Rufus powiedział, że to niesprawiedliwe, pani nazwała go ma-tym arogantem, ostrzegła jeszcze raz i uprzedziła, że go surowo
ukarze, jeżeli nie przestanie, a Joachim zajął miejsce Gotfryda, który robił miny.
— Ach! Jesteście wreszcie! — powiedział Rosół, który czekał na nas w stołówce.
I dał nam krzesła. Musieliśmy obracać kilka razy, a ponieważ trochę żeśmy się wygłupiali na korytarzu i na schodach, Kleofas poszedł na miejsce Euzebiusza, a moje zajął
Alcest. Za to potem ja zastąpiłem Joachima, a kiedy pani nie patrzyła, Euzebiusz poleciał z nami jeden raz nie zastępując nikogo. W końcu pani powiedziała, że starczy krzeseł i że prosi o trochę spokoju, i wtedy przyszedł Rosół z trzema krzesłami. On jest okropnie silny! Rosół
zapytał, czy starczy krzeseł, a pani powiedziała, że krzeseł jest za dużo, że w ogóle nie można się ruszyć i że część trzeba odnieść z powrotem, więc wszyscy podnieśliśmy ręce krzycząc:
„Ja, proszę pani! Ja!" Ale pani uderzyła linijką w kocioł i krzesła odniósł Rosół. Musiał
obrócić dwa razy.
— Ustawcie krzesła w rzędzie — powiedziała pani.
Więc żeśmy zaczęli ustawiać krzesła, wszędzie ich było pełno, stały byle jak, i pani się strasznie rozgniewała: powiedziała, że jesteśmy nieznośni, i sama ustawiła krzesła naprzeciw zlewu, potem kazała nam usiąść, no i Joachim z Kleofasem zaczęli się przepychać, bo obaj chcieli siedzieć na tym samym krześle na końcu kotłowni.
— Co znowu? — zapytała pani. — Zaczynam mieć tego dość!
— To moje miejsce — wyjaśnił Kleofas. — W klasie siedzę za Gotfrydem.
— Może — powiedział Joachim — ale w klasie Gotfryd nie siedzi koło Alcesta. Więc niech Gotfryd idzie gdzie indziej, to sobie siądziesz za nim. A to jest moje miejsce, koło drzwi.
— Mogę usiąść gdzie indziej — powiedział Gotfryd wstając — ale Mikołaj musi oddać mi swoje krzesło, dlatego że Rufus...
— Dość tego! — powiedziała pani. — Kleofas, proszę do kąta!
— Którego, proszę pani? — zapytał Kleofas.
Bo prawda, że w klasie Kleofas stoi zawsze w tym samym kącie, na lewo od tablicy, a tu, w kotłowni, wszystko jest inaczej i Kleofas jeszcze się nie przyzwyczaił. Ale pani była strasznie zdenerwowana: powiedziała Kleofasowi, żeby nie robił z siebie błazna i że postawi mu pałę. Kleofas zobaczył, że lepiej się nie wygłupiać, i wybrał kąt po drugiej stronie zlewu — nie ma tam dużo miejsca, ale na upartego można się jakoś wcisnąć. Joachim, strasznie zadowolony, usiadł na krześle na końcu, ale pani powiedziała mu: „Nie, mój bratku, tak byłoby za dobrze. Usiądziesz raczej z przodu, żebym mogła mieć na ciebie oko", i Euzebiusz musiał oddać swoje miejsce Joachimowi. Żeby ich przepuścić, musieliśmy wszyscy wstać, a pani zaczęła walić linijką w rury od kotła krzycząc:
— Cisza! Siadać! Siadać! Słyszycie mnie? Siadać! A potem otworzyły się drzwi od kotłowni i wszedł dyrektor. — Wstać! — powiedziała pani.
— Siadać! — powiedział dyrektor. — No cóż, moje gratulacje! Co za hałasy! Słychać was w całej szkole! Nic, tylko gonitwy po korytarzach, krzyki, walenie w rury! Wspaniale!
Wasi rodzice będą mieli powody do dumy, nie ma co, bo kto się zachowuje jak dzikus, ten kończy w więzieniu, to rzecz ogólnie znana!
— Panie dyrektorze — powiedziała pani, która jest strasznie fajna i zawsze nas broni — chłopcy są trochę podekscytowani z powodu tego lokalu, który nie bardzo się dla nich nadaje, i dlatego zrobiło się trochę zamieszania, ale teraz już będą grzeczni.
Wtedy dyrektor uśmiechnął się szeroko i powiedział:
— Ależ oczywiście, proszę pani, oczywiście! Doskonale rozumiem. Toteż może pani pocieszyć swoich uczniów: robotnicy przyrzekli mi, że klasa będzie gotowa już jutro i będzie się świetnie nadawała. Myślę, że ta doskonała wiadomość ich uspokoi.
