– Co pan tu robi? – zapytała Lauren, obciągając sweter.
– Właściwie sam nie wiem.
– Nie powinni byli pana wypisywać, to o wiele za wcześnie – wydusiła z siebie.
– Muszę przyznać, że właściwie nie dałem im wyboru… Pozwoli pani, że wejdę?
Wpuściła go i poprosiła, żeby rozgościł się w salonie.
– Zaraz wrócę! – rzuciła, znikając w łazience.
Wyglądam jak gremlin!, pomyślała, usiłując uporać się z rozczochranymi włosami. Pobiegła do garderoby i zaczęła zmagania z wieszakami.
– Wszystko w porządku? – zapytał Arthur, nieco zdziwiony dobiegającym stamtąd hałasem.
– Napije się pan kawy? – zawołała Lauren, nie przerywając rozpaczliwych poszukiwań fatałaszka, w który mogłaby szybko wskoczyć.
Przez moment przyglądała się swetrowi, ale rzuciła go na podłogę, biała bluzka, która też nie przypadła jej do gustu, pofrunęła w górę, zaraz potem jej los podzieliła sukienka. Wkrótce za Lauren leżała sterta ubrań.
Arthur stanął pośrodku salonu i rozejrzał się. Boże, jak bliskie było mu to miejsce! Półki biblioteki z jasnego drewna uginały się pod ciężarem książek i istniała poważna obawa, że nie wytrzymają, jeśli nadal będzie powiększała kolekcję encyklopedii medycznych. Arthur uśmiechnął się, widząc, że jej biurko stoi dokładnie tam, gdzie kiedyś jego deska kreślarska.
Przez uchylone drzwi zerknął do sypialni, gdzie stało zwrócone w stronę zatoki łóżko.
Usłyszał pokasływanie Lauren, która weszła do salonu, i odwrócił się. Miała na sobie dżinsy i biały T – shirt.
– Kawa ma być z mlekiem i cukrem, bez mleka, ale z cukrem, czy bez mleka i bez cukru? – zapytała.
– Wszystko jedno! – uśmiechnął się Arthur. Przeszła za kuchenną ladę. Z kranu ciekła woda, która nagle buchnęła silnym strumieniem.
– Chyba mam mały problem! – oznajmiła Lauren, usiłując rękami powstrzymać potop.
Arthur bez namysłu wskazał jej zawór odcinający dopływ wody, który znajdował się w szafce tuż obok zlewu. Lauren szybko go zamknęła. Ochlapana, podejrzliwie spojrzała na gościa.
– Skąd pan o tym wiedział?
– Przecież jestem architektem!
– Czy ten zawód umożliwia widzenie przez ściany?
– Hydraulika w takim mieszkaniu jest mniej skomplikowana od systemu naczyń krwionośnych w ludzkim ciele, ale i my mamy swoje sztuczki, żeby powstrzymać taki „wodotok”. Ma pani narzędzia?
Lauren wytarła twarz papierowym ręcznikiem i wysunęła szufladę. Wyjęła z niej stary śrubokręt, klucz francuski i młotek.
Skrzywiła się, spoglądając na niego pytająco.
– Może uda się nam przeprowadzić tę operację – uśmiechnął się Arthur.
– Chyba nie mam odpowiednich kwalifikacji!
– Zabieg nie jest aż tak skomplikowany jak te, które pani przeprowadza. Ma pani nową uszczelkę?
– Nie!
– Proszę zajrzeć do szafki, w której są korki. Nie mam pojęcia dlaczego, ale zazwyczaj nad licznikiem poniewierają się takie drobiazgi.
– A gdzie poniewiera się mój licznik? Arthur wskazał palcem małą szafkę przy drzwiach wejściowych.
– To przecież automatyczny wyłącznik – zdziwiła się.
– Właśnie tam jest i licznik – odparł rozbawiony Arthur. Lauren stanęła przed nim.
– Skoro szafy w tym domu nie mają przed panem tajemnic, to niech pan sam przyniesie te uszczelki, tak będzie szybciej!
Arthur podszedł do drzwi i uniósł rękę w stronę szafki, ale cofnął ją w pół gestu.
– Co się stało? – zapytała Lauren.
– Mam jeszcze niesprawne ręce – szepnął, wyraźnie zakłopotany.
Lauren podeszła do niego.
– To nic poważnego – powiedziała uspokajająco. – Musi pan być cierpliwy, ten uraz minie bez śladu, ale żeby odzyskać pełną sprawność, trzeba trochę czasu. Natura rządzi się własnymi prawami.
