Выбрать главу

Pierwsza z trzech opon mózgowych, rozpoznając infekcję, zareagowała natychmiast we właściwy sobie sposób. O dwudziestej drugiej dziesięć wywołała stan zapalny, będący próbą powstrzymania agresora. Ucisk na mózg, jaki powodował powiększający się krwiak, w ciągu kilku godzin mógł stać się na tyle silny, żeby doprowadzić do ustania funkcji życiowych. Arthur tracił przytomność. Paul wybiegł po pielęgniarkę, ale ta poprosiła go tylko, żeby zechciał usiąść w fotelu i czekać, ponieważ lekarz dyżurny zwraca szczególną uwagę na przestrzeganie regulaminu. Paul nie miał prawa wchodzić do tych pomieszczeń.

Brisson z wściekłością wcisnął guzik parteru.

Niedaleko, w holu izby przyjęć innego szpitala, rozsunęły się drzwi windy. Lauren podeszła do recepcji i wzięła od Betty kolejną kartę pacjenta.

Ugodzony nożem czterdziestopięcioletni mężczyzna trafił do szpitala z głęboką raną brzucha. Tuż po przyjęciu na oddział saturacja spadła poniżej poziomu krytycznego, co oznaczało silny krwotok. Zagrażało też migotanie komór, więc Lauren podjęła decyzję o natychmiastowym przeprowadzeniu zabiegu chirurgicznego. Wykonała spore cięcie, by zacisnąć obficie krwawiącą żyłę. Okazało się jednak, że nóż dokonał innych szkód. Kiedy ciśnienie krwi pacjenta nieco się podniosło, ujawniły się liczne drobniejsze rany. Lauren musiała zanurzyć dłoń w trzewiach mężczyzny. Kciukiem i palcem wskazującym chwyciła jelito cienkie, żeby zahamować poważniejsze krwawienia. Dzięki zręcznemu działaniu lekarki ciśnienie zaczęło wzrastać. Betty mogła odłożyć defibrylator, który trzymała w rękach, i wyregulować kroplówkę. Lauren stała w niewygodnej pozycji, ale nie mogła się poruszyć, ponieważ ucisk na naczynia miał podstawowe znaczenie.

Kiedy po pięciu minutach pojawiła się ekipa z chirurgii, Lauren musiała jeszcze iść z nimi na blok operacyjny, wciąż trzymając rękę w brzuchu pacjenta.

Po kolejnych dwudziestu minutach chirurg powiedział, że może już cofnąć rękę. Pozostało tylko dokończyć zabieg, powstrzymano krwotok. Masując zdrętwiałą dłoń, Lauren wracała do izby przyjęć, gdzie ciągle jeszcze tłoczyli się ranni.

Brisson wszedł do gabinetu. Przejrzał kartę i ocenił, że stan Arthura jest stabilny. A zatem tylko jego senność mogła wzbudzać niepokój. Nie zważając na przestrogi pielęgniarki, Paul zawołał lekarza, gdy tylko ten wyszedł z gabinetu.

Lekarz dyżurny poprosił, by zaczekał w miejscu przeznaczonym dla osób z zewnątrz, a Paul odpowiedział, że w tym opustoszałym szpitalu ściany nie doznają uszczerbku, jeśli ktoś przekroczy żółtą linię na wytartym i niezbyt czystym linoleum. Brisson wyprężył pierś i dał mu do zrozumienia, że jeśli ta rozmowa w ogóle ma się odbyć, to tylko za wspomnianą już linią. Wahając się, czy udusić go już teraz, czy może najpierw wysłuchać diagnozy, Paul cofnął się o kilka kroków. Usatysfakcjonowany doktorek oświadczył, że na razie nie może wysnuwać żadnych wniosków. Wyśle Arthura na prześwietlenie, kiedy tylko będzie to możliwe. Paul wspomniał o tomografii, ale szpital nie posiadał odpowiedniej aparatury. Brisson uspokajał go, jak mógł – jeśli zdjęcia wykażą najmniejsze nieprawidłowości, jutro Arthur zostanie przewieziony do centrum radiologii.

Paul zapytał, dlaczego nie można zrobić tego już teraz, ale lekarz zdecydowanie się temu sprzeciwił. Odkąd Arthur przekroczył progi Misji San Pedro, całkowitą odpowiedzialność za niego ponosił on, Brisson. Słysząc to, Paul zaczął gorączkowo zastanawiać się, gdzie ukryje zwłoki konowała, którego lada chwila udusi.

