiadał ze swego stanowiska, że jest gotów. Fernstein dał znak doktorowi Lalonde'owi, a ten uruchomił aparaturę, której ruchy bacznie obserwowała Lauren.
Pierwszego nacięcia dokonano o dziewiątej dwadzieścia siedem. Rozpoczęła się dwunastogodzinna podróż w najgłębsze zakamarki mózgu dziecka.
Projekt przedstawiony przez Paula i Arthura zdawał się podobać klientom. Szefowie konsorcjum, które zamierzało powierzyć im budowę nowej siedziby, zebrali się wokół ogromnego mahoniowego stołu w sali narad. Przez całe przedpołudnie Arthur przedstawiał szczegóły urządzenia holu wejściowego, a także organizację sal zebrań i części wspólnych, potem pałeczkę przejął Paul. Omawiał szkice i projekty, które pojawiały się na ekranie. Kiedy zegar zawieszony na ścianie wskazał szesnastą, przewodniczący zebraniu dyrektor podziękował obu architektom za przedstawienie projektu. Członkowie zarządu mieli spotkać się przed końcem tygodnia, by wybrać jedną z dwóch ofert, które przeszły poprzednie etapy konkursu.