Ulica pławiła się w słońcu. Arthur miał ochotę wziąć Lauren za rękę.
– Dokąd chciałaby pani iść? – zapytał, splatając ręce na plecach.
Była głodna, ale krępowała się, jak to kobieta, powiedzieć mu, że marzy o hamburgerze. Lecz Arthur zapewnił ją, że uwielbia kobiety, które mają apetyt.
– A poza tym w Nowym Jorku jest teraz pora obiadowa, a w Sydney ludzie siadają do kolacji! – dodała Lauren, uśmiechając się promiennie.
– Można i tak na to spojrzeć – powiedział Arthur, idąc obok niej.
– Podczas stażu jada się byle co i byle kiedy. W końcu to wchodzi w krew.
Zaciągnęła go na Ghirardelli Square, potem szli wzdłuż wybrzeża i skręcili na molo. Wzniesiona na palach sala restauracyjna Simbad była otwarta dniem i nocą. Kelnerka zaprowadziła ich do stolika, podała Lauren kartę i odeszła. Arthur nie był głodny i nawet nie przejrzał menu, które podsunęła mu Lauren.
Po chwili podszedł do nich kelner. Przyjął zamówienie Lauren i wrócił do kuchni.
– Naprawdę nic pan nie zje?
– Przez cały tydzień karmili mnie kroplówką i mam wrażenie, że skurczył mi się żołądek. Ale uwielbiam patrzeć, jak pani je.
– Mimo wszystko musi pan zacząć się normalnie odżywiać. Kelner postawił na stoliku ogromny talerz placków.
– Dlaczego przyszedł pan do mnie dziś rano?
– Żeby naprawić kran.
– Niech pan sobie nie żartuje!
– Żeby pani podziękować za uratowanie życia. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Lauren odłożyła widelec, który trzymała w ręce.
– Bo miałem na to ochotę – wyznał Arthur. Przyjrzała mu się uważnie, a potem polała placki syropem klonowym.
– Wykonywałam tylko moją pracę – szepnęła.
– Nie jestem pewien, czy usypianie kolegów po fachu i kradzieże karetek to pani chleb powszedni.
– Karetka to pomysł pańskiego przyjaciela.
– Domyślałem się tego. Kelner podszedł do stolika i zapytał Lauren, czy niczego nie potrzebuje.
– Dlaczego pan pyta? – zdziwiła się.
– Wydawało mi się, że mnie pani wołała – odparł, spoglądając na nią wyniośle.
Lauren powiodła za nim wzrokiem, wzruszyła ramionami i wróciła do rozmowy z Arthurem.
– Pana przyjaciel mówił, że znacie się z internatu.
– Mama umarła, kiedy miałem dziesięć lat. Byliśmy sobie bardzo bliscy.
– Jest pan odważny. Większość ludzi niechętnie wymawia to słowo. Wolą mówić, że ktoś „odszedł” albo „opuścił ich”.
– Opuszcza się kogoś albo odchodzi z własnej woli.
– Dorastał pan sam?
– Samotność może okazać się dobrą towarzyszką. A pani? Ma pani jeszcze rodziców?
– Tylko matkę, ale od czasu mojego wypadku nasze stosunki są dość napięte, mama stała się zbyt obecna w moim życiu.
– Od wypadku?
– Miałam wypadek samochodowy, wyrzuciło mnie z wozu, stwierdzono już mój zgon, ale dzięki uporowi profesora wróciłam do życia po wielu miesiącach śpiączki.
– Nie zachowała pani żadnych wspomnień z tego okresu?
– Pamiętam ostatnie minuty przed wypadkiem, potem następuje jedenastomiesięczna luka w moim życiorysie.
– Czy nikt nigdy nie zdołał przypomnieć sobie, co się działo w takich chwilach? – zapytał z nadzieją w głosie.
Lauren uśmiechnęła się, spoglądając na wózek z deserami, ustawiony blisko ich stolika.
– Wspomnienia z okresu śpiączki? To niemożliwe! – odparła. – To świat nieświadomości, tam nic się nie dzieje.
– Mimo to życie wokół toczy się dalej, prawda?
– Interesuje to pana? Nie musi pan pytać przez grzeczność. Arthur zapewnił ją, że jego ciekawość jest autentyczna.
Wyjaśniła mu, że na temat śpiączki jest wiele teorii, ale mało pewnych informacji. Czy pacjenci percypują to, co dzieje się wokół? Jako lekarz nie bardzo w to wierzy.
