— Tylko nie przy dziecku! — powiedziała mama, która zrobiła się cała czerwona i zła. — Zresztą odkąd przyjechała, doskonale widzę, że masz zamiar być wobec niej nieuprzejmy! Oczywiście, zawsze to samo, kiedy chodzi o moją rodzinę. Za to twój brat Eugeniusz...
— Dobrze już, dobrze — powiedział tata. — Zostaw w spokoju Eugeniusza i poproś swoją matkę, żeby podała ci moją maszynkę do golenia i mydło. Umyję się w kuchni.
Kiedy tata przyszedł na śniadanie, siedzieliśmy już z Bunią przy stole.
— Pospiesz się, Mikołaj — powiedział tata. — Ty też się spóźnisz!
— Co? — zawołała Bunia. — Chcesz go posłać do szkoły po tym, co przeszedł w nocy? Spójrz tylko, jak on wygląda! Jest taki bledziutki, biedactwo. Prawda, że jesteś zmęczony, króliczku?
— Och tak — powiedziałem.
— Widzisz? — zawołała Bunia. — Uważam, że powinniście jednak poradzić się lekarza.
— Nie, nie — powiedziała mama, która przyniosła właśnie kawę. — Mikołaj pójdzie do szkoły!
Wtedy się rozpłakałem, powiedziałem, że jestem bardzo zmęczony i okropnie blady.
Mama mnie skrzyczała, Bunia powiedziała, że nie chce się mieszać w nie swoje sprawy, ale uważa, że nic się nie stanie, jeżeli raz nie pójdę do szkoły, i że nieczęsto ma okazję oglądać swojego wnuczka. Mama powiedziała, że dobrze, dobrze, tym razem wyjątkowo, ale że nie jest zadowolona, a Bunia poprosiła, żebym jej dał buzi.
— Dobrze — powiedział tata. — Muszę już lecieć. Postaram się nie wracać za późno.
— W każdym razie — powiedziała Bunia — mną zupełnie się nie krępujcie.
Zachowujcie się tak, jakby mnie w ogóle nie było.
Lekcja przepisom drogowych
Czasami idąc do szkoły spotykam po drodze kilku chłopaków i wtedy się fajnie bawimy. Oglądamy wystawy, podstawiamy sobie nogę, rzucamy na ziemię tornistry, a potem robi się późno i musimy biegiem lecieć do szkoły — zupełnie jak dzisiaj po południu z Alcestem, Euzebiuszem, Rufusem i Kleofasem, którzy mieszkają niedaleko ode mnie.
Przebiegaliśmy przez ulicę, żeby wpaść do szkoły (było już po dzwonku), kiedy Euzebiusz podstawił nogę Rufusowi. Rufus się przewrócił, wstał i powiedział do Euzebiusza: „Chodź no tu, jeżeli jesteś mężczyzną!" Ale Euzebiusz i Rufus nie mogli się pobić, bo policjant, który stoi na jezdni i pilnuje, żeby nas nie przejechał samochód, strasznie się zezłościł, zawołał Bas wszystkich na środek jezdni i powiedział:
— Jak wy przechodzicie przez ulicę? Czy w szkole niczego was nie uczą? Skończy się na tym, że przez te błazeństwa wpadniecie któregoś dnia pod samochód. Dziwię się zwłaszcza tobie, Rufusie: będę musiał chyba pomówić z twoim ojcem!
Ojciec Rufusa jest policjantem, wszyscy policjanci go znają, i to jest czasem dla Rufusa bardzo kłopotliwe.
— Och, nie, panie Badoule! — powiedział Rufus. — Już więcej nie będę! Zresztą to wszystko przez Euzebiusza, to on mnie przewrócił!
— Skarżypyta! — krzyknął Euzebiusz.
— Chodź no tu, jeżeli jesteś mężczyzną! — krzyknął Rufus. — Cisza! — krzyknął
policjant. — Tak dłużej być nie może. Zajmę się tą sprawą. A teraz jazda do szkoły, jesteście już spóźnieni.
Weszliśmy do szkoły, a policjant przepuścił czekające samochody.
Kiedy po przerwie przyszliśmy na ostatnią lekcję, pani powiedziała:
— Drogie dzieci, nie zrobimy dziś gramatyki, jak przewiduje plan...
Odetchnęliśmy z ulgą: „Ach!", oprócz Ananiasza, który jest ulubieńcem naszej pani i zawsze jest dobrze przygotowany. Pani uderzyła linijką w stół i powiedziała:
— Cisza! Nie będzie gramatyki, ponieważ przed chwilą wydarzyła się bardzo poważna rzecz: policjant, który czuwa nad waszym bezpieczeństwem, przyszedł do pana dyrektora na skargę. Powiedział mu, że przechodzicie przez ulicę jak banda dzikusów, biegnąc i błaznując, przez co wystawiacie wasze życie na niebezpieczeństwo. Muszę przyznać, że sama nieraz widziałam was biegających po ulicach jak szaleni. Tak więc, dla wa-szego dobra, pan dyrektor prosił, żebym przeprowadziła z wami lekcję przepisów drogowych.
