Lauren dała za wygraną.
Podziękowała inspektorowi za rozmowę i poszła w stronę samochodu. Pilguez ruszył za nią.
– Proszę zapomnieć o tych morałach, które pani prawiłem. Broniłem się. Nie mogę opowiedzieć tego, co wiem, bo wyjdę na szaleńca. Jest pani lekarką, ja starym człowiekiem, nie chcę, żeby mnie ubezwłasnowolnili i wsadzili do domu wariatów.
– Zapomniał pan, że obowiązuje mnie tajemnica zawodowa?
Inspektor spojrzał na nią badawczo. Oparty o otwarte drzwi samochodu, snuł opowieść o najbardziej niewiarygodnej przygodzie, jaką zdarzyło mu się przeżyć. Ta historia zaczęła się pewnej letniej nocy w domu nad oceanem, w zatoce Carmelu…
– Cóż jeszcze mógłbym dodać? – ciągnął Pilguez. – Na dworze było trzydzieści stopni, w domu prawie tyle samo. A ja drżałem, pani doktor! Spała pani w łóżku, w tym małym gabinecie, my siedzieliśmy obok, a ja, słuchając jego obłąkańczej historii, czułem pani obecność, albo koło niego, albo znów tak, jakby siedziała pani przy mnie. I wtedy mu uwierzyłem. Prawdopodobnie po prostu chciałem mu uwierzyć. Nie pierwszy raz wracam myślami do tej sprawy. Ale jak mam to wytłumaczyć? Ta historia odmieniła moje spojrzenie na świat, może nawet odbiła się na życiu. Trudno, może mnie pani uważać za starego wariata. Lauren położyła dłoń na ręce policjanta. Jej twarz rozbłysła.
– Ja też myślałam, że popadam w obłęd. Obiecuję, że kiedyś opowiem panu historię równie nieprawdopodobną jak pańska. Przytrafiła mi się w dniu święta kraba.
Wyciągnęła szyję, żeby cmoknąć go w policzek, a już po chwili jej samochód zniknął za rogiem.
– Czego chciała? – spytała zaspana Natalia, stając w progu domu.
– To ma związek z tą starą sprawą.
– Czyżby wznowili śledztwo?
– Ona je wznowiła. Chodź, przygotuję ci śniadanie.
18
Nazajutrz rano Paul przyszedł do szpitala. Arthur siedział w pokoju, już ubrany.
– Kazałeś na siebie czekać!
– Już od godziny jestem na dole. Powiedzieli mi, że nie możesz wyjść przed obchodem, a obchód zaczyna się o dziewiątej, dlatego nie wszedłem na górę.
– Już u mnie byli.
– Nie ma starego zrzędy?
– Nie widziałem go od operacji; zajmuje się mną inny lekarz. Idziemy? Coraz gorzej znoszę to miejsce.
Lauren szybkim krokiem szła przez hol. Wsunęła identyfikator do czytnika i weszła do biura rejestracji. Betty podniosła głowę znad kartoteki.
– Gdzie Fernstein? – zapytała Lauren tonem, w którym wyczuwało się determinację.
– Wiem, że ludzie czasami pakują się w problemy, ale ty po prostu ich szukasz!
– Zadałam pytanie, więc mi odpowiedz!
– Widziałam, że wszedł do swojego gabinetu, chciał zabrać jakieś papiery. Powiedział, że wpadł tylko na chwilę.
Lauren podziękowała Betty i poszła w stronę wind.
Profesor siedział przy biurku. Pisał list. Ktoś zapukał do drzwi. Fernstein odłożył pióro i wstał, żeby wpuścić interesanta. Lauren weszła, nie czekając na zaproszenie.
– Wydawało mi się, że jeszcze przez kilka dni nie ma pani wstępu do tego budynku? Ale może pomyliłem się w rachunkach – powitał ją.
– A jaką karę należałoby wymierzyć lekarzowi, który okłamuje pacjentów?
– Wszystko zależy od tego, czy działał w interesie chorych.
– A jeśli pacjent jest równocześnie uczniem tego lekarza?
– Wtedy lekarz staje się niewiarygodny. Sądzę, że w takiej sytuacji pozostaje mu tylko podać się do dymisji albo przejść na emeryturę.
– Dlaczego ukrył pan przede mną prawdę?
– Właśnie pisałem do pani list.
– Stoję przed panem, proszę mi więc powiedzieć prosto w oczy, o co chodzi!
