Arthur i Paul wstali z miejsc i pożegnali gospodarzy. W windzie Paul zaczął ziewać.
– Chyba nieźle wypadliśmy?
– Też tak sadzę – odpowiedział półgłosem Arthur.
– Masz jakiś problem? – zapytał Paul.
– Myślisz, że w Macy's mają automatyczne smycze? Paul wzniósł oczy i ręce do nieba. Dzwonek zasygnalizował, że dotarli na trzeci poziom podziemnego parkingu, i po chwili rozsunęły się drzwi windy.
Paul przeciągnął się i zrobił kilka skłonów, zanim zajął miejsce za kierownicą. – Jestem wypompowany – stwierdził. – Takie dni zupełnie mnie wykańczają.
Arthur wsiadł do samochodu, nie komentując słów przyjaciela.
Serce Marcii biło równo. Fernstein polecił stopniowo zwiększyć dawkę środka znieczulającego. Druga seria ultrasonografii potwierdziła, że usuwanie guza przebiegało prawidłowo. Posługując się elektronicznym ramieniem, Lalonde milimetr po milimetrze wycinał patologiczną tkankę usytuowaną w płacie potylicznym mózgu Marcii. Ramię unosiło się, wydobywając skrawki na zewnątrz. Po czterech godzinach Lalonde spojrzał na zespół.
– Zmiana! – powiedział chirurg, czując, że jego oczy są już zbyt zmęczone.
Fernstein skinął na Lauren, polecając jej zająć miejsce Lalonde. Zawahała się, ale spokojne spojrzenie profesora dodało jej wiary we własne siły. Podczas symulacji tysiące razy powtarzała każdy ruch, jednak dziś od jej sprawności zależało życie dziecka.
Gdy dotknęła maszyny, strach uleciał bez śladu. Rozpromieniła się, bo przecież teraz spełniały się jej marzenia.
Doskonale radziła sobie ze sprzętem, całkowicie nad nim panując. Cały zespół obserwował jej pracę, a z oczu profesora Norma wyczytała dumę z tak zdolnej uczennicy.
Lauren operowała bez przerwy do siódmej godziny zabiegu. Kiedy poprosiła o zmianę, komputer wskazywał, iż guz został usunięty w sześćdziesięciu sześciu procentach. Lalonde ponownie zajął miejsce, zmrużeniem oka gratulując młodej koleżance umiejętności.
Podrzucę cię do biura i pędzę do domu – powiedział Paul. – Wysadź mnie przy Union Square, muszę coś jeszcze kupić.
– Możesz mi wyjaśnić, po co ci smycz, skoro nie masz psa?
– Dla przyjaciółki!
– Uspokoję się trochę, jeżeli dodasz, że ona ma psa?
– Jeżeli coś cię niepokoi, to wyjaśnię, że ta kobieta ma siedemdziesiąt dziewięć lat.
– Nie widzę w tym nic pocieszającego – westchnął Paul, zatrzymując się przed budynkiem sklepu Macy's.
– Dokąd idziemy na kolację? – zapytał jeszcze Arthur, wysiadając z wozu.
– Do Cliff House, o ósmej. Wysil się trochę, bo ostatnio nie byłeś zbyt uprzejmy. Po raz drugi masz szansę zrobić dobre pierwsze wrażenie, postaraj się jej nie zmarnować!
Arthur przez chwilę patrzył na oddalający się kabriolet, potem zerknął na wystawę i przez obrotowe drzwi wszedł do sklepu.
Anestezjolog zauważył na monitorze załamanie wykresu. Natychmiast sprawdził saturację krwi. Cały zespół dostrzegł zmianę wyrazu twarzy lekarza, któremu instynkt podpowiedział, że teraz konieczna jest niezwykła czujność.
– Czy doszło do krwawienia? – zapytał.
– Dotąd nic na to nie wskazuje – odparł Fernstein, pochylając się nad monitorem doktora Petersona.
– Coś jest nie tak! – powtórzył z naciskiem anestezjolog.
– Powtórzę echo – zdecydował lekarz. Nagle prysnął spokój panujący do tej chwili w sali operacyjnej.
– Tracimy tę małą! – rzucił ostro doktor Cobler, zwiększając przepływ tlenu.
Lauren czuła się bezradna. Wpatrując się w oczy Fernsteina, zrozumiała, że sytuacja staje się naprawdę krytyczna.
