Выбрать главу

Arthur spojrzał na nią, zbity z tropu.

– Podwiozłam taksówką pańskiego przyjaciela, Paula, i trochę sobie pogadaliśmy…

– Tak? Powiedział pani coś ciekawego?

– Prawie wszystko! Arthur spuścił oczy.

– Bardzo mi przykro.

– A to dlaczego? Dlatego że uratował mi pan życie, czy może dlatego że zachowuje się pan jakby nigdy nic? Już kiedy badałam pana po raz pierwszy, pan mnie rozpoznał, prawda? Bo przecież – niech pan uspokoi moje obawy – nie porywa pan kobiet tydzień w tydzień i moja twarz nie zlała się z setkami innych.

– Nigdy pani nie zapomniałem. Lauren splotła ręce.

– Teraz musi mi pan powiedzieć, dlaczego pan to wszystko zrobił!

– Żeby pani nie odłączyli!

– Tyle już wiem, ale pański kolega nie chciał mi powiedzieć reszty.

– Jakiej reszty?

– Dlaczego właśnie ja? Dlaczego podjął pan tak wielkie ryzyko dla nieznajomej?

– Pani zrobiła dla mnie to samo, zgadza się?

– Ale pan był moim pacjentem! A kim, do diabła, ja mogłam być dla pana?

Arthur milczał. Lauren podeszła do okna. W parku ogrodnik grabił alejki. Odwróciła się gwałtownie, twarz miała gniewną.

– Zaufanie to najcenniejsza wartość na tym świecie. Ale jest też bardzo krucha. Gdy go zabraknie, wszystko staje się niemożliwe. W moim otoczeniu nikt nie okazał mi zaufania, więc jeśli przyłączy się pan do nich wszystkich, nie będziemy już mieli o czym rozmawiać. Gmach wznoszony na kłamstwie nie oprze się wichurze.

– Wiem, ma pani rację, ale i ja miałem swoje powody.

– Chętnie je uszanuję, ale przecież odnoszą się do mnie, prawda? To już szczyt wszystkiego, mówi pan do osoby, którą pan porwał!

– Pani też mnie porwała, więc jesteśmy kwita.

Lauren rzuciła mu groźne spojrzenie i poszła w stronę drzwi. Zanim je za sobą zamknęła, odwróciła się i powiedziała drwiącym tonem:

– Bo mi się podobałeś, durniu!

Trzasnęła drzwiami. Arthur jeszcze przez chwilę słyszał, jak szybko kuśtyka po korytarzu.

– Czy teraz możesz ze mną rozmawiać? – zapytał Paul, gdy Arthur odebrał dzwoniący od dobrej minuty telefon.

– Chciałeś mi o czymś powiedzieć?

– Uśmiejesz się, ale chyba palnąłem głupstwo.

– Daruj sobie to „uśmiejesz się”, ona przed chwilą stąd wyszła.

Arthur słyszał przyspieszony oddech Paula, któremu znowu zabrakło słów.

– Znienawidziłeś mnie?

– Czy Onega w końcu zadzwoniła? – zapytał Arthur, ignorując obawy przyjaciela.

– Umówiliśmy się dziś na kolację – szepnął nieśmiało Paul.

– W takim razie zacznij się szykować, a mnie daj spokój, bo muszę to wszystko przemyśleć.

– Niezły pomysł. I obaj odłożyli słuchawki.

– Udało się? – zapytał czekający na Lauren taksówkarz.

– Na razie trudno powiedzieć.

– Pod pani nieobecność zadzwoniłem do żony i uprzedziłem, że wrócę dziś dość późno. Jestem do pani dyspozycji. Dokąd teraz jedziemy?

Lauren zapytała, czy mogłaby skorzystać z jego telefonu. Taksówkarz z promiennym uśmiechem podał jej komórkę i Lauren wybrała numer mieszkania w pobliżu Mariny. Pani Kline odezwała się już po pierwszym dzwonku.

– Umówiłaś się wieczorem na brydża? – zapytała Lauren.

– Tak – potwierdziła matka.

– W takim razie odwołaj spotkanie i ubierz się ładnie, bo zabieram cię na kolację do restauracji. Przyjadę po ciebie za godzinę.

Taksówkarz zawiózł Lauren na Green Street. Poprosiła, żeby czekał, musiała się przebrać.

Lauren szła przez salon, po drodze rzucając na podłogę różne części garderoby. Sąsiad zdążył już naprawić kran. Stojąc pod prysznicem, wysunęła prawą nogę na zewnątrz.

