— W każdym razie tak było w telewizji — powiedział Kleofas.
— Nikt cię nie pytał o zdanie — krzyknął Alcest. — Tutaj nie telewizja! Jak mamy w ten sposób grać, to ja zabieram swoją kartkę i mówię wam do widzenia.
— Nie masz prawa, przegrałeś ją — powiedział Gotfryd.
— Bo ja ją wygrałem — powiedział Euzebiusz.
Wtedy wszyscy zaczęliśmy się kłócić, ale zobaczyliśmy, że Rosół i pan Mouchabiere, nasi opiekunowie, patrzą na nas z drugiego końca podwórka, więc żeśmy się pogodzili.
— Dobra — powiedział Gotfryd. — Za pierwszym razem to było tylko dla zabawy. A teraz gramy od nowa...
— Zgoda — powiedział Rufus. — Ja biorę 24.
— Myślałem, że nie chcesz grać, bo moja ruletka jest oszukana? — zapytał Gotfryd.
— No właśnie — powiedział Rufus. — Jest oszukana tak, żeby wychodziło 24. Przed chwilą żeśmy widzieli.
Gotfryd popatrzył na Rufusa i zaczął się pukać palcem w czoło, a drugą ręką zakręcił
ruletkę. A potem kulka zatrzymała się przed numerem 24, Gotfryd przestał się pukać w czoło i zrobił wielkie oczy. Rufus, szeroko uśmiechnięty, chciał zabrać pieniądze, ale Euzebiusz go popchnął.
— Nie, mój drogi — powiedział — nie weźmiesz tych pieniędzy. Oszukiwałeś.
— Ja oszukiwałem? — krzyknął Rufus. — Co z ciebie za gracz! Postawiłem na 24 i wygrałem!
— Ruletka jest oszukana, sam to mówiłeś! — krzyknął Gotfryd. — Nie powinna zatrzymywać się dwa razy pod rząd na tym samym numerze!
No i zrobiła się niesamowita draka, bo wszyscy zaczęli się bić ze wszystkimi, i przyszedł Rosół z panem Mouchabiere.
— Przestańcie! Cisza! — krzyknął Rosół. — Przyglądamy się wam z panem Mouchabiere od dłuższej chwili. Spójrzcie mi w oczy! Co wy tam knujecie? Co?
— Graliśmy w ruletkę, ale oni wszyscy oszukują — powiedział Rufus. — Ja wygrałem i...
— Nie, mój drogi, wcale nie wygrałeś! — krzyknął Alcest. — I nikomu nie dam się dotknąć do moich pieniędzy! Mówię wam do widzenia!
— Ruletka! — krzyknął Rosół. — Bawiliście się ruletką na dziedzińcu szkolnym! A co to jest, tu, na ziemi?... Przecież to są monety! Niech pan spojrzy, panie Mouchabiere, ci nieszczęśnicy grali na pieniądze! Czy rodzice nie powiedzieli wam, że gra to ohydny nałóg, który prowadzi do ruiny i do więzienia? Czy nie wiecie, że nic tak człowieka nie upadla, jak gra? Że jeśli wpadniecie w szpony hazardu, będziecie zgubieni, głuptasy?! Panie Mouchabiere, proszę zadzwonić na koniec przerwy. Ja zabieram tę ruletkę i te pieniądze. I udzielam wam wszystkim ostrzeżenia.
Po lekcjach, jak zawsze kiedy Rosół nam coś zabierze, poszliśmy poprosić go, żeby oddał. Rosół miał poważną minę i patrzył, na nas groźnie. Oddał ruletkę Gotfrydowi mówiąc:
— Dziwię się bardzo, że rodzice robią ci tego rodzaju prezenty. I żebym cię więcej nie widział w szkole z tą głupią i szkodliwą grą!
A pan Mouchabiere, śmiejąc się, oddał nam pieniądze.
Odwiedziny Buni
Strasznie się cieszę, bo na kilka dni przyjeżdża do nas Bunia. Bunia jest mamą mojej mamy, bardzo ją kocham, a ona daje mi mnóstwo fajnych prezentów. Dzisiaj po południu tata miał wyjść wcześniej z pracy, żeby
Dojechać po Bunię na dworzec, ale Bunia przyjechała sama taksówką.
— Mamo! — krzyknęła mama. — Nie spodziewaliśmy się ciebie tak wcześnie!
— Tak — powiedziała Bunia — przyjechałam pociągiem o 15.47 zamiast o 16.13.
Ale szkoda mi było pieniędzy na te-lefon, żeby was uprzedzić... Jak ty urosłeś, króliczku!
Jesteś już
prawdziwym małym mężczyzną! No daj mi jeszcze buzi. Wiesz, w dużej walizce, którą zostawiłam w przechowalni, mam dla ciebie parę niespodzianek!... Ale, ale, gdzie jest twój mąż? — Właśnie pojechał po ciebie na dworzec, biedak — odpowiedziała mama.
