— Och, nie! — powiedziałem.
No bo tak: mam już jednego chińczyka, to prawda, ale przecież drugiego mogę w szkole wymienić na coś fajniejszego.
— No cóż! — westchnęła mama. — Skoro zadowolony jesteś, że rozpieszczają ci syna, ja już nic nie mówię.
Tata popatrzył na sufit zaciskając usta i kręcąc głową, jakby chciał powiedzieć „nie", a potem oznajmił, że powinienem telefonicznie podziękować panu Moucheboume'owi.
— Nie — powiedziała mama. — W takich wypadkach należy napisać liścik.
— Racja — zgodził się tata. — List będzie lepszy.
— Ja tam wolę zatelefonować — powiedziałem. Bo rzeczywiście, z pisaniem jest kupa roboty, a dzwonić jest fajnie, tym bardziej że w domu nigdy mi nie pozwalają, chyba że dzwoni Bunia i chce, żebym jej dał buzi. Bunia okropnie lubi, kiedy jej daję buzi przez telefon.
— Nikt cię nie pytał o zdanie — powiedział tata. — Zrobisz, co ci każę!
To było niesprawiedliwe! Więc powiedziałem, że nie mam ochoty pisać, że jeśli mi nie pozwolą zadzwonić, to mogą sobie zabrać tego wstrętnego chińczyka, że w końcu mam już jednego i że jak ma być tak, to już wolę, żeby pan Moucheboume dał tacie podwyżkę. No bo co w końcu, kurczę blade!
— Chcesz dostać lanie i iść spać bez kolacji? — krzyknął tata.
Wtedy się rozpłakałem, tata zapytał, za jakie grzechy musi tak cierpieć, a mama powiedziała, że jeśli nie będzie spokoju, to ona pójdzie spać bez kolacji i będziemy sobie radzić sami.
— Posłuchaj, Mikołajku — powiedziała mama. — Jeżeli będziesz grzeczny i napiszesz ten list bez awantur, dostaniesz podwójną porcję deseru.
Powiedziałem, że dobrze (miał być placek z morelami!), i mama poszła szykować kolację.
— Dobrze — westchnął tata. — Najpierw napiszemy na brudno.
Wyjął z szuflady biurka papier, wziął ołówek, spojrzał na mnie, ugryzł ołówek i zapytał:
— Hm, co też ty mógłbyś napisać temu staremu Moucheboume'owi?
— No, nie wiem — powiedziałem. — Mogę mu napisać, że mam już jednego chińczyka, ale bardzo się cieszę, bo tego, co mi dał, zamienię z chłopakami na coś innego, na przykład Kleofas ma taki fantastyczny niebieski samochód i...
— Dobrze, wystarczy — powiedział tata. — Rozumiem. Zaraz... Jak by tu zacząć?...
Drogi Panie... Nie... Drogi Panie Moucheboume... Nie, to zbyt poufałe... Szanowny i Drogi Panie... Hmm... Nie...
— Mógłbym napisać: „Panie Moucheboume" — powiedziałem.
Tata popatrzył na mnie, a potem wstał i krzyknął w stronę kuchni:
— Kochanie! Drogi Panie, Szanowny i Drogi Panie czy Drogi Panie Moucheboume?
— Co takiego? — spytała mama wychodząc z kuchni i wycierając ręce o fartuch.
Tata powtórzył i mama powiedziała, że ona by napisała „Drogi Panie Moucheboume", ale tata powiedział, że to mu się wydaje zbyt poufałe i że się zastanawia, czy nie lepsze będzie
„po prostu Drogi Panie". Mama powiedziała, że nie, że „po prostu Drogi Panie" jest zbyt suche i że nie trzeba zapominać, że pisze dziecko. Tata powiedział, że właśnie dziecku nie wypada pisać ,,Drogi Panie Moucheboume", bo to wyglądałoby na brak poszanowania.
— Skoro już postanowiłeś — zapytała mama — to po co mi przeszkadzasz? Muszę zrobić kolację.
— Och! — powiedział tata. — Najmocniej przepraszam, że oderwałem cię od tego zajęcia. W końcu chodzi tylko o mojego dyrektora i moje stanowisko!
— Twoje stanowisko zależy od listu Mikołaja? — zapytała mama. — W. każdym razie nie robi się takich ceregieli, kiedy przychodzi prezent od mamy!
No i zrobiła się okropna draka! Tata zaczął krzyczeć, mama zaczęła krzyczeć, a potem pobiegła do kuchni trzaskając drzwiami.
— Dobrze — powiedział tata. — Bierz ołówek i pisz. Usiadłem przy biurku i tata zaczął dyktando:
— Drogi Panie, przecinek, od nowego wiersza... Wielką przyjemność... Nie, zetrzyj...