Po kilku minutach wyszła owinięta ręcznikiem. Drugi pełnił rolę turbanu na mokrych włosach. Otworzyła szafę w łazience i szukała czegoś odpowiedniego, nucąc swoją ulubioną piosenkę Fever w wykonaniu Peggy Lee. Sięgnęła po dżinsy, ale potem, chcąc sprawić przyjemność matce, zdjęła z wieszaka zwiewną sukienkę.

Ubrana i delikatnie umalowana, wyjrzała przez okno. Taksówka wciąż stała pod domem. Lauren usiadła na kanapie i w zadumie po raz pierwszy obserwowała wspaniały zachód słońca przez małe narożne okno.

Była siódma, kiedy taksówkarz zatrąbił pod domem pani Kline. Matka Lauren wsiadła do samochodu i spojrzała na córkę. Już od lat nie widziała jej tak wystrojonej.

– Mogę cię o coś zapytać? – szepnęła jej do ucha. – Dlaczego na liczniku jest aż osiemdziesiąt dolarów?

– Wyjaśnię ci to przy kolacji. Możesz zapłacić za kurs, bo nie mam przy sobie gotówki. Ale kolację stawiam ja.

– Mam nadzieję, że nie zaciągniesz mnie do fast foodu!

– Do Cliff House – powiedziała Lauren, zwracając się bardziej do taksówkarza niż do pełnej obaw matki.

Paul pędził po schodach do domu, przeskakując po kilka stopni. Onega leżała na kanapie i zalewała się łzami.

– Co się stało? – zapytał, klękając przy niej.

– To Tołstoj – szepnęła, zamykając książkę. – Nigdy nie udało mi się doczytać do końca Anny Kareniny!

Paul chwycił ją w ramiona i cisnął w kąt powieść.

– Wstawaj, musimy coś uczcić!

– A co? – zapytała, ocierając łzy.

Paul poszedł do kuchni, a po chwili wrócił z dwoma kieliszkami i butelką wódki.

– Za Annę Kareninę! – powiedział, wznosząc toast. Onega wychyliła kieliszek do dna i zamachnęła się, jakby zamierzała rzucić go za siebie.

– Przyznaj, że już bałeś się o wykładzinę?

– To perski dywan z roku tysiąc dziewięćset dziesiątego! Idziemy na kolację?

– Jeśli masz ochotę. I nawet wiem, dokąd się dziś wybierzemy.

I Onega zabrała Paula i butelkę wódki do sypialni. Piętą zatrzasnęła za sobą drzwi.

Profesor Fernstein postawił walizkę Normy w uroczym pokoju hotelu Winę Country Inn. Od wielu miesięcy planowali ten wypad do Nappa Vallee. Zjedli obiad w Sonoma, potem dojechali do Calistoga, by przenocować w St. Helena. Tak poważna decyzja zasługiwała na uczczenie. W przededniu Fernstein przygotował pismo do prezesa zarządu Memoriał Hospital, informując o chęci przejścia na emeryturę o kilka miesięcy wcześniej. W innym piśmie, skierowanym do dyrekcji szpitala, zalecał, by jak najszybciej powołać na stanowisko ordynatora Lauren Kline, byłoby bowiem ogromną stratą, gdyby to inny szpital wykorzystywał w przyszłości wysokie kwalifikacje najlepszej z uczennic profesora.

W przyszły poniedziałek Norma i Fernstein zamierzali lecieć do Nowego Jorku. Ale przed powrotem do miasta, w którym się urodził, profesor chciał jeszcze przez kilka dni nacieszyć się Kalifornią.

Punktualnie o dwudziestej pierwszej George Pilguez przywiózł Natalię do komisariatu numer siedem. – Włożyłem ci ciasteczka do torby.

Pocałowała go w usta i wysiadła z samochodu. Pilguez otworzył okno i kiedy szła po schodach komisariatu, krzyknął tonem przestrogi:

– Gdyby któryś z moich dawnych kolegów chciał się dowiedzieć, kto upiekł te fantastyczne ciasteczka, nie pękaj – mogą cię zamknąć najwyżej na czterdzieści osiem godzin…

Natalia skinęła mu ręką i zniknęła za drzwiami budynku. Pilguez jeszcze przez chwilę stał na parkingu, zastanawiając się, czy to starość, czy może emerytura sprawiały, że coraz gorzej znosił osamotnienie. „Może po prostu jedno i drugie”, westchnął i odjechał.

Noc była bezchmurna, na niebie błyszczały gwiazdy. Lauren i pani Kline wyszły z Kali na spacer po Marinie.

– Kolacja była pyszna. Już dawno się tak nie objadłam. Dziękuję.

– Chciałam cię zaprosić, dlaczego nie pozwoliłaś mi zapłacić?