– Prawdopodobnie myśli pani o tym wariacie, który całymi dniami przesiadywał w pani pokoju. Zastanawiałem się nawet, czy nie skierować go na oddział zamknięty z powodu urojeń, ale ograniczyłem się do unieszkodliwienia go. Gdybym pozwolił, żeby opowiedział pani tę swoją bajkę, może nawet poddałaby się pani hipnozie, byle tylko wyjaśnić ten koszmar! Nie po to wyprowadziłem panią ze śpiączki, żeby znowu pani w nią zapadła, i to na własne życzenie.
– Brednie! – krzyknęła Lauren, uderzając pięścią w blat biurka profesora Fernsteina. – Niech pan wreszcie powie prawdę!
– Rzeczywiście chce pani poznać prawdę? Uprzedzam, że może okazać się przykra.
– Dla kogo?
– Dla mnie! Podczas gdy ja utrzymywałem panią przy życiu w szpitalu, on twierdził, że żyje z panią gdzie indziej! Pani matka zapewniała mnie, że się nie znaliście przed wypadkiem, ale kiedy mi o pani opowiadał, każde jego słowo wskazywało na to, że musiał dobrze panią znać. Czy chce pani usłyszeć coś nieprawdopodobnego? Był tak przekonujący, że o mało nie uwierzyłem w jego bajkę.
– A jeśli to była prawda?
– W tym problem. Taka prawda by mnie przerosła!
– Iz tego powodu okłamywał mnie pan przez całe lata?
– Nie okłamywałem pani, a tylko chroniłem przed prawdą nie do przyjęcia.
– Nie docenił mnie pan!
– Jeśli nawet zdarzyło mi się to po raz pierwszy w życiu, nie będzie mi pani chyba miała tego za złe?
– Dlaczego nie próbował pan zrozumieć?
– A po co! Sam siebie też nie doceniałem. Całe życie przed panią i mnóstwo czasu, żeby zrujnować sobie karierę, poświęcając się wyjaśnianiu tej zagadki. Widziałem już błyskotliwych młodych lekarzy, którzy zapragnęli dokonać zbyt szybkiego postępu w medycynie. Wszyscy skręcili kark. Pewnego dnia zrozumie pani, że w naszej dziedzinie geniusz nie przejawia się w przekraczaniu granic wiedzy, ale w jej poszerzaniu w spokojnym rytmie, który nie godzi w ustalony ład i moralność.
– Dlaczego pan zrezygnował?
– Bo pani ma przed sobą długie życie, a ja wkrótce umrę. Z braku czasu!
Lauren zamilkła. Patrzyła na starego profesora i czuła napływające do oczu łzy.
– Błagam, niech mi pani tego oszczędzi! Dlatego wolałem do pani napisać. Spędziliśmy razem wiele wspaniałych lat, nie chcę zapisać się w pamięci swej uczennicy tylko jako patetyczny stary profesor.
Lekarka okrążyła biurko i objęła Fernsteina. On wciąż stał z opuszczonymi rękami, aż w końcu niezręcznie przytulił ulubienicę i szepnął jej do ucha:
– Jest pani moją dumą, największym sukcesem, proszę nigdy się nie poddawać! Dopóki pani tu będzie, i ja będę żył w pani. Później będzie pani musiała uczyć innych. Ma pani do tego i talent, i zapał. Pani jedynym wrogiem jest własny charakter, ale z czasem można się i z tym uporać. Proszę pomyśleć o mnie – całkiem nieźle sobie poradziłem! Szkoda, że nie znała mnie pani jako młodego człowieka! No, a teraz proszę stąd wyjść i nie oglądać się za siebie. Mogę płakać z pani powodu, ale nie chcę, żeby pani o tym wiedziała. Lauren z całych sił przytuliła się do Fernsteina.
– Jak mam sobie bez pana radzić? Z kim będę się kłóciła? – szepnęła, szlochając.
– W końcu wyjdzie pani za mąż!
– W poniedziałek już tu pana nie zastanę?
– Wprawdzie jeszcze nie umrę, ale wybieram się w podróż. Już się nie zobaczymy, jednak wiem, że często będziemy o sobie myśleć.
– Tak wiele panu zawdzięczam…
– Nie – zaprzeczył Fernstein, cofając się o pół kroku. – Zawdzięcza to pani wyłącznie sobie. Każdy profesor nauczyłby panią tego co ja, nie każdy uczeń potrafiłby wykorzystać tę wiedzę tak jak pani. Jeżeli nie powieli pani moich błędów, zostanie pani wybitnym lekarzem.
– Nie popełnił pan żadnego błędu.
– Zbyt długo kazałem czekać Normie, gdybym wcześniej pozwolił jej zaistnieć w moim życiu i gdybym odważył się dzielić jej życie, byłbym nie tylko sławnym profesorem, osiągnąłbym znacznie więcej.