Odwrócił się do niej plecami i skinął ręką. Powinna już iść.
I zgodnie z jego wolą Lauren wyszła z gabinetu, nie oglądając się za siebie.
Paul odwiózł Arthura do domu. Kiedy pojawiła się miss Morrison z Pablem, pobiegł do biura. W piątek dzień zwykle okazywał się zbyt krótki, a dziś czekał na niego cały stos dokumentów do przejrzenia. Zanim wyszedł, Arthur poprosił go o jeszcze jedną przysługę, o coś, o czym marzył od kilku dni.
– Zobaczymy, jak będziesz się czuł jutro rano. Zajrzę do ciebie jeszcze dziś wieczorem. A teraz odpocznij.
– Wciąż tylko odpoczywam!
– I rób tak dalej!
Lauren wyjęła ze skrzynki na listy szarą kopertę. Otworzyła ją, idąc po schodach. W progu mieszkania wyjęła z niej dużą fotografię i załączony do niej liścik.
Przez wszystkie lata pracy rozwikłałem większość zagadek, szukając wyjaśnienia na miejscu zbrodni. Oto zdjęcie i adres domu, w którym panią odnalazłem. Liczę na Pani dyskrecję. Te akta zaginęły z mojej winy…
Powodzenia.
Georges Pilguez
Emerytowany inspektor policji
PS: Wcale się Pani nie zmieniła.
Lauren zamknęła kopertę, spojrzała na zegarek i pobiegła do garderoby. Pakując torbę podróżną, zadzwoniła do matki.
– Wydaje mi się, że to kiepski pomysł. Twój ostatni weekendowy wypad do Carmelu…
– Mamo, proszę cię tylko, żebyś jeszcze przez jakiś czas zajęła się Kali.
– Kazałaś mi obiecać, że nie będę się o ciebie bała, ale nie możesz mi zabronić, żebym się bała za ciebie. Bądź ostrożna i zadzwoń, kiedy już będziesz na miejscu. Chcę wiedzieć, że dojechałaś bez problemów.
Lauren rozłączyła się. Wróciła do garderoby, wspięła się na palce i ściągnęła z półki kilka toreb. Zaczęła je pakować, wciskając ubrania… i parę innych drobiazgów.
Arthur włożył czystą koszulę i spodnie. Pierwsze kroki na ulicy stawiał, trzymając pod ramię Rosę. Za nimi wlókł się na smyczy Pablo. Co chwilę trzeba go było ciągnąć przemocą, bo zapierał się wszystkimi łapami.
– Obejrzymy zakończenie filmu, kiedy już zrobisz, co masz do zrobienia! – powtarzała psu miss Morrison.
Drzwi mieszkania otworzyły się – do salonu wszedł Robert. Zbliżył się do odwróconej plecami Lauren i wziął ją w objęcia.
Kobieta drgnęła.
– Nie chciałem cię przestraszyć!
– Ale przestraszyłeś. Robert rzucił okiem na piętrzące się z boku bagaże.
– Wybierasz się w podróż?
– Tylko na weekend.
– I zabierasz te wszystkie torby?
– Moja jest ta mała czerwona, która stoi przy drzwiach, pozostałe są twoje.
Odwróciła się i położyła mu ręce na ramionach.
– Mówiłeś mi, że po moim wypadku wszystko się zmieniło, ale to nieprawda. Nawet przedtem nie byliśmy zbyt szczęśliwi. Mam swoją pracę i dzięki niej właściwie nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie rozumiem jednak, dlaczego i ty tego nie dostrzegłeś.
– Może dlatego, że cię kocham?
– Nie, ty kochasz nasz związek, bo wzajemnie chronimy się przed samotnością.
– To już niemało.
– Gdybyś zdobył się na szczerość, spojrzałbyś na to trzeźwiej. Chcę, żebyś odszedł, Robercie. Spakowałam twoje rzeczy, zabierz je do siebie.
Robert patrzył na nią z miną zbitego psa.
– Czyli już po wszystkim. Zdecydowałaś, że to koniec?
– Nie, myślę, że podjęliśmy tę decyzję wspólnie, a ja tylko sformułowałam ją pierwsza.
– I nie chcesz dać nam drugiej szansy?
– To by była już trzecia. Od bardzo dawna ograniczamy się do bycia razem, ale ten komfort już mi nie wystarcza, potrzebuję prawdziwej miłości.
– Mogę zostać tu dziś na noc?
– No widzisz, mężczyzna mojego życia nie zadałby mi tego pytania.
