Wymiana zdań między dwójką lekarzy była krótka. Brisson wysłuchał Lauren i podziękował za pomoc, o którą nie prosił. Stan pacjenta określił jako stabilny, ale nie mógł tego powiedzieć o towarzyszącym mu mężczyźnie, który niepokoił ją bez potrzeby. Najwyraźniej ma skłonność do histerii. Żeby się go pozbyć, Brisson miał już nawet wezwać policję.
Ale skoro uspokoił już obawy Lauren, pożegnał ją. Cieszył się, że po latach mieli okazję porozmawiać, i wyraził nadzieję, że się spotkają, może wyskoczą na kawę albo lepiej – wybiorą się na kolację. Rozłączył się i schował telefon do kieszeni.
– I co? – zapytał Paul, drepcząc po żółtej linii.
– Oddam panu telefon, jeśli pan stąd wyjdzie! – oświadczył wyniośle Brisson. – Używanie komórek w budynku szpitala jest zabronione. Cybile na pewno pana o tym poinformowała.
Paul stanął przed lekarzem, tarasując mu drogę.
– No dobrze, oddam go panu teraz, ale proszę obiecać, że będzie pan dzwonił tylko z parkingu, zgoda? – podjął bardziej ugodowo.
– Co powiedziała ta lekarka? – zapytał Paul, wyrywając mu telefon z ręki.
– Że darzy mnie zaufaniem, ale najwyraźniej nie wszyscy są tu jej zdania.
Brisson wskazał palcem napis informujący, że do tej części szpitala wstęp ma wyłącznie personel medyczny.
– Jeżeli jeszcze raz przekroczy pan tę linię choćby o dziesięć centymetrów, Cybile wezwie policję, a ja każę pana wyrzucić. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno.
Brisson odwrócił się i odszedł. Dyżurna pielęgniarka, siostra Cybile, wzruszyła ramionami.
Lauren skierowała wreszcie na oddział ostatniego rannego w bójce w barze. Pielęgniarka stażystka poprosiła ją o zbadanie jej pacjenta.
Wystarczy spojrzeć na rozkład dyżurów, irytowała się Lauren, żeby stwierdzić, że ona pracuje tylko do drugiej. Dochodzi trzecia, więc osobą, do której należy się zwracać, z pewnością nie jest już ona. Emily Smith spojrzała na Lauren w osłupieniu.
– Dobrze, zgoda, w którym pokoju jest ten pacjent? – zapytała, niechętnie idąc za dziewczyną.
Mały chłopczyk miał wysoką gorączkę i uskarżał się na ból ucha. Lauren zbadała go i stwierdziła ostre zapalenie ucha środkowego. Wypisała receptę i poprosiła Betty, aby pomogła stażystce w wykonywaniu koniecznych zabiegów. Kompletnie wyczerpana wyszła wreszcie ze szpitala, nie tracąc czasu nawet na zrzucenie fartucha.
Przechodząc przez opustoszały parking, marzyła o kąpieli, mięciutkiej kołdrze i wielkiej poduszce. Spojrzała na zegarek – następny dyżur miała już za szesnaście godzin, a żeby wytrwać do końca tygodnia, potrzebowałaby podwójnej dawki snu.
Wsiadła do samochodu i zapięła pasy. Wjechała w Potrero Avenue, a potem skręciła w Dwudziestą Trzecią Ulicę.
Lauren lubiła jeździć po San Francisco nocą, kiedy spokojne miasto zdawało się należeć do niej. Asfalt przesuwał się pod kołami kabrioletu. Włączyła radio i wrzuciła trzeci bieg. Od czasu do czasu z przyjemnością zerkała na cudowne letnie niebo, usiane gwiazdami.
Służby miejskie naprawiały kanalizację na skrzyżowaniu McAllister Street i ruch był tu zamknięty. Szef ekipy pochylił się do drzwiczek triumpha – jego ekipa za kilka minut zakończy pracę. Ulica była jednokierunkowa, Lauren zamierzała wycofać wóz, ale obecność policji, która strzegła rejonu remontu, nakłoniła ją do rezygnacji z tego zamiaru.
W lusterku wstecznym widziała budynek Misji San Pedro Hospital, dzieliło ją od niego kilkaset metrów.
Kierowca opuścił plandekę i wsiadł do kabiny ciężarówki. Na boku wozu widniała reklama nakłaniająca do ostrożności: „Wystarczy chwila nieuwagi…”.
Policjant skinął na Lauren, pozwalając jej wreszcie przejechać. Prześliznęła się pomiędzy maszynami, które usuwano z jezdni i ustawiano na chodniku, ale na skrzyżowaniu postanowiła nagle zawrócić – nie przypominała sobie, żeby któryś z kolegów z uczelni był równie nadętym głupkiem jak Brisson.
