Paczka nosiła stempel poczty w Kirkby Monckton. Jay otworzył ją, gdy już został sam. Powoli, ostrożnie rozwijał arkusze sztywnego, brązowego papieru, cierpliwie rozplątywał sznurek. Paczka była duża i ciężka. Gdy już usunął zewnętrzne opakowanie, na podłogę upadła koperta. Jay natychmiast rozpoznał pismo Joego. W środku znalazł pojedynczy arkusz wyblakłego papieru listowego.
Pog Hill Lane, 15 września.
Drogi Jay,
Przepraszam za swój pośpiech, ale pożegnania nigdy nie szły mi najlepiej. Zamierzałem zostać nieco dłużej, ale wiesz, jak to czasami bywa w życiu. Ci pioruńscy doktorzy wszystko będą trzymać w tajemnicy aż do ostatniej minuty. Wydaje im się, że jak jesteś stary, to już nie wiesz, co się dzieje wokół. Przesyłam ci swoją kolekcję – po mojemu teraz już będziesz dobrze wiedział, co należy z nią zrobić. Do czasu jak ta przesyłka dojdzie do ciebie, powinieneś już się czegoś nauczyć. Upewnij się, że dobrze przygotowałeś glebę.
Najserdeczniejsze pozdrowienia, Joseph Cox.
Jay zaczął czytać list od nowa. Dotykał każdego słowa starannie wypisanego czarnym atramentem, niewprawnym charakterem. Uniósł nawet arkusz do twarzy, by sprawdzić, czy nie zostało na nim coś z realnego Joego – może lekki zapach dymu czy nikła woń dojrzałych jeżyn. Ale nie. Nic nie poczuł. Jeżeli jeszcze istniała magia – znajdowała się gdzie indziej. Potem zajrzał do środka paczki. Wszystko tam było. Cała zawartość kredensu Joego – setki maleńkich kopert, gazetowych zawiniątek, cebulek, kulistych ziaren, bulw, delikatnie pierzastych nasionek równie zwiewnych, co delikatny puszek kurzu – a każde z nich starannie opisane i ponumerowane. Tuberosa rubra maritima, tuberosa diabolica, tuberosa panax odarata – tysiące odmian ziemniaków, dyń, papryk, marchwi, ponad trzysta rodzajów samej cebuli. Cała kolekcja Joego. I, oczywiście, „specjały”. Tuberosa rosifea, w swojej całej krasie – najprawdziwsza „tubera”, odkryty na nowo relikt dawnego świata.
Jay wpatrywał się w to wszystko przez długi czas. Potem przejrzy każdą paczuszkę dokładnie, umieści w odpowiedniej szufladce w swoim kredensie na przyprawy. Zajmie się sortowaniem, numerowaniem, katalogowaniem – aż każda drobinka znajdzie się na odpowiednim miejscu.
Ale przedtem musi zrobić coś całkiem innego. Musi się z kimś zobaczyć. I coś znaleźć. Coś, co na pewno trzymał w piwnicy.
Tym razem wybór mógł być tylko jeden. Jay starł ściereczką swojski kurz ze szkła, modląc się w duchu, by czas nie skwasił zawartości. Butelka na absolutnie wyjątkową okazję, pomyślał, ostatnia z jego własnych, prywatnych „Specjałów” – 1962, bardzo dobry rocznik; pierwszy rok wielu pięknych – jak miał nadzieję – następnych lat. Zapakował butelkę w bibułkę i włożył do kieszeni kurtki. Dar pokoju.
Gdy się zjawił, siedziała w kuchni i obierała groszek. Miała na sobie białą koszulę i dżinsy, a promienie słońca wydobywały czerwone błyski z jej kasztanowych włosów. Zza domu dobiegał głos Rosy nawołującej Clopette.
– Przyniosłem to dla ciebie – oznajmił. – Trzymałem to wino na zupełnie wyjątkową okazję. Pomyślałem, że moglibyśmy wypić je razem.
Przez dłuższy czas patrzyła mu prosto w oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jej spojrzenie było chłodne, szarozielone, taksujące. W końcu wzięła z jego wyciągniętej ręki butelkę i spojrzała na nalepkę.
– Fleurie 1962 – przeczytała i uśmiechnęła się. – Moje ulubione.