– Proszę wziąć ją za rękę – szepnął profesor.
– Co robimy? – Lalonde zwrócił się do Fernsteina.
– Kontynuujemy! Adam, badanie coś wykazało?
– Na razie nic szczególnego – odparł lekarz.
– Zaczyna się arytmia – poinformowała Norma, patrząc na migający elektrokardiograf.
Richard Lalonde z wściekłością uderzył dłonią w konsolę.
– Uszkodzenie tętnicy tylnej mózgu! – oznajmił krótko. Wszyscy członkowie zespołu spojrzeli na siebie. Lauren wstrzymała oddech i przymknęła oczy.
Była siedemnasta dwadzieścia dwie. W ciągu minuty uszkodzona ścianka naczynia, z którego krew przedostała się do czaszki Marcii, rozdarła się na długości dwóch centymetrów. Pod naporem krwi, która gwałtownie trysnęła, pęknięcie jeszcze się powiększyło. Fala wylewająca się z rany wypełniała jamę czaszki. Mimo podjętej przez Fernsteina próby opanowania sytuacji i błyskawicznego założenia drenu, krwotok nie ustawał, a krew w przerażającym tempie zalewała mózg.
O siedemnastej dwadzieścia siedem, na oczach czwórki bezradnych lekarzy i pielęgniarek, Marcia wydała ostatnie tchnienie. Ręka dziewczynki, którą Lauren wciąż trzymała, otworzyła się, jakby chcąc uwolnić tę resztkę życia przyczajoną w zaciśniętej dłoni.
Zespół w milczeniu opuszczał blok operacyjny. Każdy szedł w swoją stronę. Lekarze i pielęgniarki byli świadomi swej bezsilności. Podstępny guz ukrył przed najdoskonalszą aparaturą, jaką dysponuje współczesna medycyna, tętniaka na niewielkiej tętniczce w mózgu Marcii.
Lauren została sama i jeszcze przez chwilę trzymała bezwładne palce dziewczynki. Podeszła do niej Norma. Ujęła ją za rękę i uwolniła dłoń dziecka.
– Chodźmy stąd.
– Obiecałam jej – szepnęła Lauren.
– Ale to jedyny błąd, jaki pani dziś popełniła.
– Gdzie Fernstein? – zapytała lekarka.
– Prawdopodobnie rozmawia teraz z rodzicami małej.
– Ja chciałam to zrobić.
– Wydaje mi się, że jak na jeden dzień dość już pani przeżyła. I jeżeli mogę coś poradzić, to przed powrotem do domu powinna pani powłóczyć się po jakimś dużym sklepie.
– Ale po co?
– Żeby napatrzeć się na życie, na tętniące życie! Lauren pogładziła Marcie po głowie i zakryła jej buzię zielonym prześcieradłem. Wyszła z sali.
Norma obserwowała, jak oddala się korytarzem. Pokiwała głową i wyłączyła lampy nad stołem operacyjnym. Sala pogrążyła się w półmroku.
Arthur znalazł to, czego szukał, na trzecim piętrze sklepu. Smycz, której długość można regulować, uszczęśliwi miss Morrison. W deszczowe dni będzie mogła stać pod daszkiem, tuż przy domu, pozwalając Pablowi swobodnie obwąchiwać krzaki.
Zapłacił i odszedł od kasy. Po drodze jakaś kobieta, która oglądała męskie piżamy, uśmiechnęła się do niego. Arthur odwzajemnił uśmiech i skierował się w stronę ruchomych schodów.
Gdy zjeżdżał na dół, poczuł na ramieniu dotknięcie delikatnej dłoni. Odwrócił się, a kobieta zeszła o stopień niżej, zbliżając się do niego.
Pośród wielu był tylko jeden związek, w który nie powinien się angażować…
– Nie mów, że mnie nie poznajesz – rzuciła Carol – Ann.
– Przepraszam, myślami byłem daleko stąd.
– Wiem, słyszałam, że mieszkałeś we Francji. Miewasz się już lepiej? – zapytała, przybierając współczujący wyraz twarzy.
– Tak, dlaczego pytasz?
– Bo słyszałam też, że ta dziewczyna, dla której mnie zostawiłeś… że w pewnym sensie owdowiałeś, to takie smutne…
– O czym ty mówisz? – Arthur spojrzał na nią zmieszany.