Wsparłszy czoło o okno, z którego widać było wyludniony parking, Paul myślał. Szpitalny ambulans podjechał cicho na miejsce przeznaczone dla wozów ratownictwa. Kierowca wysiadł, zamknął drzwi i wszedł do holu. Przywitał się z dyżurną pielęgniarką i odwiesił kluczyki na tablicy w dyżurce. Cybile podała mu klucz do jednego z gabinetów, a on podziękował i poszedł się przespać na wolnym łóżku.
Przez oszkloną ścianę Paul wpatrywał się w ambulans. Tuż obok niego zaparkował zielony triumph.
Natychmiast rozpoznał młodą kobietę, która pewnym krokiem szła do drzwi izby przyjęć. W połowie drogi zawróciła, zdjęła fartuch, zwinęła go i wrzuciła do bagażnika. Po chwili była już w holu. Paul stanął przed nią.
– Pani doktor Kline, jak się domyślam?
– Czy to pan do mnie dzwonił?
– Tak, skąd pani wie?
– W holu nie ma nikogo oprócz pana. A skąd pan wiedział, kim jestem?
Skrępowany Paul wpatrywał się w noski pantofli.
– Od dwóch godzin modlę się do wszystkich świętych, żeby ktoś przyszedł mi z pomocą, a pani jest pierwszą iskierką nadziei, jaką dostrzegłem… a poza tym widziałem, jak pani zdejmowała fartuch.
– Brisson wciąż się tu kręci? – zapytała Lauren.
– Jest w pobliżu, gdzieś na górze.
– A pański przyjaciel? Paul wskazał gabinet za dyżurką pielęgniarki.
– Chodźmy do niego! – powiedziała Lauren, ciągnąc go za sobą.
Ale Paul się wahał – miał sprzeczkę z Brissonem, konował zabronił mu przekraczać żółtą linię w korytarzu i zagroził, że wezwie policję, żeby usunąć go ze szpitala. Trudno było powiedzieć, czy w razie naruszenia tego zakazu Cybile spełni polecenie szefa. Lauren westchnęła – metody głupiego kaprala doskonale pasowały do osobnika, którego poznała na czwartym roku studiów. Poprosiła Paula, żeby nie komplikował i tak trudnej sytuacji. Lekarka pójdzie sama, poda się za narzeczoną pacjenta.
– Na pewno mnie wpuszczą – uspokajała.
– Tylko proszę mówić o nim po imieniu, bo słowo „pacjent” wzbudzi podejrzenie.
Paul obawiał się, że Brisson rozszyfruje ich spisek.
– Nie widzieliśmy się od lat, a biorąc pod uwagę, że ten bufon jest bez reszty zapatrzony w siebie, nie sądzę, żeby rozpoznał twarz własnej matki.
Lauren podeszła do dyżurki Cybile. Pielęgniarka odłożyła książkę i wyszła z pomieszczenia. Dalej wstęp miał tylko personel szpitala, ale w ciągu dwudziestu lat pracy kobieta wyrobiła sobie niezawodny „węch” – nieważne, czy kobieta, którą prowadzi do gabinetu, jest narzeczoną pacjenta, bo przede wszystkim i z całą pewnością jest lekarzem. Brisson nie będzie mógł czynić jej wymówek.
Lauren weszła do pomieszczenia, w którym leżał Arthur. Przez chwilę obserwowała ruch jego klatki piersiowej. Oddychał wolno i regularnie, zabarwienie jego skóry było normalne. Niby to chcąc tylko potrzymać narzeczonego za rękę, zmierzyła mu tętno. Serce nie biło tak mocno jak podczas poprzedniego badania, jednak puls przyspieszał pod jej palcami. Jeżeli zdoła go stąd wyciągnąć, zrobi mu elektrokardiogram, choćby miała go do tego zmusić.
Podeszła do podświetlonej tablicy, na której wisiały zdjęcia czaszki. Zapytała Cybile, czy to „zdjęcie mózgu” Arthura.
Cybile spojrzała na nią z pobłażliwym uśmiechem.
– Zostawię panią samą z „narzeczonym”, chyba potrzebujecie odrobiny intymności.
Lauren serdecznie jej podziękowała. Pielęgniarka przystanęła na chwilę w progu, odwróciła się i jeszcze raz spojrzała na Lauren.
– Może pani dokładnie obejrzeć te klisze, pani doktor, prosiłabym tylko zrobić to przed powrotem Brissona. Nie chcę mieć kłopotów. A skoro wszystko już jest jasne, to dodam, że mam nadzieję, że lepsza z pani lekarka niż aktorka.