Выбрать главу

— A jaka mam być? Od zdenerwowania nic się nie poprawia, tylko wszystko się sypie. Tak na marginesie: tutaj tapeta jest jeszcze gorsza, jakby żywcem przeniesiona z hinduskiej restauracji. — Po tym miażdżącym komentarzu otworzyła drzwi i natychmiast je zamknęła. — Mówiłam ci, że jak ktoś się za bardzo zaczyna interesować rozmaitymi tajemnicami, to pojawiają się zaraz Mężczyźni w Czerni? Mówiłam!

— Mówiłaś. I co?

— Wyjrzyj przez otwór na listy. Johnny westchnął, przykucnął i wyjrzał.

Do krawężnika podjeżdżał wielki, czarny samochód.

Całkowicie czarny: opony, karoseria, szyby, wszystko było czarniejsze niż mafijne okulary. Chromowane ozdoby tu i ówdzie jedynie pogłębiały czerń całości. Pojazd zatrzymał się prawie bezszelestnie.

— Tto pprzypadek — wykrztusił.

— Jasne. Często tacy goście zjawiają się u twojego dziadka?

Johnny nie reagował na prowokację — dziadek nie miewał gości, nie licząc sąsiada, który co wtorek zjawiał się po dwa kupony zakładów. Dziadek nie lubił życia towarzyskiego i Kasandra dobrze o tym wiedziała.

Drzwi samochodu trzasnęły cicho — na chodniku stanął szofer w czarnym uniformie. Johnny odskoczył, słysząc cichy, głęboki dźwięk. Taki dźwięk wydawały jedynie drzwiczki solidnych i niesamowicie kosztownych samochodów.

Kilka sekund później ktoś zaczął się dobijać do drzwi.

— W nogi! — poleciła szeptem Kasandra.

— Gdzie?

— Tylne drzwi!

— Przecież nic złego nie zrobiliśmy! — A skąd wiesz?

W milczeniu dotarli do kuchennego wyjścia. Dziewczyna uchyliła drzwi i pognała ku garażowi, praktycznie ciągnąc za sobą Johnny’ego. Jej napad aktywności bynajmniej się nie skończył, gdy wpadli do garażu, w którym grzecznie czekał wózek.

— Bądź gotów otworzyć drzwi wjazdowe i nie zatrzymuj się żeby nie wiem co.

— Dlaczego?

— Otwieraj drzwi!

Johnny wykonał polecenie, wiedząc z doświadczenia, że gdy Kirsty jest w takim nastroju, wszystko jest lepsze od dyskusji.

Podjazd był pusty, jeśli nie liczyć kogoś pucującego samochód.

W następnej chwili ledwie zdążył uskoczyć, słysząc za plecami pisk i łoskot — tuż za nim znalazł się wózek, pchany z determinacją przez Kasandrę. Rzuciło nim na wyjeździe, ale się nie wywrócił, i wszyscy znaleźli się w alejce prowadzącej do następnej ulicy.

— Nie oglądałeś tego programu o kraksie latającego talerza i o tym, jak ci faceci w czerni zjawili się, żeby wszystko zatuszować?

— Nie!

— A widzisz!

— Widzę, że nie rozumiem: jak zatuszowali, to jakim cudem w telewizji był o tym program?

Zza narożnika powoli zaczął się wysuwać samochód.

— Nie będę traciła czasu, odpowiadając na głupie pytania! Pomóż mi!

Pchnęła wózek z całych sił. Wózkiem zakolebało, bo piszczące kółko musiało naturalnie trafiać na każdą nierówność chodnika, ale pojechał, gdyż droga lekko opadała.

Samochód powoli wyjechał zza narożnika, jakby kierowca nie znał zbyt dobrze okolicy.

Johnny złapał za rączkę wózka, który toczył się po chodniku zwariowanym slalomem, ale nabierał coraz większej prędkości.

— Spróbuj go wyhamować! — A co robię?!

Johnny zerknął do tyłu: czarna limuzyna jechała za nimi.

Nie zastanawiając się, wskoczył na wózek.

— Co ty wyprawiasz?! — Kirsty była zbyt przerażona, by pamiętać, że ostatnio nazywa się Kasandra.

— Wsiadaj! — złapał ją za rękę i wciągnął na górę z drugiej strony.

Wózek zwiększył prędkość.

— Naprawdę uważasz, że to wehikuł czasu? — spytał na wszelki wypadek.

— Musi być! Albo oboje mamy halucynacje.