I tutaj właśnie kończy się moja historia. W kuchni niewielkiego domu, obok winnicy w maleńkiej wiosce Lansquenet. Tutaj Jay rozlewa mnie do kieliszków, uwalniając aromaty dawno minionych letnich miesięcy i obrazy miejsc dawno nieistniejących. Wznosi w duchu toast za Joego i za Pog Hill Lane; jest to zarówno wyraz hołdu, jak i pożegnanie. Mówcie sobie co chcecie, ale i tak nic nigdy nie przebije bukietu doskonałego winnego grona. Czy z posmakiem czarnej porzeczki, czy też bez, roztaczam swoją własną magię, wypuszczoną spod korka po trzydziestu siedmiu latach oczekiwania. Mam nadzieję, że to docenią oboje, siedzący teraz ze splecionymi rękami, przywierający ustami do swych ust. Od tej chwili oni będą musieli przejąć tę narrację. Moja rola dobiegła końca. Chcę myśleć, że ich losy potoczą się szczęśliwie. Ale, oczywiście, nie mogę tego wiedzieć na pewno. Kiedy tak radośnie napełniam swoimi esencjami powietrze, czuję, że zaczynam dotykać własnej tajemnicy bytu – ale nie widzę żadnych duchów, nie potrafię przewidzieć przyszłości, nawet błoga teraźniejszość jawi mi się jedynie niewyraźnie – poprzez szkło – mgliście i mrocznie.
Postscriptum
Z lokalnego, bezpłatnego informatora z Lansquenet:
Nekrologi
Mireille Annabelle Faizande, zmarła nagle po krótkiej chorobie. Pozostawiła bratanka, PierreEmile’a, synową, Marise, oraz wnuczkę, Rosę.
Sprzedaż nieruchomości
Cztery hektary uprawnej ziemi i nieużytków pomiędzy Rue des Marauds, Boulevard St Espoire a rzeką Tannes, łącznie z domem mieszkalnym i zabudowaniami gospodarskimi, Pierre Emile Foudouin, zamieszkały przy Rue Genevievre w Tuluzie, odsprzedał madame Marise d’Api.
Z gazety „Courrier d’Agen”:
Lokalny właściciel ziemski został oficjalnie uznany za pierwszą osobę, której od XVII wieku udało się wyhodować ziemniaka rodzaju tuberosa rosifea. Ten stary gatunek – sprowadzony, jak się przypuszcza, z Ameryki Południowej w 1643 roku – odznacza się dużą, różową bulwą o słodkawym aromacie i zdaje się doskonale rozwijać na naszych bagnistych, bogatych w wapń glebach. Monsieur Jay Mackintosh, były pisarz, który osiemnaście miesięcy temu wyemigrował z Anglii, planuje rekultywować ten i inne stare, zapomniane gatunki warzyw na swojej farmie w Lansquenet sous Tannes.
„Zamierzam zająć się reintrodukcją wielu zapomnianych gatunków warzyw, tak by stały się powszechnie dostępne”, oznajmił monsieur Mackintosh naszemu reporterowi. „Tylko dzięki niezwykłemu zrządzeniu losu niektóre z tych odmian nie zostały stracone dla nas na zawsze”. Pytany o źródło pochodzenia nasion tych niezwykłych roślin, monsieur Mackintosh uchyla się od jednoznacznej odpowiedzi. „Jestem kolekcjonerem”, odpowiada skromnie. „Udało mi się zgromadzić duży zbiór nasion w czasie moich rozlicznych podróży po świecie”.
Oczywiście nasuwa się pytanie, czemu te nasiona mają być dla nas tak bardzo istotne. Czy to doprawdy ważne, jaką odmianę ziemniaków wykorzystujemy na nasze pommes frites?
„Ależ, tak”, z całą mocą twierdzi nasz kolekcjoner i ogrodnik. „To bardzo ważne. Zbyt wiele tysięcy gatunków roślin i zwierząt zniknęło z powierzchni ziemi z powodu nowoczesnych metod gospodarowania i wytycznych płynących z Brukseli. Trzeba koniecznie zadbać o uprawy odmian tradycyjnych dla danych regionów. Rośliny mają wiele rozmaitych właściwości, które wciąż pozostają dla nas nie w pełni znane. Kto wie, może za kilka lat naukowcy stwierdzą, że dzięki jednemu z cudownie odzyskanych gatunków, będziemy w stanie ratować ludzkie życie”.
Niekonwencjonalne uprawy monsieur Mackintosha rozprzestrzeniły się już poza teren jego niewielkiej posiadłości. Niektórzy lokalni farmerzy też postanowili przeznaczyć część swego areału na uprawę tych starych, zapomnianych odmian. Na przetestowanie nowych nasion zdecydowali się: madame Marise d’Api, monsieur Andre Narcisse oraz monsieur Philippe Briancon. Biorąc pod uwagę, że w detalu tuberosa rosifea osiąga cenę ponad stu franków za kilogram, przyszłość znów jawi się w różowych barwach dla gospodarzy z Lansquenet sous Tannes.
Natomiast sam monsieur Mackintosh, lat 37, zamieszkały w Chateau Cox w Lansquenet, reaguje z nadzwyczajną skromnością na swój niebywały sukces. Zapytany, czemu należy przypisać jego tak niezwykłe osiągnięcie, odpowiada: „Odrobinie szczęścia”. Potem uśmiecha się figlarnie i dodaje: „I, oczywiście, czemuś, co można określić magią”.
Joanne Harris