Otworzył drzwi i oddał klucze sąsiadce. Miał jeszcze jeden komplet w biurze i wolał, żeby ten został u niej. Wszedł do mieszkania, włączył halogenowe oświetlenie w salonie i natychmiast je wyłączył, bo poczuł niezwykle silny ból głowy. Poszedł do łazienki i sięgnął do apteczki po dwie tabletki aspiryny. Uznał, że tylko podwójna dawka zdoła uciszyć burzę, która rozpętała się pod jego czaszką. Wsunął tabletki pod język, żeby jak najszybciej się rozpuściły i przedostały do krwi, przynosząc ulgę. Dzięki czterem miesiącom życia ze stażystką kończącą studia medyczne nauczył się kilku sztuczek. Drgnął, czując w ustach gorycz. Pochylił się nad kranem, żeby napić się wody. Wtedy cały świat zawirował i Arthur musiał oprzeć się o umywalkę. Zrobiło mu się słabo. Trudno było się dziwić, od rana nie miał nic w ustach. Mimo ogarniających go mdłości musiał coś zjeść. Wiedział, że pusty żołądek sprzyja zasłabnięciom. Rzucił marynarkę na kanapę i poszedł do kuchni. Kiedy otwierał drzwi lodówki, wstrząsnęły nim gwałtowne dreszcze. Wyjął talerzyk z serem i paczkę tostów. Przygotował namiastkę kanapki, ale już po pierwszym kęsie poczuł, że nie zdoła nic przełknąć.
Ta walka z własnym organizmem nie miała sensu, został dziś znokautowany. Poszedł do sypialni, zbliżył się do szafki nocnej, chwycił sznur lampki i wiódł po nim palcami, aż natrafił na włącznik. Przycisnął go. Odwrócił głowę w stronę drzwi i pomyślał, że wyskoczył jeden z korków, bo w salonie też panowały ciemności.
Nie rozumiał, co się dzieje – lampka nocna po jego lewej ręce ledwie się tliła, światło, które dawała, było rozedrgane i blade, niemal pomarańczowe, kiedy jednak patrzył na nie na wprost, stawało się normalne. Mdłości wyraźnie się nasilały, chciał pobiec do łazienki, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Osunął się na podłogę.
Leżał przy łóżku, nie mając siły wstać, i próbował dopełznąć do telefonu. Serce tłukło mu się w piersi jak ptak uwięziony w ciasnej klatce, każde uderzenie tętniło w głowie i przyprawiało o niewyrażalny ból. Chciał zaczerpnąć powietrza, którego mu brakowało, ale usłyszał już tylko dzwonek do drzwi i stracił przytomność.
Rozwścieczony Paul spojrzał na zegarek. Skinął na kelnera i poprosił o rachunek. Parę minut później szedł przez parking restauracji, raz jeszcze przepraszając dziewczęta. To naprawdę nie jego wina, że wspólnik zachowuje się jak osioł.
Onega stanęła w obronie Arthura – w czasach, gdy prawdziwa miłość wydaje się przeżytkiem, ktoś, kto po czterech miesiącach znajomości chciał poślubić dziewczynę, na pewno nie jest człowiekiem z gruntu złym.
– Tak naprawdę nie byli jeszcze małżeństwem – mruknął Paul, otwierając drzwiczki samochodu przed stojącą obok Onegą.
Miss Morrison wróciła do siebie myśląc, że Arthur już się położył. Mimo to niepokoiła się, bo wyglądał dziś fatalnie. Słuch miała przytępiony, ale wzrok wciąż ostry i zauważyła, że Arthur był potwornie blady. Zamknęła drzwi, postawiła pudełko arniki na stole w kuchni i przeszła do salonu. Pablo spokojnie spał w koszyczku. Wzięła go na ręce i wtuliła się w wygodny fotel przed telewizorem.
– Masz nocny dyżur? – zapytała Betty.
– Kończę o drugiej nad ranem – odparła Lauren.
– Jest poniedziałek, nie pada, do pełni księżyca jeszcze daleko – przekonasz się, że ta noc będzie wyjątkowo spokojna.
– Miejmy nadzieję – powiedziała Lauren, spinając włosy. Betty chciała wykorzystać wolne chwile na porządkowanie szafek z lekami. Lauren zaproponowała jej pomoc, ale pager rozdzwonił się w kieszeni jej fartucha. Spojrzała na numer, który się wyświetlił – wzywano ją na drugie piętro.