– Powiedziała pani: jako lekarz. Po co to rozróżnienie?
– Ponieważ przeżyłam ten stan niejako od środka.
– I wyciągnęła pani z osobistego doświadczenia inne wnioski?
Lauren zastanawiała się przez chwilę, potem wskazała na desery, spoglądając na kelnera, który natychmiast podszedł do stolika. Wybrała mus czekoladowy dla siebie, a ponieważ Arthur nie podjął decyzji, zamówiła dla niego ekierkę w czekoladzie.
– Dwa pyszne desery dla pani – oznajmił kelner, stawiając przed nią talerze.
– Czasami miewam dziwne sny, które przypominają strzępy wspomnień, jakby powracające przeżycia i wrażenia, wiem jednak, że mózg jest zdolny przetworzyć we wspomnienie to, co nam opowiedziano.
– A co pani opowiedziano?
– Nic szczególnego. Wiem, że codziennie siedziała przy mnie matka, że była tam Betty, ta pielęgniarka z izby przyjęć, no i pamiętam sporo innych drobiazgów bez większego znaczenia.
– Na przykład?
– Na przykład jak się obudziłam. Ale dość już tego, teraz musi pan skosztować tych pyszności!
– Proszę nie mieć mi za złe, mam alergię na czekoladę.
– I nie zamówi pan nic innego? Nie jadł pan, nawet niczego się nie napił.
– Rozumiem pani matkę. Prawdopodobnie jest trochę zaborcza, ale to z miłości.
– Gdyby to słyszała, zakochałaby się w panu.
– Wiem, to jedna z moich największych wad.
– To znaczy?
– Należę do gatunku mężczyzn, których nie zapominają teściowe, za to z córkami bywa gorzej.
– A te, jak się pan wyraził, teściowe… dużo ich było? – zapytała Lauren, nabierając czubatą łyżeczkę musu czekoladowego.
Arthur patrzył na nią rozbawiony. Miała wąsiki z czekolady tuż nad górą wargą. Uniosła rękę, jakby chciała je wytrzeć, ale nie odważyła się.
Zaintrygowany barman nie odrywał oczu od ich stolika.
– Jestem sam.
– Trudno w to uwierzyć.
– A pani? – podchwycił Arthur. Lauren zastanawiała się nad odpowiedzią, bawiąc się łyżeczką.
– W moim życiu ktoś jest, nie żyjemy naprawdę razem, ale jest. Czasami tak to bywa, uczucia gasną. Dawno został pan sam?
– Tak, dość dawno.
– Teraz naprawdę już panu nie wierzę.
– A co w tym takiego dziwnego?
– Że taki człowiek jak pan jest samotny.
– Właściwie nie jestem samotny!
– No widzi pan!
– Można kochać i nie być z tym kimś. Wystarczy, że uczucie nie jest odwzajemnione albo że ta druga strona nie jest wolna.
– I można być wiernym takiej osobie przez dłuższy czas?
– Jeżeli to ta jedyna, to chyba warto czekać, prawda?
– Czyli nie jest pan sam?
– Nie w sercu. Lauren wypiła łyk kawy i skrzywiła się. Nie lubiła zimnej kawy. Arthur chciał zamówić dla niej drugą filiżankę, ale uprzedziła go, pokazując kelnerowi dzbanek na płytce grzewczej ekspresu.
– Podać jedną czy dwie filiżanki? – zapytał kelner, uśmiechając się ironicznie.
– Ma pan jakiś problem? – odpłaciła mu drwiącym spojrzeniem.
– Ja… nie – odparł i wrócił do baru.
– Sądzi pan, że jest taki rozdrażniony, bo niczego pan nie zamówił? – zapytała, spoglądając na Arthura.
– Czy jedzenie było dobre? – odpowiedział pytaniem.
– Paskudne – odparła ze śmiechem.
– To dlaczego wybrała pani właśnie tę restaurację? – rzucił, śmiejąc się razem z nią.
– Bo lubię czuć zapach morza, jego tętno, jego nastrój. Śmiech Arthura przerodził się w melancholijny uśmiech, z oczu wyzierał smutek, zapłonęły w nich ogniki goryczy.
– Co panu jest? – zapytała Lauren.
– To nic, tylko wspomnienie. Lauren skinęła na kelnera, prosząc o rachunek.
– Ma szczęście – powiedziała, dopijając kawę.