To bardzo Bunię rozśmieszyło i śmiała się jeszcze, kiedy przy-szedł tata.
— Buniu! — zawołałem. — Buniu! A niespodzianki?
— Cicho bądź, Mikołaj! Jak ci nie wstyd? — powiedziała mama.
— Ależ on ma świętą rację, mój aniołeczek — powiedziała Bunia. — Tylko ponieważ nikt nie czekał na mnie na dworcu, wolałam zostawić walizkę w przechowalni: jest bardzo ciężka. Myślałam, zięciu, że będziesz mógł ją odebrać... • Tata popatrzył na Bunię i wyszedł
nic nie mówiąc. Kiedy wrócił, wyglądał na zmęczonego. Walizka Buni była bardzo ciężka i bardzo duża, i tata musiał ją nieść w obu rękach.
— Co mama tam wozi? — zapytał tata. — Kamienie? Tata się mylił: Bunia nie przywiozła kamieni, tylko układan-kę, chińczyka (mam już dwa), czerwoną piłkę, mała ciężarówkę, samochód strażacki i grającego bąka.
— Za bardzo go rozpieszczasz! — zawołała mama.
— Rozpieszczam mojego Mikołajka? Mojego kotka? Mojego aniołka? — powiedziała Bunia. — Skądże znowu! No, Mikołajku, daj mi buzi!
Po buzi Bunia zapytała, gdzie będzie spała, bo chciałaby rozpakować rzeczy.
— Łóżko Mikołaja jest za małe — powiedziała mama. — Jest oczywiście sofa w salonie, ale zastanawiam się, czy nie lepiej, żebyś spała ze mną w sypialni...
— Ależ nie, nie — powiedziała Bunia. — Na sofie będzie mi bardzo wygodnie.
Ischias prawie mi już nie dokucza.
— Wykluczone! — powiedziała mama. — Nie możemy pozwolić na to, żebyś spała na sofie! Prawda, kochanie?
— Nie — powiedział tata patrząc na mamę.
Tata zaniósł walizkę do sypialni i kiedy Bunia układała swoje rzeczy, zszedł do salonu i jak zawsze usiadł w fotelu z gazetą, a ja bawiłem się bąkiem, ale nie za bardzo, bo to zabawka dla małego dzidziusia. l
—— Me możesz iść z tym gćfzie indziej? — zapytał tata.
A potem przyszła Bunia, siadła na krześle i spytała, czy bąk mi się podoba i czy umiem go puszczać. Pokazałem jej, że u-miem, a Bunia się bardzo zdziwiła i ucieszyła, i powiedziała, żebym jej dał buzi. Potem poprosiła tatę, żeby pożyczył jej gazetę, bo nie zdążyła kupić przed wyjazdem. Tata wstał i podał Buni gazetę, a ona usiadła na fotelu taty, bo tam jest lepsze światło.
— Do stołu! — zawołała mama.
Siedliśmy do stołu i kolacja była fantastyczna! Mama zrobiła zimną rybę z mnóstwem majonezu (bardzo lubię majonez), potem była kaczka z groszkiem, potem ser, potem tort, a potem jeszcze owoce i Bunia pozwoliła mi dobierać sobie wszystkiego dwa razy, a przy torcie, po drugim razie, dała mi jeszcze kawałek od siebie.
— On się rozchoruje — powiedział tata.
— Och, ten jeden raz mu nie zaszkodzi — powiedziała Bunia.
A potem Bunia oznajmiła, że jest bardzo zmęczona po podróży i chce się wcześnie położyć. I dała wszystkim buzi.
A potem tata powiedział, że on też jest bardzo zmęczony i że jutro musi być z samego rana w biurze, bo dzisiaj wyszedł bardzo wcześnie, żeby pojechać po Bunię na dworzec. I wszyscy poszli spać.
W nocy bardzo chorowałem i pierwszy zajrzał do mnie tata, który przyleciał z salonu. Bunia też się obudziła i była bardzo zaniepokojona, mówiła, że to nie jest normalne, i pytała, czy radzili się lekarza w sprawie dziecka. A potem zasnąłem.
Dziś rano mama przyszła mnie obudzić i do pokoju wszedł tata.
— Nie mogłabyś powiedzieć swojej matce, żeby się pospieszyła? — zapytał. —
Godzinę już siedzi w łazience! Zastanawiam się, co ona tam robi!
— Kąpie się — powiedziała mama. — Chyba wolno jej się wykąpać, nie?
— Ale ja się spieszę! — krzyknął tata. — Ona nigdzie nie idzie! A ja muszę iść do biura! Spóźnię się!
— Ciszej — powiedziała mama. — Usłyszy cię!
— Niech słyszy! — krzyknął tata. — Po nocy spędzonej na tej nieszczęsnej sofie mam...