— Proszę o kilogram pomidorów — powiedział.
Przekupka włożyła nam do siatki pięć pomidorów i zapytała:
— Co jeszcze?
Tata zajrzał do siatki, a potem powiedział:
— Jak to? Na kilogram wchodzi tylko pięć pomidorów?
— A co pan myśli — zapytała sprzedawczyni — że za tę cenę kupi pan całą szklarnię? Skaranie boskie z tymi mężczyznami! Przychodzą po zakupy i każdy w kółko to samo!
— Bo nie dajemy się oszukać tak łatwo jak nasze żony — powiedział tata.
— Cooo? Niech pan powtórzy — poprosiła handlarka, która podobna była do pana Pankracego, właściciela sklepu z wędlinami w naszej dzielnicy.
Tata powiedział: „Dobrze już, dobrze", dał mi do poniesienia siatkę i poszliśmy dalej zostawiając przekupkę, która rozmawiała o tacie z innymi przekupkami.
A potem zobaczyłem stragan, na którym leżało mnóstwo ryb i wielkie langusty.
— Zobacz, tata! Langusty! — zawołałem.
— Świetnie — powiedział tata. — Chodźmy zobaczyć.
Tata podszedł do sprzedawcy i zapytał, czy langusty są świeże. Sprzedawca wyjaśnił
mu, że są specjalne. A co do tego, czy są świeże, to myśli, że tak, bo są żywe, i zaczął
się,śmiać.
— No, dobrze — powiedział tata. — Ile kosztuje ta duża, co rusza nogami?
Sprzedawca podał mu cenę, a tata zrobił strasznie wielkie oczy.
— A tamta, mniejsza? — zapytał.
Sprzedawca znowu wymienił cenę, a tata powiedział, że to niewiarygodne i że to skandal.
— Panie — zapytał sprzedawca — chce pan kupić langusty czy krewetki? Bo to jest całkiem inna cena. Żona powinna była pana uprzedzić.
— Chodź, Mikołaj — powiedział tata. — Poszukamy czegoś innego.
Ale ja powiedziałem tacie, że nie warto nigdzie iść, że langusty wyglądają fantastycznie z tymi ruszającymi się nogami i że w ogóle są przepyszne.
— Nie gadaj i chodź — powiedział tata. — Nie kupimy langust i tyle.
— Ale — jęknąłem — mama już grzeje wodę, musimy kupić.
— Mikołaj — powiedział tata — uspokój się albo idź i poczekaj na mnie w samochodzie!
Wtedy się rozpłakałem, no bo co w końcu, to niesprawiedliwe!
— Brawo! — powiedział sprzedawca. — Nie dość, że jest pan skąpcem i głodzi rodzinę, to jeszcze znęca się pan nad tym biednym dzieckiem.
— Niech pan lepiej pilnuje swojego nosa! — krzyknął tata. — Nie wymyśla się ludziom od skąpców, jak samemu jest się złodziejem!
— Ja jestem złodziejem? — krzyknął sprzedawca. — Chce pan oberwać?
I wziął do ręki flądrę.
— To prawda — powiedziała jakaś pani. — Dorsz, którego sprzedał mi pan przedwczoraj, był nieświeży. Nawet kot go nie chciał.
— Mój dorsz nieświeży? — wrzasnął sprzedawca.
No i zebrało się pełno ludzi, a my z tatą odeszliśmy, podczas gdy wszyscy rozmawiali, a sprzedawca wymachiwał swoją flądrą.
— Wracamy do domu — powiedział tata, który wyglądał na zmęczonego i zdenerwowanego. — Robi się bardzo późno.
— Ale — zawołałem — mamy tylko pięć pomidorów. Myślę, że jedna langusta...
Ale tata nie dał mi dokończyć i pociągnął mnie za rękę. To mnie zaskoczyło i upuściłem siatkę na ziemię. No i z głowy. Tym bardziej że gruba pani, która szła za nami, nadepnęła na pomidory, pflut! — i powiedziała, żebyśmy uważali. Kiedy podniosłem siatkę, to, co w niej było, nie wyglądało apetycznie.
— Musimy kupić nowe pomidory — powiedziałem tacie. — Te pięć jest już do niczego.
, Ale tata nie chciał mnie słuchać i poszliśmy do samochodu. ; Teraz tata zezłościł się z powodu mandatu. f — Swoją drogą, co za dzień! — powiedział.
Potem wsiedliśmy do samochodu i tata ruszył.
— Uważaj, gdzie kładziesz siatkę! — krzyknął. — Mam pełno rozgniecionych pomidorów na spodniach! Spójrz tylko co robisz!
I wtedy stuknęliśmy ciężarówkę. Zresztą przy tych wygłupach musiało się to tak skończyć.