Dyrektor sobie poszedł, a my cieszyliśmy się, że wszystko tak dobrze się ułożyło, dopóki pani nie przypomniała nam, że jutro jest czwartek 2
2 W szkołach francuskich czwartek był dniem wolnym od nauki (obecnie dniem wolnym jest środa).
Latarka
Ponieważ zostałem siódmy z ortografii, tata dał mi pieniądze, żebym kupił sobie, co będę chciał, i po szkole wszystkie chłopaki poszły ze mną do sklepu, gdzie kupiłem latarkę, bo to było to, czego chciałem. To była śliczna kieszonkowa latarka, którą oglądałem na wystawie za każdym razem, jak przechodziłem przed1 sklepem w drodze do szkoły, i teraz okropnie się cieszyłem, że ją mam.
— Po co ci latarka? — zapytał mnie Alcest.
— No — odpowiedziałem — na przykład po to, żeby bawić się w detektywa.
Detektyw ma zawsze latarkę, żeby szukać śladów bandytów.
— Aha — powiedział Alcest. — Za to ja, gdyby tata dał
mi tyle forsy, wolałbym sobie kupić jakieś ciastko, bo latarki się zużywają, a ciastka są pyszne.
Chłopcy się roześmieli i powiedzieli Alcestowi, że jest głupi i że ja dobrze zrobiłem kupując latarkę.
— Pożyczysz nam swojej latarki? — zapytał Rufus.
— Jeszcze czego — powiedziałem. — Jak chcecie mieć latarkę, to sami zostańcie siódmymi z ortografii!
I poszliśmy do domu obrażeni, i nigdy już nie będziemy się do siebie odzywać.
W domu pokazałem latarkę mamie, która powiedziała:
— O! Co za dziwny pomysł! Ale przynajmniej nie będziesz nam hałasować nad uchem. A teraz idź odrabiać lekcje.
Poszedłem na górę do swojego pokoju, zamknąłem okiennice, żeby było ciemno, i zacząłem się bawić kierując krążek światła, gdzie tylko się dało: na ściany, na sufit, pod meble i pod łóżko, gdzie, przy samej ścianie, znalazłem kulkę, której szukałem już od dawna i której bym nigdy nie znalazł, gdybym nie miał mojej ślicznej kieszonkowej latarki.
Siedziałem właśnie pod łóżkiem, kiedy otworzyły się drzwi mojego pokoju, zapaliło się światło i mama zawołała:
— Mikołaj! Gdzie jesteś?
A kiedy zobaczyła, że wychodzę spod łóżka, spytała, czy u-padłem na głowę i co robię po ciemkii pod łóżkiem. Wytłumaczyłem jej, że bawię się latarką, a mama powiedziała, że zastanawia się, skąd mi do głowy przychodzą takie pomysły, i że na pewno wpędzę ją do grobu. I jeszcze: „Spójrz tylko, jak ty wyglądasz", i „Masz mi natychmiast zabrać się do odrabiania lekcji, pobawisz się później", i „Naprawdę dziwne pomysły ma twój ojciec".
Mama wyszła, zgasiłem światło i zabrałem się do pracy. Bardzo fajnie odrabia się lekcje przy latarce, nawet jeśli to jest arytmetyka! A potem mama znów przyszła do pokoju, zapaliła duże światło i widać było, że jest niezadowolona.
— Mówiłam ci, zdaje się, żebyś odrobił lekcje, zanim zaczniesz się bawić —
powiedziała.
— Kiedy ja właśnie odrabiam lekcje — wyjaśniłem.
— Po ciemku? Przy tej idiotycznej latarce? Popsujesz sobie oczy, Mikołaj! —
krzyknęła mama.
Powiedziałem mamie, że to nie jest żadna idiotyczna latarka i że daje niesamowite światło, ale mama nie chciała o niczym słyszeć, zabrała mi latarkę i powiedziała, że odda, kiedy skończę lekcje. Próbowałem trochę popłakać, ale wiem, że z mamą to nic nie daje, więc zrobiłem zadanie, jak mogłem najszybciej. Na szczęście było łatwe i od razu obliczyłem, że kura znosi 33,33 jajka dziennie.
Poleciałem na dół do kuchni i poprosiłem mamę, żeby oddała mi latarkę.
— Dobrze, ale bądź grzeczny — powiedziała mama.
A potem przyszedł tata, pobiegłem go pocałować i pokazałem mu moją śliczną latarkę, a on powiedział, że to dziwny pomysł, ale przynajmniej nie będę nikomu hałasował
nad uchem. A potem usiadł w salonie, żeby poczytać gazetę.