Выбрать главу

Kiedy półki świeciły już pustkami, odsunęła bibliotekę, odsłaniając niewielkie okno, które kryło się za nią. Teraz zabrała się do kanapy i mobilizując siły, obróciła ją o dziewięćdziesiąt stopni. Zataczając się, sięgnęła po stojący w progu alkowy kieliszek i usiadła. Arthur miał rację – z tego miejsca rozciągał się wspaniały widok na miasto. Przechyliła kieliszek i opróżniła go do dna.

Po wciąż jeszcze mokrej od deszczu ulicy spacerowała z psem starsza pani. Uniosła głowę, spoglądając na kamieniczkę, ku jedynemu już oknu, z którego sączyło się światło rozpraszające mrok pochmurnej nocy. Ręka śpiącej Lauren wolno się wyprostowała, a pusty kieliszek spadł na podłogę.

– Zabieram go na blok – krzyknęła Betty do dyżurnego anestezjologa.

– Poczekaj, muszę podreperować mu saturację.

– Nie mamy czasu.

– Do cholery, Betty, to ja jestem lekarzem.

– Doktorze Stern, byłam pielęgniarką, kiedy ty nie wyszedłeś jeszcze z pieluch. A może spróbujemy poprawić mu saturację już w drodze na górę?

Betty pchała łóżko, a doktor Philipp Stern biegł za nią po korytarzu, ciągnąc wózek ze sprzętem do reanimacji.

– Co mu jest? – zapytał. – Przecież był już prawie zdrowy.

– Gdyby był zdrowy, to teraz siedziałby w domu, i to przytomny. Dziś rano zapadał w drzemkę, więc wolałam go monitorować i podłączyłam encefalograf. Zawód pielęgniarki wymaga, żeby tak postąpić, ale przyczyny mają ustalać lekarze!

Koła wózka szybko się obracały, ale drzwi windy zaczęły się już zamykać. Betty wrzasnęła.

– Czekajcie, to nagły wypadek! Jakiś lekarz przytrzymał drzwi, Betty wepchnęła łóżko do windy, doktor Stern wprowadził wózek i wcisnął się do kabiny, gdzie nie było już prawie miejsca.

– Z jakiego typu wypadkiem mamy do czynienia? – zainteresował się medyk.

Betty spojrzała na niego karcąco i odparła:

– Z typem leżącym w tym łóżku. A potem wybrała przycisk piątego piętra. Kiedy kabina jechała w górę, Betty próbowała sięgnąć po komórkę, którą miała w kieszeni, ale drzwi już się rozsunęły. Z całej siły pchała łóżko na drugi koniec korytarza, do bloku operacyjnego. Granelli czekał przy wejściu. Pochylił się nad pacjentem.

– Chyba się już znamy? A ponieważ Arthur nie odpowiadał, anestezjolog zwrócił się do Betty:

– Prawda, że już go tu widziałem?

– Krwiak podtwardówkowy w zeszły poniedziałek…

– No to mamy problem. Fernstein już wie?

– A ten znowu tutaj – powiedział chirurg, wchodząc do sali. – Przecież nie będziemy go operowali co tydzień!

– Zoperujcie go raz, ale dobrze! – odburknęła Betty i wyszyła.

Przebiegła przez korytarz i zjechała na dół do rejestracji izby przyjęć.

Dźwięk telefonu wyrwał Lauren ze snu. Po omacku szukała słuchawki.

– Nareszcie! – usłyszała głos Betty. – Dzwonię już trzeci raz, gdzieś ty była?!

– Która godzina?

– Fernstein mnie zabije, jeśli się dowie, że do ciebie z a – dzwoniłam.

Lauren usiadła na kanapie. Betty powiedziała jej, że musiała przewieźć pacjenta z trzysta siedem, tego, którego ostatnio operowali, na blok operacyjny. Serce Lauren zaczęło bić jak szalone.

– Ale dlaczego pozwoliliście mu wyjść tak szybko?! – zapytała z oburzeniem.

– O czym ty mówisz? – zdziwiła się Betty.

– Nie powinniście go wypisywać dziś rano, dobrze wiesz, o czym mówię, przecież sama podałaś mu mój adres!

– Piłaś?

– Trochę, a co?

– Opowiadasz jakieś bzdury. Przez cały dzień biegałam koło twojego pacjenta, a on nawet nie wstał z łóżka! A poza tym nie podawałam mu żadnego adresu.

– Przecież jadłam z nim śniadanie! Przez chwilę obie milczały, potem Betty westchnęła.

– Popełniłam błąd, nie powinnam była do ciebie dzwonić!

– Oczywiście, że powinnaś, dlaczego tak mówisz?