– Jeśli pani zechce, mogę mimo wszystko udzielać pani dokładnych wskazówek i w ten sposób razem poradzimy sobie z tym kranem – zaproponował Arthur.
– Miałam na to przedpołudnie nieco inne plany niż naprawa kranu. Mój sąsiad to złota rączka, prawie wszystko mi tu instalował. Chętnie zajmie się i tą uszczelką.
– To on wpadł na pomysł, żeby ustawić bibliotekę przy samym oknie?
– To zły pomysł?
– Nie, skądże – mruknął Arthur, wracając do salonu.
– To „skądże” w rzeczywistości oznacza coś zupełnie innego!
– Wydaje się pani! – przekonywał Arthur.
– Nie umie pan kłamać! Poprosił Lauren, żeby usiadła na kanapie.
– Proszę się odwrócić – powiedział. Lauren usłuchała, nie rozumiejąc, do czego też on zmierza.
– Widzi pani teraz, że gdyby półki nie zasłaniały okna, miałaby pani stąd wspaniały widok.
– Owszem, szkoda tylko, że za plecami. Zazwyczaj nie odwracam głowy, siedząc na kanapie!
– I dlatego lepiej by było ustawić ją przodem do okna. Szczerze mówiąc, drzwi wejściowe to nie najpiękniejszy element mieszkania, prawda?
Lauren wstała, oparła ręce na biodrach i uważnie na niego spojrzała.
– Nigdy nie zwróciłam na to uwagi. Czyżby po drodze ze szpitala do domu wpadł pan do mnie bez uprzedzenia, żeby przemeblować mi mieszkanie?
– Przepraszam – szepnął, spuszczając głowę.
– Nie, to ja powinnam pana przeprosić – odparła spokojnie Lauren. – Zbyt łatwo się ostatnio unoszę. Napije się pan kawy?
– Przecież nie ma wody. Lauren zajrzała do lodówki.
– Nie mam już nawet soku! – mruknęła.
– W takim razie może przyjmie pani zaproszenie na śniadanie?
Poprosiła, żeby dał jej chwilę na sprawdzenie, czy w skrzynce na listy nie ma przesyłki. Słysząc odgłos jej kroków na klatce schodowej, poczuł nieodpartą chęć, by bliżej przyjrzeć się miejscu, w którym mieszkała. Wszedł do sypialni, zbliżył się do łóżka. Wspomnienie pewnego letniego poranka wyłoniło się nagle z zakamarków pamięci jak książka, która otwiera się, wypadając z biblioteczki. Zapragnął, by czas się cofnął do tej chwili, gdy patrzył na śpiącą Lauren.
Musnął palcami narzutę, czuł włoski wełny, uginające się pod jego dotykiem. Potem wszedł do łazienki i zerknął na ustawione nad umywalką flakoniki. Mleczko, perfumy, kilka podstawowych kosmetyków. Nagle przyszło mu coś do głowy. Wyjrzał na zewnątrz i postanowił spełnić marzenie, które żywił od dawna – wszedł do małej garderoby i zamknął za sobą drzwi.
Ukryty między wieszakami, patrzył na ubrania, które leżały na podłodze, i na te wiszące, i wyobrażał sobie Lauren w rozmaitych strojach. Najchętniej by tu został, zaczekał, aż go znajdzie. Może wróciłaby jej pamięć, może zawahałaby się choć na chwilę, przypomniałaby sobie słowa, które mówili. Wziąłby ją wtedy w ramiona i całował jak dawniej, a raczej – całowałby inaczej. Teraz już żadna siła nie mogła mu jej odebrać. Ale to głupi pomysł, bo gdyby tu został, przestraszyłby ją. Każdy wystraszyłby się osobnika, który ukrywa się w szafie w łazience!
Musi stąd wyjść, zanim Lauren wróci. Jeszcze tylko chwilka – czy można o to mieć do niego żal? Oby jak najwolniej szła po schodach, to da mu tych parę sekund skradzionego szczęścia – bycia jakby w jej sercu.
– Arthurze?
– Już idę. Przeprosił i zaczął się tłumaczyć, że pozwolił sobie wejść do łazienki, bo chciał umyć ręce.
– Przecież nie ma wody!
– Uświadomiłem to sobie, kiedy odkręciłem kran! – powiedział zakłopotany. – Książki już przyszły?
– Owszem, schowam je do biblioteki i możemy iść. Umieram z głodu.
Mijając kuchnię, Arthur zerknął na miskę Kali.
– Mam suczkę, ale teraz jest u mamy. Lauren zabrała leżące na blacie klucze i oboje wyszli z mieszkania.