Выбрать главу

Pager Lauren wibrował, wzywano ją do izby przyjęć. Przeszła do dyżurki pielęgniarek i odebrała telefon. Betty dziękowała Bogu, że zastała ją jeszcze w szpitalu, wciąż przybywało pacjentów, potrzebne były posiłki.

– Już idę – powiedziała Lauren, odkładając słuchawkę.

Przed wyjściem z pokoju schowała do kieszeni fartucha sówkę dziwaczkę. Zwierzątko potrzebowało człowieczego ciepła, bo tego dnia utraciło najbliższą przyjaciółkę.

Arthur miał dość czekania, sięgnął do prawej kieszeni marynarki po telefon komórkowy. Ale nie miał już prawej kieszeni marynarki.

Miał zasłonięte oczy i próbował zgadnąć, która może być godzina. Paul dostanie szału, pomyślał, przypominając sobie, że dziś obawiał się tego, ale nie pamiętał, z jakiego powodu. Wstał i ruszył po omacku do okienka rejestracji. Betty wybiegła mu naprzeciw.

– Jest pan nieznośny!

– Po prostu nie znoszę szpitali.

– Dobrze, skoro już pan podszedł do okienka, wykorzystajmy okazję, żeby wypełnić kwestionariusz. Był pan już u nas?

– Dlaczego pani pyta? – zapytał zaniepokojony Arthur, opierając się o blat.

– Bo wtedy pańskie dane byłyby w komputerze i poszłoby nam szybciej.

Arthur odpowiedział, że nigdy się tu nie leczył. Betty miała dar zapamiętywania twarzy i choć mężczyzna miał przesłonięte oczy, jego rysy nie były jej obce. Może spotkała go gdzieś indziej? Zresztą to było bez znaczenia, miała za dużo pracy, żeby się teraz nad tym zastanawiać.

Arthur chciał wrócić do domu, za długo już czekał, chciał pozbyć się bandaża.

– Macie ręce pełne roboty, a ja czuję się doskonale – powiedział. – Chcę stąd wyjść.

Betty bezpardonowo chwyciła go za ręce.

– Niech pan spróbuje!

– Czym ryzykuję? – zapytał niemal rozbawiony Arthur.

– Jeżeli w ciągu sześciu do dwunastu miesięcy od wypadku pojawi się najlżejszy ból, może pan zapomnieć o ubezpieczeniu! Jeżeli wyjdzie pan teraz za próg szpitala, choćby po to, żeby zapalić papierosa, odeślę pańskie papiery z adnotacją, że odmówił pan poddania się badaniu lekarskiemu. Nawet przy bólu zęba pański ubezpieczyciel odprawi pana z kwitkiem.

– Nie palę! – powiedział, opierając ręce o blat.

– Wiem, że nic pan nie widzi i to pana przeraża, ale proszę o odrobinę cierpliwości, pani doktor już tu jest, właśnie wysiadła z windy.

Lauren zbliżyła się do okienka. Po wyjściu z pokoju Marcii trudno jej było wydusić choć słowo, więc wzięła tylko z rąk pielęgniarki kartę pacjenta i skupiła się na raporcie ekipy pogotowia ratunkowego, równocześnie prowadząc Arthura pod rękę do sali numer cztery. Odsunęła zasłonę i pomogła mu usiąść na łóżku. Kiedy już leżał, zaczęła zdejmować bandaż.

– Proszę jeszcze nie otwierać oczu – powiedziała. Tych kilka słów, które wypowiedziała uspokajającym tonem, wystarczyło, by wywołać drgnienie serca Arthura. Usunęła oba gaziki i uniosła powieki, aby przemyć oczy solą fizjologiczną.

– Czy to boli?

– Nie.

– Miał pan wrażenie, że jakiś odłamek pana skaleczył?

– Nie, ten opatrunek to pomysł ratownika, naprawdę nic mi nie jest.

– Postąpił słusznie. Teraz może pan już otworzyć oczy.

Minęło kilka sekund, zanim sól fizjologiczna spłynęła z oczu, a Arthur odzyskał ostrość widzenia. Wtedy jego serce zaczęło bić jeszcze szybciej. Życzenie wypowiedziane na grobie Liii właśnie się spełniło.

– Wszystko w porządku? – zaniepokoiła się Lauren, dostrzegając bladość pacjenta.

– Tak – powiedział ze ściśniętym gardłem.

– Niech pan się odpręży! Lauren pochyliła się nad nim, żeby przez lupę obejrzeć obie gałki oczne. Kiedy przeprowadzała badanie, ich twarze znalazły się tak blisko, że niemal dotykali się wargami.