Brisson odwrócił się i poszedł na górę po – jak powiedział – przenośny aparat radiologiczny. Kiedy zniknął, Paul wszedł do gabinetu i potrząsnął Arthurem.

– Nie śpij, nie wolno ci się poddać, słyszysz mnie? Arthur uniósł powieki. Oczy miał szkliste i po omacku szukał ręki przyjaciela.

– Paul, pamiętasz ten dzień, który zakończył nasze szczenięce lata?

– Pewnie, że pamiętam, przecież to się stało przed chwilą!… Ale chyba już ci lepiej, więc postaraj się odpocząć.

– Kiedy wróciliśmy z internatu, wszystko było już inaczej. Powiedziałeś: „Pewnego dnia człowiek nie czuje się już u siebie tam, gdzie dorastał”. Ja chciałem się cofnąć, ale ty nie.

– Oszczędzaj siły, później będziemy mieli dużo czasu na takie pogawędki.

Paul spojrzał na Arthura, sięgnął po ręcznik, zwilżył go nad umywalką i położył na czole przyjaciela. Miał wrażenie, że to przyniosło mu ulgę.

– Rozmawiałem z nią dzisiaj. Przez cały ten czas coś mi mówiło, że być może żyję złudzeniami. Że uczyniłem z niej bezpieczny port, że to sposób dodania sobie pewności, bo kiedy chce się osiągnąć nieosiągalne, nie podejmuje się właściwie ryzyka.

– Sam ci to powiedziałem w ostatni weekend, idioto. A teraz zapomnij już o moich filozoficznych bredniach, po prostu byłem wściekły.

– Co cię tak rozjuszyło?

– To, że nie potrafimy już razem cieszyć się szczęściem. Dla mnie to oznaka starzenia się.

– Fajnie jest się starzeć razem, to niesamowite szczęście. Zdradzę ci pewien sekret. Kiedy patrzę na starych ludzi, zazdroszczę im.

– Starości?

– Nie. Tego, że ją osiągnęli, że dożyli tego czasu!

Paul spojrzał na ciśnieniomierz. Ciśnienie krwi znów spadło. Zacisnął pięści, przekonany, że trzeba coś zrobić. Ten konował zabije człowieka, który był w jego życiu najcenniejszy, przyjaciela, który znaczył dla niego tyle, ile znaczy cała rodzina.

– Nawet gdybym z tego nie wyszedł, nie mów o niczym Lauren.

– Jeżeli zamierzasz opowiadać takie bzdury, to lepiej się nie wysilaj.

Arthur znów stracił przytomność. Głowa opadła mu na bok. Była pierwsza pięćdziesiąt dwie, a sekundnik zegara ściennego posępnie tykał. Paul wstał i zmusił Arthura, żeby otworzył oczy.

– Długo jeszcze będziesz się starzał, ty smętny idioto, a kiedy pokręci cię reumatyzm i nie starczy ci sił nawet na to, żeby podnieść laskę i mi nią dołożyć, powiem, że męczysz się tak przeze mnie, bo w najczarniejszą noc mojego życia mogłem ci tego wszystkiego oszczędzić. Ale przecież to ty zacząłeś.

– A co ja zacząłem? – wyszeptał Arthur.

– Zacząłeś bawić się inaczej niż ja, śmiać z czego innego, być szczęśliwy w sposób, którego nie potrafię pojąć, no i zmuszać mnie, żebym także się starzał.

Brisson wszedł do gabinetu wraz z pielęgniarką, która pchała przenośny aparat rentgenowski.

– Proszę natychmiast wyjść! – wrzasnął z wściekłością, widząc Paula.

Paul zmierzył go ostrym spojrzeniem, rzucił okiem na aparat, który Cybile ustawiała przy łóżku, i zwrócił się do niej spokojnym, pewnym głosem.

– Ile to może ważyć?

– O wiele za dużo jak na mój nieszczęsny kręgosłup. Paul odwrócił się gwałtownie i chwycił Brissona za kołnierz fartucha. Wyłuszczył mu w dość ostrych słowach, jakie kary za łamanie regulaminu w Misji San Pedro Hospital spadną na niego, gdy tylko go puści.