Paul i Onega odprowadzili Mathilde, a potem wybrali się na nocną przechadzkę po Pier 39. To Onega wybrała miejsce, ku wielkiemu zdziwieniu Paula. Sklepiki dla turystów, pełne zgiełku restauracje, zbyt jaskrawe światła ciągnęły się wzdłuż ogromnego drewnianego molo nad oceanem. Z obmywanego falami tarasu na krańcu tej esplanady można było za dwadzieścia pięć centów spojrzeć przez lunetę na więzienie Alcatraz, wznoszące się na wysepce pośrodku zatoki. Obok lunety umieszczono na balustradzie kilka mosiężnych tabliczek przypominających turystom, że prądy morskie i rekiny, które krążyły po zatoce, uniemożliwiały więźniom ucieczkę wpław, „z wyjątkiem Clinta Eastwooda”, jak zaznaczono w nawiasie. Paul objął Onegę. Odwróciła się i spojrzała mu w oczy.
– Dlaczego chciałaś tu przyjść? – zapytał.
– Lubię to miejsce. Emigranci z mojej ojczyzny często opowiadają o podróży statkiem do Nowego Jorku i szczęściu jakie ich ogarnęło, kiedy stłoczeni na pokładzie zobaczyli wreszcie wyłaniający się z mgły Manhattan. Ja dotarłam tu przez Azję samolotem. I najpierw, kiedy samolot przebił się przez warstwę chmur, zobaczyłam z wysoka więzienie Alcatraz. Uznałam, że to znak, który dało mi życie. Ci, którzy w Nowym Jorku ujrzeli wolność, często ją marnowali, ja musiałam ją zdobyć i utrzymać!
– Przyjechałaś z Rosji? – zapytał wzruszony Paul.
– Z Ukrainy, głuptasie! – powiedziała, zmysłowo wymawiając „r”. – Nigdy nie mów żadnemu z moich rodaków, że jest Rosjaninem! Za taką ignorancję należy ci się kara, nie powinnam na przykład całować się z tobą przez kilka najbliższych godzin – dodała już żartobliwym tonem.
– Ile miałaś lat, kiedy się tu przenieśliście? – zapytał zauroczony Paul.
Onega zbliżyła się do balustrady. Śmiała się do łez.
– Urodziłam się w Sausalito, głuptasie! Studiowałam w Berkeley i jestem prawnikiem w urzędzie miasta przy burmistrzu. Gdybyś zadawał więcej pytań, zamiast bez przerwy paplać, już byś to wiedział.
Paulowi zrobiło się głupio. Oparł się o balustradę i zapatrzył w dal. Onega przysunęła się i mocno przytuliła.
– Przepraszam, ale byłeś taki zabawny, że nie potrafiłam zrezygnować z tej małej gry. A poza tym skłamałam tylko trochę, bo to wszystko prawda, ale o pokolenie wcześniej. Opowiedziałam ci o podróży mojej matki. Odwieziesz mnie? Jutro wcześnie zaczynam pracę – powiedziała i zamknęła mu usta, przywierając do nich wargami.
Telewizor był wyłączony. Miss Morrison zamierzała obejrzeć film, ale tego wieczoru jej myśli zaprzątało zupełnie co innego. Zdjęła Pabla z kolan i wzięła klucze Arthura.
Zastała go nieprzytomnego, leżącego tuż przy kanapie. Pochyliła się nad nim i poklepała po policzkach. Otworzył oczy. Spokojna twarz miss Morrison powinna była dodać mu otuchy, stało się jednak inaczej. Słyszał głos jak zza ściany i wcale jej nie widział. Próbował coś powiedzieć, ale na próżno – słowa nie chciały wydobyć się z gardła. Czuł suchość w ustach. Miss Morrison przyniosła szklankę wody i zwilżyła mu wargi.
– Leż spokojnie, zaraz wezwę pogotowie – powiedziała, gładząc go po głowie.
Poszła do salonu, szukając aparatu telefonicznego. Arthur zdołał uchwycić prawą ręką szklankę, ale lewa odmawiała mu posłuszeństwa. Zimna woda dostała się do gardła, dławiąc. Próbował się unieść, ale nie mógł poruszyć nogą. Starsza pani odwróciła się i zerknęła na niego – nie był już taki blady. Sięgnęła po słuchawkę, kiedy telefon się rozdzwonił.
– Robisz ze mnie idiotę! – wrzasnął Paul.
– A któż to tak uprzejmie mnie beszta, jeśli wolno zapytać? – usłyszał damski głos.
– Czy to mieszkanie Arthura?
Spokój nie trwał długo. Berty wpadła jak bomba do gabinetu, w którym drzemała Lauren.
– Pospiesz się, dyspozytor uprzedził mnie, że zaraz przyjedzie dziesięć karetek. Bójka w barze.
– Gabinety są wolne? – zapytała Lauren, podrywając się na równe nogi.
– Czeka jeden pacjent, nic poważnego.
– W takim razie zabierz go stamtąd i ściągnij pomoc, dziesięć karetek może przywieźć dwudziestu rannych.