Kiedyśmy wychodzili z warsztatu, gdzie zostawiliśmy samochód — nic poważnego, będzie gotowy na pojutrze — tata wyglądał na rozgniewanego. Może z powodu rzeczy, które powiedział mu ten grubas, kierowca ciężarówki.
W domu mama spojrzała na siatkę i chciała coś powiedzieć, ale tata zaczął krzyczeć, że nie życzy sobie żadnych komentarzy. A ponieważ w domu nie było nic do jedzenia, zabrał
nas taksówką do restauracji. Było strasznie fajnie. Tata niewiele jadł, ale my z mamą zamówiliśmy sobie langustę w majonezie, zupełnie jak na przyjęciu z okazji pierwszej komunii mojego kuzyna Eligiusza. Mama powiedziała, że tata ma rację, oszczędzanie ma swoje dobre strony.
Mam nadzieję, że w przyszłą niedzielę znów pójdę z tatą zakupy!
Krzesła
Dzisiaj w szkole było fantastycznie! Przyszliśmy rano, jak zawsze, i kiedy Rosół (to nasz opiekun) zadzwonił na lekcję, ustawiliśmy się w pary. Potem inne chłopaki poszły do swoich klas, a my zostaliśmy sami na podwórku. Zastanawialiśmy się, co się dzieje, czy pani nie zachorowała i czy nie odeślą nas do domu. Ale Rosół powiedział, żebyśmy byli cicho stali spokojnie. A potem żeśmy zobaczyli, że idzie nasza pani dyrektorem szkoły. Rozmawiali ze sobą patrząc w naszą stronę, a potem dyrektor sobie poszedł i pani podeszła do nas.
— Dzieci — powiedziała — dziś w nocy z powodu mrozu pękła rura kanalizacyjna, co spowodowało zalanie naszej klasy. Robotnicy właśnie dokonują naprawy — Rufusie, może nie interesuje cię to, co mówię, ale bądź tak uprzejmy i zachowuj się spokojnie —
będziemy więc zmuszeni odbyć lekcję w kotłowni. Proszę, abyście byli grzeczni, nie bałaganili i nie wykorzystywali tego drobnego wypadku do robienia błazeństw. Rufusie, ostrzegam cię po raz drugi. Idziemy!
Okropnieśmy się ucieszyli, bo zawsze to fajnie, kiedy w szkole jest coś inaczej. Teraz na przykład szliśmy za naszą panią po kamiennych schodkach, które prowadzą do kotłowni.
Człowiekowi wydaje się, że dobrze zna swoją szkołę, ale pełno jest takich miejsc jak to, gdzie nie chodzi się prawie nigdy, bo nie wolno. Doszliśmy do kotłowni: mało tam miejsca i nie ma żadnych mebli oprócz zlewu i kotła z mnóstwem rur.
— Ach, prawda — powiedziała pani — trzeba iść do stołówki po krzesła.
Wtedy żeśmy wszyscy podnieśli ręce i zaczęli krzyczeć: „Czy mogę iść, proszę pani?
Ja, proszę pani! Ja!", a pani uderzyła linijką w zlew, z tym że zlew robi mniej hałasu niż stół, kiedy jesteśmy w klasie.
— Proszę o ciszę! — powiedziała pani. — Jeżeli nie przestaniecie krzyczeć, nikt nie pójdzie po krzesła i zrobimy sobie lekcję na stojąco... Chwileczkę... ty, Ananiaszu, poza tym Mikołaj, Gotfryd, Euzebiusz i... i... i Rufus, chociaż na to nie zasługuje, pójdziecie grzecznie do stołówki i tam dadzą wam krzesła. Ty, Ananiaszu, jako rozsądny chłopiec, będziesz odpowiedzialny za ałą wyprawę.
Wyszliśmy z kotłowni okropnie zadowoleni i Rufus powiedział,? że będzie fajna zabawa.
— Proszę o ciszę! — powiedział Ananiasz. .»
— Nikt cię nie pytał o zdanie, ty wstrętny lizusie! — krzyknął Rufus. — Będę cicho, jak mi się będzie chciało, i tyle mi zrobisz!
— Nie, mój drogi! Nie, mój drogi! — krzyknął Ananiasz. — Będziesz cicho, jak mnie się będzie chciało, bo pani powiedziała, że to ja rządzę, a poza tym nie jestem żadnym lizusem i zaraz się poskarżę, zobaczysz!
— Chcesz w zęby? — zapytał Rufus.
A pani otworzyła drzwi od kotłowni i powiedziała:
— Brawo! Moje gratulacje! Powinniście być już z powrotem, a tymczasem kłócicie się pod drzwiami! Maksencjuszu, ty pójdziesz na miejsce Rufusa. Rufusie, ostrzegałam cię już, wracaj do klasy!