– Miał pan dużo szczęścia, pańskie oczy nie ucierpiały! A Arthur nie komentował tych słów…

– Nie stracił pan przytomności?

– Jeszcze nie!

– To był żart?

– Marna próba…

– Zawroty albo bóle głowy?

– Nie. Lauren wsunęła rękę pod plecy Arthura i dotknęła jego kręgosłupa.

– Nie czuje pan bólu?

– Ani trochę.

– Ale warga imponująco panu obrzękła. Proszę otworzyć usta!

– Czy to konieczne?

– Inaczej bym nie prosiła. Arthur wykonał polecenie, Lauren sięgnęła po latarkę.

– U! Trzeba będzie założyć przynajmniej pięć szwów.

– Aż tyle?

– To też był żart! Zupełnie wystarczy płukanie ust przez cztery dni.

Zdezynfekowała ranę na czole i żelem spoiła jej brzegi. Potem otworzyła szufladę i rozdarła opakowanie opatrunku, który nakleiła na ranę.

– Nie udało mi się całkowicie ominąć brwi, przy zdejmowaniu plastra to może zaboleć. Inne zranienia są drobne, zagoją się same. Przez kilka dni będzie pan przyjmował antybiotyk o szerokim spektrum działania, ale tylko zapobiegawczo.

Arthur zapiął mankiety koszuli, podniósł się i podziękował Lauren.

– Nie tak szybko – powiedziała, popychając go na leżankę. – Muszę zmierzyć panu ciśnienie.

Wyjęła aparat do mierzenia ciśnienia z zaczepu na ścianie i umocowała go na ramieniu Arthura. Ciśnieniomierz był automatyczny. Napełnił się powietrzem, potem je wypuszczał w regularnych odstępach. Już po kilku sekundach na ekranie nad leżanką wyświetliły się cyfry.

– Cierpi pan na częstoskurcz? – zapytała Lauren.

– Nie – odparł bardzo zakłopotany Arthur.

– Jednak teraz ma pan wszystkie objawy, pańskie serce uderza sto dwadzieścia razy na minutę, ciśnienie sięga stu osiemdziesięciu, a to stanowczo za dużo jak na człowieka w pańskim wieku.

Arthur patrzył na Lauren, szukając wymówki dla swojego serca.

– Jestem hipochondrykiem, szpitale mnie przerażają.

– Mój były mdlał na widok mojego fartucha.

– Pani były?

– Nic poważnego.

– A obecny dobrze znosi stetoskop?

– Mimo wszystko wolałabym, żeby zbadał pana kardiolog, jeśli pan zechce, mogę tu kogoś wezwać.

– Nie trzeba – odparł z przekonaniem Arthur. – Nie po raz pierwszy zdarza mi się coś takiego. Co prawda w szpitalu to pierwszy raz, ale kiedy prezentuję projekt podczas konkursu, serce wali mi jak szalone i mam tremę.

– W jakim zawodzie staje się ciągle do konkursów? – zapytała Lauren, z uśmieszkiem wypisując receptę.

Arthur zawahał się. Wykorzystywał tę chwilę, kiedy siedziała pochylona nad biurkiem, by napatrzeć się na nią w ciszy i skupieniu. Lauren wcale się nie zmieniła, była tylko trochę inaczej uczesana. Blizna na czole, którą tak polubił, niemal zniknęła. A spojrzenie wciąż było to samo – dumne, nieprzeniknione. Rozpoznawał każde drgnienie jej twarzy, choćby to wygięcie łuku Kupidyna pod nosem, kiedy mówiła. Czar jej uśmiechu przywołał wspomnienie szczęścia. Czy to możliwe, żeby aż tak nam kogoś brakowało? Opaska na ramieniu Arthura znów się napięła, na ekranie rozbłysły nowe cyfry. Lauren uniosła głowę, by na nie spojrzeć.

– Jestem architektem.

– I pracuje pan także w weekendy?

– Czasami nawet w nocy, dla nas nie ma godzin.

– Rozumiem, co to oznacza! Arthur wyprostował się.

– Znała pani jakiegoś architekta? – zapytał drżącym głosem.

– O ile pamiętam, nie, miałam na myśli mój zawód. To nas łączy – pracujemy, nie licząc godzin.

– A co robi pani przyjaciel?

– Już po raz drugi pyta mnie pan o przyjaciela. Pańskie serce bije o wiele za szybko, wolałabym, żeby zbadał pana któryś z moich kolegów.

Arthur zdjął opaskę ciśnieniomierza z ramienia i wstał.