Lauren wzięła torbę. Pocałowała Roberta w policzek i nie patrząc na niego, wyszła z mieszkania.
Silnik starego auta zaskoczył prawie natychmiast. Brama garażu podniosła się i triumph wyjechał na Green Street. Skręcił u wylotu ulicy. Na chodniku jack russell dreptał w kierunku skweru. Za platanem przechadzała się starsza pani z młodym mężczyzną.
Dochodziła czwarta, kiedy wyjechała na drogę numer jeden, tę, która biegła wzdłuż oceanu. W dali wyłaniały się z mgły falezy, niczym ciemna koronka z ognistym obrzeżem.
O zmroku dotarła do miasteczka, które wyglądało jak wymarłe. Zaparkowała na parkingu przy plaży i przysiadła na opustoszałym molo. Ciężkie chmury przesłaniały horyzont. Gdzieniegdzie różowe smugi dogasały na niemal już czarnym niebie.
Wczesnym wieczorem pojechała do Carmel Valley Inn. Recepcjonistka wręczyła jej klucze do bungalowu nad zatoką Carmel. Lauren wyjmowała rzeczy z torby, gdy pierwsze błyskawice rozdarły niebo. Wybiegła z domku, żeby przestawić wóz pod wiatę, wracała już w strugach deszczu. Otuliła się szlafrokiem z grubego frotte, zamówiła kolację i usiadła przed telewizorem. Na kanale ABC trafiła na swój ulubiony film, An Affair to Remember. Pozwoliła się ukołysać dzwoniącym o szyby kroplom deszczu. Kiedy Cary Grant złożył wreszcie pocałunek na ustach Deborah Kerr, mocno przytuliła poduszkę do piersi.
Deszcz ustał nad ranem. Krople wody spadały z drzew w rozległym parku, nie pozwalając Lauren zmrużyć oka. Ubrała się więc, zarzuciła na ramiona kurtkę i wyszła.
Samochód ścigał się z ostatnimi minutami tej długiej nocy, światła padały na biało – pomarańczowe słupki sygnalizujące każdy wiraż wykutej w skałach drogi. W dali Lauren dostrzegła posiadłość i zjechała na ziemną drogę. Zaparkowała na poboczu za zakrętem, ukrywając samochód za szpalerem cyprysów. Stanęła przed kutą w żelazie zieloną bramą. Obok kłódki spinającej łańcuch wisiała tabliczka z adresem i telefonem agencji nieruchomości w rejonie zatoki Monterrey. Lauren prześlizgnęła się przez szczelinę między skrzydłami bramy.
Rozejrzała się, podziwiając urok tego zakątka. Szerokie pasy jasnobrązowej ziemi, na której rosły pinie i sosny, sekwoje, granatowce i drzewa chleba świętojańskiego, zdawały się opadać aż do oceanu. Podążyła kamiennymi schodkami. Gdy znalazła się w połowie drogi, dostrzegła po prawej stronie zaniedbane rozarium. O park od dawna nikt się nie troszczył, ale różnorodność unoszących się w powietrzu woni przywoływała niezliczone wspomnienia. Wysokie drzewa kołysały się na lekkim wietrze wczesnego ranka.
Miała przed sobą dom o zamkniętych okiennicach. Podeszła bliżej, wbiegła po schodach na werandę i zatrzymała się. Można by pomyśleć, że ocean chciał skruszyć skały, na które fale ciskały splątane algi. Wiatr rozwiewał jej włosy, więc odruchowo odrzuciła je do tyłu.
Okrążyła dom, szukając sposobu dostania się do środka. Dotykając palcami fasady, natrafiła na deszczułkę pod jedną z okiennic. Wyciągnęła ją, a wtedy drewniane skrzydło odchyliło się, zgrzytając na zawiasach.
Lauren przywarła twarzą do szyby. Próbowała unieść okno, cierpliwie nim poruszając, aż zamek odskoczył i odblokował mechanizm. Teraz już nic nie stało jej na przeszkodzie.
Zamknęła okiennicę i okno od środka. Znalazłszy się w małym gabinecie, kątem oka spojrzała na łóżko i zaraz wyszła.
Wolno przemierzała przedpokój, za którego ścianami każde pomieszczenie skrywało jakieś tajemnice. Lauren zastanawiała się, czy to głębokie przeświadczenie zrodziło się w niej pod wpływem opowieści, której wysłuchała w szpitalnym pokoju, czy może wynikało z wcześniejszych przeżyć.