Gotfrydzie, jeśli nie interesuje cię to, co mówię, przynajmniej bądź tak uprzejmy i nie prze-szkadzaj kolegom. Kleofas, powtórz, co powiedziałam!
Kleofas poszedł do kąta, pani westchnęła ciężko i zapytała:
— Czy któryś z was może powiedzieć mi, co to jest kodeks drogowy?
Ananiasz, Maksencjusz, Joachim, ja i Rufus podnieśliśmy rękę do góry.
— No, słucham, Maksencjuszu — powiedziała pani.
— Kodeks drogowy — powiedział Maksencjusz — to taka książeczka, którą dostaje się na kursie samochodowym i której trzeba nauczyć się na pamięć, żeby zdać na prawo jazdy. Moja mama ma taką. Ale nie zdała, bo podobno egzaminator pytał ją o rzeczy, których nie było w książce...
— Dobrze, dziękuję, Maksencjuszu — powiedziała pani.
— ...I mama jeszcze powiedziała, że zapisze się na inny kurs, bo obiecano jej, że dostanie prawo jazdy i...
— Powiedziałam: dziękuję, Maksencjuszu! Siadaj! — krzyknęła pani. — Opuść rękę, Ananiaszu, później cię zapytam. Kodeks drogowy to zbiór przepisów, które służą bezpieczeństwu użytkowników dróg. Dotyczą one nie tylko kierowców, ale także pieszych.
Żeby zostać dobrym kierowcą, trzeba najpierw być dobrym pieszym. A myślę, że wszyscy chcecie zostać dobrymi kierowcami, prawda? Więc uważajcie... Kto może powiedzieć mi, jakie środki ostrożności należy przedsięwziąć, żeby przejść przez ulicę?... Tak, proszę, Ananiaszu.
— E, tam! — powiedział Maksencjusz. — On nigdy sam nie przechodzi przez ulicę.
Do szkoły odprowadza go matka. I trzyma go za rękę!
— Nieprawda! — krzyknął Ananiasz. — Już raz kiedyś przyszedłem sam do szkoły. I wcale nie trzyma mnie za rękę!
— Cisza! — krzyknęła pani. — Jeżeli nie przestaniecie, zrobimy gramatykę. I wasze zmartwienie, jeśli potem nie nauczycie się dobrze prowadzić samochodu. Tymczasem, Maksencjuszu, odmienisz mi czasownik: „Powinienem bardzo uważać przechodząc przez ulicę, czekać, aż przejście będzie wolne, i nie wbiegać na jezdnię jak szalony".
Pani podeszła do tablicy i narysowała cztery przecinające się linie.
— To jest skrzyżowanie — wyjaśniła. — Żeby przejść na drugą stronę ulicy, macie korzystać z miejsc wyznaczonych dla pieszych: tu, tu, tu i tu. Jeśli na skrzyżowaniu stoi policjant, macie czekać, aż da wam znak, że możecie przechodzić. Jeśli są światła sygnalizacyjne, macie uważnie je obserwować i przechodzić dopiero wtedy, kiedy zapali się dla was zielone światło. Niezależnie od wszystkiego macie rozejrzeć się w obie strony, zanim wejdziecie na jezdnię, i w żadnym razie nie wolno wam biec. Mikołaj, powtórz, co powiedziałam.
Powtórzyłem prawie wszystko oprócz tych świateł, a pani powiedziała, że dobrze, i postawiła mi czwórkę. Ananiasz dostał piątkę, a inni prawie wszyscy dostali trójki i czwórki nie licząc Kleofasa, który stał w kącie i nie wiedział, że on też ma słuchać.
A potem wszedł dyrektor.
— Wstać! — powiedziała pani.
— Siadać! — powiedział dyrektor. — No jak tam, droga koleżanko, przeprowadziła pani ze swoimi uczniami lekcję przepisów drogowych?
— Tak, panie dyrektorze — powiedziała pani. — Byli bardzo grzeczni i jestem przekonana, że wszystko dobrze zrozumieli. Wtedy dyrektor uśmiechnął się szeroko i powiedział:
— Bardzo dobrze. Doskonale! Mam nadzieję, że nie będę musiał więcej wysłuchiwać od policji skarg na zachowanie moich uczniów. Zresztą zaraz zobaczymy, jak to wygląda w praktyce.
Dyrektor wyszedł. Siedliśmy z powrotem na miejsca, a potem zadzwonił dzwonek.
Wstaliśmy, żeby wyjść, ale pani powiedziała: