Выбрать главу

Zaraz za drzwiami na podłodze leżał prostokąt pełen stojących na sztorc brązowych włosków, toteż odruchowo wytarł weń nogi i spojrzał na wiszące na ścianie urządzenie do pomiaru czasu. Wskazywało dziesięć po trzeciej.

Przyszłość w dziwnie zaskakujący sposób przypominała teraźniejszość.

— Jeśli znajdziemy gazetę, będziemy wiedzieli, który dziś jest — odezwała się Kasandra.

— Na pewno nie. Dziadek trzyma je, aż znajdzie czas, by je przeczytać, co trwa ze dwa miesiące. A tak w ogóle wszystko wygląda normalnie. Coś mi ta przyszłość nie bardzo jest przyszłościowa.

— Masz tu gdzieś kalendarz?

— W pokoju na górze. Tylko mam nadzieję, że jestem w szkole…

Kalendarz w elektrycznym zegarze twierdził, że jest trzeci października.

— To przedwczoraj, jeśli wierzyć zegarowi — podsumował Johnny. — Nie zawsze chodzi jak trzeba.

— Ty tu śpisz? — Kasandra miała wyraz twarzy niczym wegetarianin w fabryce parówek.

— Nie tylko śpię: to mój pokój.

— A ta sterta zdjęć i kserówek? — spytała, koncentrując uwagę naturalnie na biurku, najbardziej zaśmieconym elemencie pomieszczenia.

— To są pomoce do projektu z historii. Mówiłem ci o tym: zajmujemy się drugą wojną, no to ja zajmuję się Blackbury.

Spróbował wejść między nią a biurko, ale była to próba z góry skazana na fiasko. Kasandra była zbyt dobra w dostrzeganiu rzeczy, których miała nie widzieć.

— Hej, przecież to ty? — zdziwiła się, łapiąc sepiową fotografię. — Kiedy nosiłeś mundur i miałeś taką głupią fryzurę?

— To nie ja tylko dziadek, jak był trochę starszy ode mnie — warknął, bezskutecznie próbując odebrać zdjęcie, tak aby nie zniszczyć go przy okazji. — Próbowałem go wyciągnąć na wspominki wojenne, ale kazał mi się zamknąć. Jak na dziadka, wyjątkowo nieuprzejmie.

— Jesteś tak tutejszy, że aż trudno sobie wyobrazić. Przecież tu nic się nie dzieje…

— Raz się działo. — Johnny wyjął z kieszeni gazetę pani Tachyon i wskazał palcem. — 21 maja 1941 roku siedem minut po jedenastej w nocy Blackbury zostało zbombardowane. Nazwano to Blackbury Blitz. A to jest gazeta z następnego dnia. Zobacz! — Przetrząsnął papiery na biurku i pokazał jej kserokopię. — Widzisz? Ta sama strona odbita w miejskiej bibliotece. Ale ta jest prawdziwa i w dodatku nowa!

— Jeśli ona jest… z przeszłości… to dlaczego ubiera się tak dziwnie? Dlaczego nosi tenisówki?

Johnny spojrzał na nią zaskoczony i zły: nie miała prawa obojętnie traktować Paradise Street!

— Dziewiętnaście osób zginęło w jedną noc! — powiedział z naciskiem. — Nie było żadnego ostrzeżenia! Były to jedyne bomby, jakie spadły na Blackbury przez całą wojnę. Cała ulica zniknęła, przeżyły tylko dwie złote rybki w akwarium, które podmuch wyrzucił na drzewo. Z wodą i z rybkami! Wszyscy na tej ulicy zostali zabici!

Kasandra odruchowo wzięła jeden z leżących na biurku cienkopisów, ale nie mogła niczego napisać — był wyschnięty. Johnny był średnio szczęśliwym właścicielem imponującej kolekcji zużytych cienkopisów i nie piszących piór kulkowych. A ona miała doprowadzający do szału zwyczaj niezwracania na niego uwagi, gdy był czymś podekscytowany.

— Wiesz, że ciągle masz tapetę w Thomasa the Tank Engine?

— Co? A mam. I co z tego?

— Jak się ma siedem lat, to normalne, że ma się animowaną lokomotywę na tapecie. Jak się ma dziewiętnaście lat i znowu się ją ma, to zupełnie inna sprawa. Ale jak ma się trzynaście i ciągle się ma taką tapetę, to jest po prostu żałosne. Jakbym ci tak od czasu do czasu nie pomagała, to z niczego byś sobie sprawy nie zdawał.

— Dziadek położył ją kilka lat temu. Gdy bywałem u nich w czasie wakacji, to był mój pokój, a filmy dla dzieci nie są ulubioną pozycją telewizyjną dziadka. Musiał akurat oglądać parę odcinków z tym gadającym parowozem.

Niespodziewanie trzasnęły frontowe drzwi.

— Dziadek? — syknęła Kasandra.

— Dziadek robi zakupy zawsze w czwartek — odszepnął Johnny. — A mama o tej porze jest w pracy.

— Kto jeszcze ma klucz?

— Ja.

Ktoś zaczął wchodzić po schodach.

— Przecież nie mogę spotkać siebie! — zdenerwował się Johnny. — Pamiętałbym coś takiego! Yo-less twierdzi, że jakby się spotkało samego siebie, to świat by się skończył alboby nastąpiło coś równie niemiłego. To byśmy oboje pamiętali!

Kasandra złapała nocną lampkę i przyjrzała jej się rzeczowo.

— No nie: misie! Kiedy ty wreszcie wydoroślejesz? Żeby mieć nocną lampkę w misie…

— Zamknijsięzamknijsięzamknijsię wreszcie! Co chcesz zrobić?

— Nic nie poczujesz. Nauczyłam się tego na zajęciach samoobrony.

Klamka drgnęła i zaczęła się przekręcać… Na dole zadzwonił telefon.

Klamka wróciła do poprzedniej pozycji, a kroki na schodach były coraz cichsze.

Po chwili dał się słyszeć oddalony głos:

— A, cześć, Wobbler.

Kasandra spojrzała na niego i uniosła pytająco brwi.

— Wobbler zadzwonił, żeby się umówić na jutro do kina. Właśnie sobie przypomniałem.

— Długo rozmawialiście?

— Chyba nie… ale potem poszedłem zrobić sobie kanapkę.

— Do kuchni? — upewniła się.

— A gdzie?

— Wolę wiedzieć: z tobą nigdy nic nie wiadomo — burknęła, uchylając ostrożnie drzwi. — Idziemy, droga wolna.

Oboje na paluszkach zeszli na dół.

Bez problemu dotarli do drzwi, gdy Johnny dostrzegł na wieszaku swoją kurtkę. Tę, którą miał właśnie na sobie. Stał, wytrzeszczając oczy.

— Rusz się! — syknęła rozpaczliwie Kasandra. Drzwi do kuchni zaczęły się otwierać…

Johnny już miał jej powiedzieć, że przypomniał sobie właśnie, iż przedwczoraj, gdy zrobił kanapkę, poszedł sprawdzić, ile mu zostało pieniędzy, ale nie wydobył z siebie głosu. Desperacko nie chciał się z sobą spotkać. Jeśli świat by się przez to skończył, to później wszyscy by mieli do niego straszne pretensje…

I nagle świat rozbłysł mu przed oczyma.

Z bocznej drogi, tuż przed tablicą z napisem BLACKBURY (ozdobioną szlaczkiem), wytoczył się dostojnie czarny samochód.

— Prawie jesteśmy, Sir.

— Doskonale. Jaki czas mamy?

— Ee… kwadrans po jedenastej, Sir.

— Nie o to mi chodziło! Jeśli czas to para spodni, to w której nogawce jesteśmy?

Hicksonowi przyszło do głowy, że całkiem trudno zarobić ćwierć miliona.

— Coś mi się wydaje, że dziś nie tylko nogi w nogawkach się poplączą — dobiegło go z tylnego siedzenia.

— Tak, Sir. Jak tylko zobaczymy jakieś spodnie, to proszę mi powiedzieć, w którą nogawkę mam wjechać.

Prawdę wymiotło

Johnny i Kasandra wciąż stali przy drzwiach wyjściowych. Drzwi do kuchni były zamknięte, a na wieszaku nie było kurtki. Za to na stoliku leżał „The Blackbury Shopper”, dostarczany w piątek. Gazeta z zasady leżała na stoliku, dopóki ktoś się nie zlitował i nie wyrzucił jej do kosza.

— Znowu przenieśliśmy się w czasie — oceniła spokojnie Kasandra. — Sądzę, że do czasu, z którego zaczęliśmy. Być może…

— Widziałem tył swojej głowy! — szepnął Johnny. — I to bez lustra! Od czasów Inkwizycji nikomu się to nie udało! Jak ty możesz być taka spokojna?!