— Widziałaś ten film, w którym samochód zaczął podróżować w czasie po osiągnięciu stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę?

Oboje spojrzeli w dół. Piszczały i wyły wszystkie kółka i coś się w dole dymiło. Jak na komendę spojrzeli za siebie — czarny samochód wyraźnie ich doganiał. A przed nimi, w dole, było skrzyżowanie ze światłami, właściwie z obwodnicą, po której sunął nie kończący się sznur ciężarówek.

— Mamy czerwone światło! — jęknęła Kirsty. — Nie chcę umierać: jeszcze nie byłam nawet na uniwersytecie!

Sto metrów przed nimi szesnastokołowe tiry gnały obwodnicą, przewożąc miliony angielskich żyletek do Włoch i miliony włoskich żyletek do Anglii.

Nie było cienia wątpliwości, że wózek zderzy się z którąś z ciężarówek.

Powietrze zamigotało.

Nie było już przed nimi żadnych ciężarówek. To znaczy były, ale z boku, i hamowały, gdyż to oni mieli zielone światło.

Wózek, piszcząc i wyjąc kółkami, przeleciał przez skrzyżowanie. Johnny uniósł głowę i przed oczyma przemknęły mu zaskoczone twarze kierowców. A potem spojrzał w tył.

Czarny samochód zniknął.

Była to przecież jedyna droga prowadząca ze wzgórza. Gdziekolwiek więc by pojechał, nie dotarł tam żadnym normalnym sposobem.

— Gdzie ten wóz? — zdziwiła się Kirsty. — I co się stało ze światłami? Znowu przenieśliśmy się w czasie?!

— Masz kurtkę! A miałaś na sobie płaszcz! Coś się zmieniło!

Przyjrzała się sobie i z powrotem jemu. Przy drodze znajdowało się Centrum Handlowe imienia Neila Armstronga.

— Powinniśmy bez problemu wjechać na parking! — krzyknął Johnny.

Czarny bentley z niespodziewanym szarpnięciem stanął przy krawężniku.

— Zniknęli! — wykrztusił kurczowo wczepiony w kierownicę Hickson. — To nie… to nie była czasem ta podróż w czasie? No, bo oni po prostu zniknęli!

— Sądzę, że przeszli z jednego teraz do innego teraz — odparł łagodnie Sir John.

— Z jednej nogawki… w drugą, tak? — spytał słabym głosem szofer.

— Można tak powiedzieć… Z jednego 1996 roku w inny 1996 rok.

Hickson puścił kierownicę i odwrócił się.

— Mówi pan poważnie, Sir? Widziałem takiego jednego naukowca w telewizji i… wie pan: tego przemądrzałego na wózku inwalidzkim… mówił o innych wszechświatach, równych, zdaje się, i…

— Równoległych — poprawił go Sir John. — Taki naukowiec wie, jak właściwie nazwać różne dziwne zjawiska, a normalnym ludziom, takim jak ty czy ja, łatwiej jest myśleć o spodniach.

— To co teraz zrobimy, Sir?

— Chyba najprościej będzie poczekać, aż wrócą do naszego teraz.

— A… a ile to potrwa?

— Podejrzewam, że dwie sekundy…

Tymczasem w barze hamburgerowym właśnie spalono dowcip.

— Ja chcę… eee… hamburgera z cebulą w plasterkach i frytkami — zamówił Bigmac.

— Ja poproszę z dodatkową surówką i frytkami — dodał Yo-less.

Wobbler przyjrzał się uważnie dziewczynie w kartonowej czapeczce.

— A ja chcę ze wszystkim — wypalił. — Bo chcę zostać muzułmaninem!

Bigmac i Yo-less spojrzeli po sobie z politowaniem.

— Buddystą — powiedział po chwili zrezygnowany Yo-less. — Chcę ze wszystkim, bo zostaję buddystą! To buddyści chcą być jednym ze wszystkim. Spaliłeś dowcip, Wobbler! Powtarzałeś sobie całą drogę dobrze, a i tak udało ci się go spalić.

— Buddyści nie zamawialiby hamburgera — odezwała się dziewczyna. — Oni zawsze biorą jumbo bean burgera albo frytki i surówkę.

Wszyscy trzej gapili się na nią w niemym podziwie.

— To się nazywa wegetarianizm — dobiła ich. — Mogę mieć tekturowy kapelusz, ale nie mam trocin zamiast mózgu, jak niektórzy. Chcesz ze wszystkim, to z frytkami też?

— Eee… tak — wykrztusił Wobbler, do którego adresowane było pytanie.