Czekaj... Wielką radość... Tak, tak bę-
dzie dobrze... Wielką radość i niespodziankę... Nie... Ogromną niespodziankę...
Chociaż nie, nie trzeba przesadzać... Zostaw samą niespodziankę... I niespodziankę sprawił
mi Pański piękny prezent... Nie... Tutaj możesz napisać: Pański wspaniały prezent... Pański wspaniały prezent, który sprawił mi wielką radość... Och, nie... Radość już była... Zetrzyj radość... A teraz napisz: Z poważaniem... Albo raczej: Z wyrazami poważania... Zaczekaj...
Tata poszedł do kuchni, coś tam oboje krzyczeli, a potem tata wrócił cały czerwony.
— Dobrze — powiedział — napisz: Łączą wyrazy poważania, i podpisz się. No już.
2 — Joachim ma kłopoty
Tata wziął kartkę do przeczytania, otworzył szeroko oczy, spojrzał znowu na kartkę, westchnął ciężko i wziął następną, żeby napisać nowy brulion.
— Masz, zdaje się, papier listowy? — zapytał. — Ten w ptaszki, który dostałeś od cioci Donaty na urodziny?
— To były króliki — powiedziałem. — O to, to — powiedział tata. — Przynieś go tutaj.
— Nie wiem, gdzie jest — powiedziałem.
Więc tata poszedł ze mną na górę do pokoju, zaczęliśmy szukać i wszystko wypadło z szafy, a mama przyleciała zapytać, co my wyprawiamy.
— Szukamy papeterii Mikołaja, moja droga! — krzyknął tata. — Ale w tym domu jest straszny bałagan! To nie do pomyślenia!
Mama powiedziała, że papeteria jest w szufladzie stoliczka w salonie, że ma już tego dość i że kolacja gotowa.
Przepisałem list taty, ale musiałem zaczynać kilka razy z powodu błędów, no i z powodu kleksa. Mama przyszła powiedzieć nam, że trudno, kolacja będzie przypalona, a potem trzy razy adresowałem kopertę i tata powiedział że możemy siadać do stołu, ale ja poprosiłem go o znaczek, tata zawołał „Ach, tak!", dał mi znaczek, no i dostałem podwójną porcję deseru. Tylko że mama nie odzywała się do nas przez całą kolację.
I właśnie wieczorem następnego dnia strasznie się zacząłem o tatę niepokoić, bo kiedy zadzwonił telefon, tata poszedł odebrać i powiedział:
— Hallo?... Tak... Ach! Pan MoucheboumeL. Dobry wieczór panu... Tak... Co takiego?
Tata zrobił strasznie zdziwioną minę i zawołał:
— List?... Ach, więc to dlatego ten łobuziak Mikołaj prosił mnie wczoraj o znaczek!
Wartość pieniądza
Zostałem czwarty z klasówki z historii. Mieliśmy Karola Wielkiego, a to umiałem, szczególnie ten numer z Ro-landem 1 i jego mieczem, który się nie chciał złamać. Moi rodzice bardzo się ucieszyli, kiedy im o tym powiedziałem, a tata wyjął portfel i dał mi, no, zgadnijcie co? Dziesięciofrankowy banknot!
— Masz, chłopie — powiedział — jutro kupisz sobie, co będziesz chciał.
— Ależ... Ależ, kochanie — powiedziała mama — nie sądzisz, że to za dużo pieniędzy dla małego?
— Skądże — odpowiedział tata. — Czas, żeby Mikołaj poznał wartość pieniądza.
Jestem pewien, że wyda te dziesięć franków w rozsądny sposób. Prawda, chłopie?
Powiedziałem, że tak, ucałowałem tatę i mamę — oni są strasznie fajni! — a banknot włożyłem do kieszeni, przez co musiałem jeść kolację jedną ręką, bo drugą ciągle sprawdza-
łem, czy tam jest. To prawda, że jeszcze nigdy nie miałem takiego grubego banknotu tylko dla siebie. Oczywiście, mama daje mi czasem dużo pieniędzy, żebym zrobił zakupy w sklepie pana Companiego na rogu ulicy, ale to nie są moje pieniądze i mama zawsze mówi, ile pan Compani powinien mi wydać reszty. Tak że to zupełnie co innego.
Kiedy się kładłem do łóżka, schowałem banknot pod poduszkę i długo nie mogłem zasnąć. A potem śniły mi się dziwne rzeczy: najpierw pan, który jest na banknocie i patrzy w bok, zaczął robić miny, a potem duży dom, który widać za nim, zamienił się w sklep pana Companiego.