Выбрать главу

– Kto?

– Ta, na którą pan tak długo czeka.

– Naprawdę? – zapytał Arthur.

– Tak, naprawdę! Co was rozdzieliło?

– Problemy z kompatybilnością.

– Przestaliście się zgadzać?

– Przeciwnie, świetnie się rozumieliśmy. Śmialiśmy się razem do rozpuku, pragnęliśmy tego samego. Obiecaliśmy sobie nawet, że kiedyś zrobimy listę takich „szczęśliwych rzeczy do zrobienia”, jak to nazwała happy to do.

– Co wam w tym przeszkodziło?

– Czas nas rozdzielił, zanim się do tego zabraliśmy.

– Potem już się nie spotkaliście? Kelner położył na stole rachunek i Arthur chciał go wziąć, ale Lauren znów była szybsza.

– Doceniam pańską uprzejmość – powiedziała – ale to wykluczone, zwłaszcza że żywił się pan tu wyłączenie moimi słowami. Nie jestem feministką, ale wszystko ma swoje granice!

Arthur nie zdążył podjąć dyskusji, bo Lauren natychmiast podała kelnerowi kartę kredytową.

– Powinnam wrócić do domu i popracować – powiedziała Lauren – ale jakoś nie mam na to ochoty.

– W takim razie chodźmy na spacer, dzień jest cudowny, a ja wcale nie mam ochoty rozstać się z panią, żeby mogła pani zasiąść przy biurku.

Odsunęła krzesło i wstała.

– Zgadzam się na spacer. Kelner pokiwał głową, kiedy wyszła z restauracji. Chciała się przejść po parku Presidio, lubiła włóczyć się pod wysokimi sekwojami. Często docierała aż do miejsca, gdzie wznosi się jeden z filarów Golden Gate. Arthur doskonale znał ten zakątek. Stamtąd wiszący most wyglądał jak smuga na niebie, ciągnąca się od zatoki po ocean.

Lauren musiała iść po psa. Arthur obiecał, że przyjdzie do parku. Lauren zostawiła go na molo, a on w milczeniu patrzył, jak odchodzi. Są takie chwile, które mają smak wieczności.

15

Czekał na nią u stóp szerokiego mostu, siedząc na murku. W tym miejscu fale oceanu ścierały się z tymi, które omiatały zatokę, od zarania dziejów tocząc nieustanny bój.

– Długo pan czekał? – zapytała tonem przeprosin.

– Gdzie Kali?

– Nie mam pojęcia, nie zastałam mamy. Skąd pan wie, jak się wabi?

– Chodźmy, mam ochotę przejść się po tamtej stronie i popatrzeć na ocean – odparł, ignorując jej pytanie.

Wspięli się na zbocze i zeszli po przeciwległym stoku. W dole widać było plażę ciągnącą się na przestrzeni wielu kilometrów.

Szli tuż nad wodą.

– Jest pan jakiś inny – powiedziała Lauren.

– Inny niż…?

– Po prostu inny.

– Trudno się temu dziwić.

– Niech się pan nie wygłupia.

– Czy coś we mnie panią drażni?

– Nic mnie nie drażni, po prostu zawsze wydaje się pan pogodny.

– To wada?

– Nie, ale to zbija z tropu, mam wrażenie, że dla pana nic nie stanowi problemu.

– Lubię szukać rozwiązań, to u nas rodzinne, moja matka też taka była.

– Brakuje panu rodziców?

– Ojca ledwie pamiętam. Mama miała swoiste podejście do życia, pani powiedziałaby pewnie: inne.

Arthur przykląkł i nabrał w dłonie piasku.

– Pewnego dnia znalazłem w ogrodzie jednodolarówkę. Wydawało mi się, że jestem bardzo bogaty. Pobiegłem do niej, trzymając mój skarb w zaciśniętej piąstce. Pokazałem jej pieniążek, dumny z takiego znaleziska. A ona wysłuchała spokojnie, co też zamierzam kupić za ten skarb, zacisnęła moje palce na monecie, delikatnie obróciła moją ręką i kazała ją wyprostować.

– Co dalej?

– Dolar upadł na ziemię, a mama powiedziała: „Widzisz, co się dzieje, kiedy umiera człowiek, choćby największy bogacz świata. Pieniądze i władza nas nie przeżyją. Człowiek tworzy wieczność swego bytu tylko poprzez uczucia, które dzieli z innymi”. I to prawda – umarła wczoraj, przed laty, tak dawno, że przestałem liczyć miesiące i dni. Pojawia się czasami w przelotnym spojrzeniu, jakim nauczyła mnie ogarniać rzeczy, krajobrazy, patrzeć na starca, który idzie ulicą, dźwigając swą historię. Pojawia się w strudze deszczu i blasku światła, w brzmieniu słowa padającego w rozmowie. Jest moją cząstką nieśmiertelności.

