— Mogę zgasić światło? — zapytałem.
— Zgasić światło? — powiedział tata. — Czyś ty oszalał, Mikołaj?
— Chciałbym pobawić się latarką — wyjaśniłem.
— Nie ma mowy — powiedział tata. — Zresztą nie mogę czytać gazety po ciemku, wyobraź sobie.
— Właśnie, że tak — powiedziałem. — Poświecę ci latarką, zobaczysz, jak będzie fajnie!
— Nie, Mikołaj! — krzyknął tata. — Rozumiesz, co to znaczy: nie? A więc nie! I przestań mi zawracać głowę, miałem dzisiaj męczący dzień.
Wtedy się rozpłakałem, powiedziałem, że to niesprawiedliwe, że nie warto było być siódmym z ortografii, jeśli potem nie można nawet pobawić się latarką, i że gdybym wiedział, to nie robiłbym tego zadania o kurze i jajkach.
— Co się stało twojemu synowi? — spytała mama, która przyszła z kuchni.
— Och, nic! — powiedział tata. — Twój syn, jak mówisz, chce, żebym po ciemku czytał gazetę.
— Czyja to wina? — spytała mama. — Miałeś naprawdę dziwny pomysł, żeby kupować mu latarkę.
— Nic mu nie kupowałem! — krzyknął tata. — Sam wydał pieniądze bez zastanowienia. Wcale mu nie mówiłem, żeby kupował jakąś głupią latarkę! Zastanawiam się czasem, po kim on odziedziczył te manię wyrzucania pieniędzy przez okno!
— To nie jest głupia latarka! — krzyknąłem.
— Och — powiedziała mama — zrozumiałam tę cienką aluzję. Ale pozwól sobie zwrócić uwagę, że mój wuj padł ofiarą kryzysu, podczas gdy twój brat Eugeniusz...
— Mikołaj — powiedział tata — idź bawić się do swojego pokoju! Masz chyba swój pokój, nie? Więc idź do niego. Ja muszę porozmawiać z mamą.
No to poszedłem do siebie na górę i zacząłem się bawić przed lustrem: oświetliłem sobie twarz od dołu — wtedy jest się podobnym do ducha, włożyłem latarkę do buzi — wtedy ma się takie czerwone policzki, włożyłem latarkę do kieszeni — wtedy światło prześwieca przez materiał i właśnie szukałem śladów bandytów, kiedy mama zawołała mnie na kolację.
Przy stole nikomu jakoś nie było do śmiechu, więc nie miałem odwagi poprosić, żeby do jedzenia zgaszono światło, ale miałem nadzieję, że wysiądą korki, jak to się czasem zdarza, i wszyscy będą zadowoleni z mojej latarki, a potem, po kolacji, zejdę z tatą do piwnicy, żeby poświecić mu, jak będzie naprawiał światło. Nic się nie wydarzyło, szkoda, ale na szczęście na deser była szarlotka.
Położyłem się do łóżka i zacząłem czytać książkę przy latarce, a potem przyszła mama i powiedziała:
— Mikołaj, jesteś nieznośny! Zgaś tę latarkę i śpij! Albo nie, daj mi latarkę, oddam ci ją jutro rano.
— Och, nie!... Nie! — krzyknąłem.
— Niech sobie ma tę latarkę! — krzyknął tata. — I niechże w tym domu będzie wreszcie trochę spokoju!
Mama ciężko westchnęła i wyszła z pokoju, a ja schowałem się pod kołdrę z latarką, nie macie pojęcia, jak było fajnie, a potem zasnąłem.
Kiedy mama mnie obudziła, latarka leżała w głębi łóżka; nie działała i nie chciała się zapalić!
— Oczywiście — powiedziała mama. — Bateria się wyczerpała i nie da się jej wymienić. No trudno, idź się umyć. A kiedy jedliśmy śniadanie, tata powiedział:
— Słuchaj, Mikołaj, przestań się mazać. Niech to będzie dla ciebie nauczką: dałem ci pieniądze, a ty wydałeś je na rzecz, która nie była ci potrzebna i która się zaraz zepsuła. Na przyszły raz będziesz rozsądniejszy.
Za to wieczorem tata i mama na pewno strasznie się ucieszą, kiedy zobaczą, jaki byłem rozsądny. Bo moją latarkę, która nie działa, wymieniłem w szkole z Rufusem na śliczny gwizdek z kulką, który działa bardzo dobrze!
Ruletka
Gotfryd, ten co ma strasznie bogatego tatę, który kupuje mu wszystko, co zechce, przynosi stale do szkoły różne fantastyczne rzeczy. Dzisiaj przyniósł w tornistrze ruletkę i pokazał nam ją na przerwie. Ruletka to taki krążek z namalowanymi na wierzchu numerami i białą kulką.