– Bo cię znam i wiem, że wpadniesz tu za pół godziny, na domiar złego pijana jak bela, a to ci na pewno nie pomoże.

Lauren spojrzała na stojącą na ladzie butelkę – wypiła duży kieliszek, nie więcej.

– Berty, czy ten pacjent, o którym rozmawiamy, to…?

– Tak! I jeżeli jeszcze raz powiesz, że jadłaś z nim dziś śniadanie, chociaż chłopak leżał w łóżku, podłączony do aparatury, to każę cię skierować na oddział, ale nie nasz i nie do jego pokoju!

Betty odłożyła słuchawkę. Lauren rozejrzała się po mieszkaniu. Kanapa nie stała na swoim miejscu, a widząc stertę książek pod biblioteczką, można by pomyśleć, że doszło do włamania. Postanowiła nie poddawać się absurdalnym odczuciom i domysłom, które ją dopadły. Na pewno istniało racjonalne wyjaśnienie tego, co się jej przydarzyło, trzeba było tylko je znaleźć! Wstając, nadepnęła na pusty kieliszek i głęboko rozcięła sobie stopę. Na dywan trysnęła jasnoczerwona krew.

– Tylko tego brakowało! Skacząc na jednej nodze, dotarła do łazienki, ale przecież w domu nie było wody. Postawiła nogę w wannie, sięgnęła do apteczki i chwyciła butelkę spirytusu. Polała nim ranę. Ból był przejmujący, więc nabrała tchu, przezwyciężając zawrót głowy, a potem wyciągała kolejno odłamki szkła tkwiące w stopie. Leczyć innych to jedno, robić to samo z własnym ciałem to zupełnie co innego. Minęło dziesięć minut, a ona wciąż nie mogła uporać się z krwawieniem. Dokładniej obejrzała ranę – zwykły opatrunek nie wystarczy, żeby zespolić brzegi rany, trzeba założyć szwy. Wstała, zepchnęła flakoniki z półki, żeby wyjąć gaziki, ale ich nie znalazła, więc owinęła nogę ręcznikiem, związała go i pokuśtykała do garderoby.

– Śpi jak anioł! – oznajmił Granelli.

Fernstein oglądał wyniki rezonansu magnetycznego.

– Obawiałem się, że to ta zmiana, której wtedy nie zoperowałem, ale przyczyna jest inna. Za wcześnie usunęliśmy dreny, doszło do wysięku. Ciśnienie śródczaszkowe lekko wzrosło, wytworzymy teraz ujście i wszystko powinno wrócić do normy. Potrzebuję jakiejś godziny.

– Doskonale, drogi kolego – odparł Granelli, który był tego dnia w bardzo dobrym humorze.

– Miałem nadzieję, że wypiszę go w poniedziałek, ale będzie tu musiał zostać co najmniej tydzień dłużej i wcale nie jest mi to na rękę – narzekał Fernstein, zaczynając zabieg.

– Właściwie dlaczego? – zapytał Granelli, obserwując monitory.

– Mam swoje powody – powiedział stary profesor.

Włożenie dżinsów okazało się nieludzko trudne. Lauren wciągnęła sweter na gołe ciało, zawiązała jeden but i zamknęła drzwi mieszkania. Schody wydały jej się nagle wrogie i podstępne. Na drugim podeście ból stał się zbyt ostry, żeby mogła dalej iść. Usiadła na stopniu i zsuwała się jak niewydarzony alpinista ze stromego zbocza. Pokuśtykała do samochodu i otworzyła drzwi garażu. Stary triumph mknął pod burzącym się niebem do San Francisco Memoriał Hospital. Przy każdej zmianie biegów ból przyprawiał ją o zawrót głowy. Otworzyła okno, żeby chłodne powietrze pomogło jej zachować przytomność.

Saab Paula jechał szybko po California Street. Od wyjścia z restauracji mężczyzna nie odezwał się ani słowem. Onega położyła rękę na jego nodze i zaczęła łagodnie ją gładzić.

– Nie martw się, to nie może być nic poważnego.

Paul milczał. Skręcił w Market Street i skierował się w stronę Dwudziestej Ulicy. Wybrał się dziś z Onegą na kolację do restauracji na szczycie wieżowca Bank of America. Wtedy zadzwonił telefon. Pielęgniarka poinformowała go, że stan zdrowia Arthura Ashby 'ego pogorszył się i pacjent nie był zdolny podpisać zgody na zabieg, któremu trzeba go było poddać. Ponieważ nazwisko Paula widniało w karcie, to on musiał jak najszybciej pojawić się w szpitalu i podpisać dokumenty. Paul wyraził zgodę już przez telefon. Natychmiast wyszedł z restauracji i teraz jechał przez niemal opustoszałe miasto, mając u boku Onegę.