Arthur rozsunął palce, pozwalając ziarnkom piasku wymykać się przez nie. Zdarza się, że czas nie potrafi uciszyć cierpienia w miłości i że to cierpienie pozostawia blizny, które wywołują uśmiech.

Lauren podeszła do Arthura, ujęła go za rękę i pomogła wstać. A potem znów szli wzdłuż brzegu.

– Skąd czerpie się siłę, żeby tak długo na kogoś czekać?

– Dlaczego znów pani do tego wraca?

– Bo mnie to intryguje.

– Przeżyliśmy początek naszej wspólnej historii; była jak obietnica, której życie nie spełniło. Aleja swoje zawsze spełniam.

Lauren puściła jego rękę. Arthur patrzył, jak odchodzi sama, jak przystaje nad wodą. Odczekał chwilę, a potem zbliżył się. Muskała stopą dogasające na płyciźnie fale.

– Czy powiedziałem coś, czego nie powinienem mówić?

– Nie – szepnęła Lauren – przeciwnie. Chyba muszę już wracać, naprawdę mam dużo pracy.

– Czy to nie może zaczekać do jutra?

– Jutro czy dziś po południu, cóż to zmienia?

– Nie sądzi pani, że jedno pragnienie może wszystko odmienić?

– A czego pan teraz pragnie?

– Iść dalej plażą, razem z panią, i popełniać kolejne gafy.

– Może wybralibyśmy się dziś na kolację? – zaproponowała Lauren.

Arthur zmrużył oczy, jakby się wahał. Klepnęła go po ramieniu.

– Ale ja wybiorę miejsce – powiedział, śmiejąc się. – Muszę pani udowodnić, że turystyka i gastronomia mogą doskonale ze sobą współgrać.

– A dokąd pójdziemy?

– Do Cliff House, tam – powiedział, wskazując odległą falezę.

– Mieszkam w tym mieście od urodzenia, ale nigdy tam nie byłam!

– Spotkałem paryżan, którzy nigdy nie byli na szczycie wieży Eiffla.

– Był pan we Francji? – zapytała z błyskiem w oku.

– Tak, w Paryżu, Wenecji, Tangerze… I Arthur porwał Lauren w podróż dookoła świata na tę krótką chwilę, jakiej trzeba, by pozostawić kilka śladów, które wieczorem zmyje przypływ oceanu.

W sali wyłożonej ciemną boazerią niemal wszystkie stoliki były wolne.

Lauren weszła pierwsza. Powitał ją ubrany w liberię szef restauracji. Poprosiła o stolik dla dwóch osób, a w odpowiedzi usłyszała, że najlepiej będzie, jeśli zaczeka na partnera przy barze. Zdziwiona, obejrzała się i stwierdziła, że Arthur zniknął. Zawróciła, spojrzała na schody. Stał na najwyższym stopniu i czekał na nią, uśmiechając się.

– Co pan tu robi?

– Sala na dole jest ponura, tu będzie znacznie przyjemniej.

– Tak pan sądzi?

– Całe to miejsce jest ponure, prawda? Lauren bez przekonania pokiwała głową.

– Właśnie tak sobie pomyślałem. Chodźmy gdzie indziej.

– Ale ja już poprosiłam o stolik! – powiedziała, wyraźnie skrępowana.

– W takim razie niech pani niczego nie odwołuje, ten stolik będzie nasz, postaramy się go zapamiętać jako miejsce, w którym nie zjedliśmy pierwszej wspólnej kolacji!

I Arthur zabrał Lauren na parking przed budynkiem. Poprosił, żeby wezwała taksówkę, bo on nie miał przy sobie telefonu. Lauren zadzwoniła.

Kwadrans później wysiedli na molo przy Pier 39, zdecydowani wypróbować wszystkie lokale dla turystów, jakie istniały w mieście. Jeżeli nie zabraknie im sił, wpadną na drinka nawet do Chinatown. Arthur znał tam pewien ogromny bar, przed którym wczesnym wieczorem zatrzymywało się wiele autokarów z obcokrajowcami.

Szli po deskach molo, gdy Lauren zauważyła w dali mężczyznę podobnego do Paula. Stał oparty o balustradę i prowadził ożywioną rozmowę z uroczą długonogą kobietą.