— Trzeba tym zakręcić — wytłumaczył nam Gotfryd — a kiedy się zatrzymuje, kulka ustawia się naprzeciw któregoś z numerów. Wygrywa ten, kto postawił na numer, przed któ-
rym się zatrzymała.
— To by było za łatwe — powiedział Rufus. — Na pewno jest jakiś trick.
— Widziałem, jak się w to gra na jednym kowbojskim filmie — pochwalił się Maksencjusz. — Ale ruletka była oszukana, wiec facet wyciągnął rewolwer, pozabijał
wszystkich wrogów, wyskoczył przez okno, wskoczył na konia i odjechał galopem, patataj, patataj, patataj!
— A nie mówiłem, że jest jakiś trick! — powiedział Rufus.
— Idiota! — powiedział Gotfryd. — To, że ruletka z filmu tego idioty Maksencjusza była oszukana, wcale nie znaczy, że moja też jest oszukana!
— Kto jest idiota? — zapytali Rufus i Maksencjusz.
— A ja widziałem, jak grali w ruletkę w takiej sztuce w telewizji — powiedział
Kleofas. — Na stole była serweta z numerami, ludzie kładli na tych numerach kartki i strasznie się złościli, kiedy je przegrywali.
— Tak — powiedział Gotfryd — w pudełku, gdzie była moja ruletka, też była zielona serweta z numerami i mnóstwo kartek, tylko mama nie pozwoliła mi zabrać wszystkiego do szkoły. Ale to nic, tak też możemy pograć.
I Gotfryd powiedział nam, że będziemy stawiać na różne numery, on będzie kręcił
ruletką i wygra ten numer, który wyjdzie.
— A na co będziemy grać — zapytałem — jeśli nie mamy kartek?
— No — powiedział Gotfryd — każdy ma przecież trochę pieniędzy. Więc trudno, będziemy grali na pieniądze. Zresztą możemy udawać, że to kartki. Ten, który wygra, zabierze pieniądze innych.
— Mnie — powiedział Alcest, który jadł swoją drugą kanapkę — potrzebne są pieniądze, bo po szkole mam sobie kupić czekoladowe ciastko.
— No właśnie — powiedział Joachim — jeśli wygrasz pieniądze od kolegów, będziesz mógł sobie kupić mnóstwo czekoladowych ciastek.
— Co? — zawołał Euzebiusz. — To gruby wybierze przypadkiem jakiś numer, a potem będzie sobie kupował czekoladowe ciastka za moje kartki? Jeszcze czego! Do chrzanu z taką grą!
A Alcest, który nie lubi, jak go nazywać gruby, okropnie się rozzłościł, powiedział, że wygra od Euzebiusza wszystkie pieniądze, że będzie jadł mu ciastka przed nosem, że nie da mu nawet ugryźć i będzie miał ubaw, że hej.
— Dobra — powiedział Gotfryd. — Jak ktoś nie chce grać, to niech nie gra, i koniec!
Inaczej przegadamy całą przerwę! Wybierajcie sobie numery!
Kucnęliśmy wszyscy dookoła ruletki, położyliśmy pieniądze na ziemi i wybraliśmy sobie numery. Ja wziąłem 12, Alcest — 6, Kleofas — O, Joachim — 20, Maksencjusz — 5, Euzebiusz — 25, Gotfryd — 36, a Rufus nie chciał żadnego, bo powie-dział, że nie ma zamiaru tracić pieniędzy przez jakąś oszukaną ruletkę.
— O rany! Co za człowiek! — krzyknął Gotfryd. — Prze-cież ci mówię, że nie jest oszukana!
— Udowodnij — powiedział Rufus
— To jak? — krzyknął Alcest. — Zaczynamy? Gotfryd pokręcił ruletką i biała kulka zatrzymała się przed numerem 24.
— Co, 24? — powiedział Alcest i zrobił się cały czerwony.
— A nie mówiłem, że jest oszukana? — krzyknął Rufus. — Nikt nie wygrał!
— A właśnie, że tak! — zawołał Euzebiusz. — Ja wygrałem! Miałem numer 25, a 25
jest najbliżej 24.
— Gdzieś ty grywał w ruletkę, stary? — krzyknął Gotfryd. — Stawiałeś na 25, a jeżeli 25 nie wyszło, to przegrałeś i koniec! Ja mówię wam do widzenia.
— Gotfryd ma rację — powiedział Alcest. — Nikt nie wygrał i zaczynamy od nowa.
— Chwileczkę — powiedział Gotfryd — chwileczkę. Jak nikt nie wygrywa, to wszystko zabiera właściciel ruletki!