— Dobra. Miłego dnia.
Po otrzymaniu zamówionych dań wyszli na szeroki wewnętrzny deptak centrum handlowego.
— Robimy to co sobotę — odezwał się nieco niewyraźnie Bigmac.
— Robimy — przyznał Wobbler.
— I niezależnie od dowcipu regularnie go palisz.
— Cóż… tak wychodzi. Ale przynajmniej przez chwilę mamy co robić.
To prawda, że poza tym w centrum nie było nic ciekawego do roboty. Czasami zdarzały się ciekawe pokazy albo promocje, albo inne atrakcje. Przed ostatnią gwiazdką na przykład była wystawa lalek z wielu krajów z reniferami. Lalki nawet poruszały się w takt muzyki, choć w gwałtownie urywany sposób. Zabawa przez chwilę była dobra, gdy Bigmac znalazł sterownik tego wszystkiego i przyspieszył ruch czterokrotnie: norweskiej lalce odpadła głowa i przez okno sklepu z ciastkami (drugie piętro) wyleciała na ulicę. Tandeta!
Tego dnia przy dużej dozie dobrej woli za atrakcję można było uznać jedynie sprzedawców plastykowych okien i nieszczęśnika reklamującego przechodniom pewien rodzaj sztucznego puree ziemniaczanego.
Chłopcy siedli przy ozdobnej sadzawce, dogryzając hamburgera i obserwując, ilu strażników kręci się po okolicy. Miejsce przebywania Bigmaca zawsze dawało się określić na podstawie obserwacji ruchu strażników. Kilku mianowicie oberwało fragmentami norweskiej głowy, gdy ta rozleciała się na chodniku, i od tej pory żywili do niego nierozsądną urazę. Nieuzasadnioną, bo przecież to nie Bigmac przymocował rzeczoną głowę do reszty korpusu byle jak. Zresztą z tego, co było oficjalnie wiadomo, Bigmac nigdy nie był winny niczemu innemu jak błędne podejście do własności cudzych samochodów. Natomiast miał zadziwiający talent do sprawiania wrażenia, jakby właśnie obmyślał jakieś wyjątkowo głupie przestępstwo — najczęściej popełniane za pomocą farby w sprayu. Wrażenie to wzmacniała maskująca kurtka, która w dżungli może by go chroniła, za to w otoczeniu takim jak supermarket czy sklep z kartkami działała dokładnie odwrotnie.
— Johnny może jest trochę stuknięty, ale jak jest w pobliżu, zawsze coś się dzieje — zauważył Wobbler.
— Owszem — zgodził się Yo-less. — Ale on teraz za dużo przestaje z tą całą Kimberly czy Kirsty, czy jak jej tam dzisiaj jest. Jak ją widzę, to mi ciarki przechodzą: zawsze się na mnie tak gapi, jakbym niewłaściwie odpowiedział na jakieś pytanie.
— Jej brat mi mówił — dodał wyraźniej, bo przełknął, Bigmac — że wszyscy się spodziewają, że ona w przyszłym roku pójdzie na uniwersytet.
— Żeby być dziwnym, nie trzeba być głupim. — Yo-less wzruszył ramionami. — Jak się ma czym myśleć, to przeważnie jest się jeszcze dziwniejszym. Ktoś inteligentny zawsze będzie sobie szukał jakiegoś zajęcia. I stąd biorą się problemy.
— Johnny jest dziwny — stwierdził Bigmac. — Zadziwiające, co mu się robi w głowie… może on jest trochę tego… szurnięty.
— Zadziwiające jest to, co się dzieje wokół jego głowy. — Wobbler też przełknął. — On jest…
Gdzieś niedaleko coś łomotnęło i rozległy się krzyki przerażenia.
Zaraz potem kupujący rozprysnęli się na boki, a z korytarza wypadł dziko piszczący wózek sklepowy. Z przodu zwisało zaplamione sztucznymi ziemniakami plastykowe okno, a obu stron wózka kurczowo trzymali się Johnny i Kirsty. Johnny pomachał im, przelatując obok.
— To wózek pani Tachyon, nie? — spytał niepewnie Yo-less.
— A kogo to obchodzi? — Bigmac odłożył nie dojedzonego hamburgera na obmurowanie sadzawki i pognał za wózkiem.
Wobbler zaopiekował się jego hamburgerem i pognał za nim.
Yo-less niczego nie odkładał ani niczym się nie opiekował, ale też pobiegł.
— Ktoś nas goni! — oznajmił, dysząc, Johnny, gdy wspólnym wysiłkiem zatrzymano wyścigowy wózek.
— Się nie dziwie — skomentował Bigmac. — Kto?
— Jacyś tacy w dużym, czarnym samochodzie. Tyle że… zniknęli…
— Aha — mruknął Yo-less. — Niewidzialny, duży, czarny samochód.
— Ja tam je zawsze widzę — sprzeciwił się Bigmac.
— Będziecie tu stać cały dzień? — zirytowała się Kirsty. — Pewnie ma jakąś specjalną tarczę siłową albo coś. Idziemy!
Wózek nie był specjalnie ciężki, choć swoje ważył, ale wymagał uważnego sterowania. Pomimo, a może właśnie dlatego że wszyscy próbowali pomóc, poruszał się ruchem węża epileptyka.
— Jak wyjedziemy tymi drzwiami, to będziemy na High Street. — Johnny wskazał wyjście na końcu korytarza, którym się poruszali. — Tam jest deptak, a wjazdy przegrodzono betonowymi donicami i innymi przeszkodami.
— Ech, żebym tak miał ze sobą działko laserowe — westchnął rozmarzony Bigmac.
— Przecież nie masz działka laserowego — zauważył przytomnie Yo-less.
— Właśnie dlatego chciałbym mieć.
— Au! — Wobbler nagle odskoczył od wózka. — Ugryzł mnie!
— Worek na śmieci?! — Kirsty przez chwilę nie mogła wyjść z podziwu.
Spod worków wysunął się łeb zadowolonego z siebie kota, który syknął na Johnny’ego.
Wskutek całego zamieszania wózek stanął.
Zaczęli się ku niemu zbliżać strażnicy.
Pięcioro nastolatków dyskutujących przy wózku sklepowym może by uszło ich uwagi. Ale był wśród nich Bigmac i — jak zauważyłby Yo-less — jeden z pięciorga był czarny. Wszystko to razem zdecydowanie zwracało uwagę.
— Ten wózek może być maszyną do podróży w czasie — wyjaśnił Johnny. — A ten samochód… Kirsty uważa, że ktoś ją śledzi. To znaczy go… to znaczy nas.
— A jak się go uruchamia? — zainteresował się Bigmac.
— Wehikuł czasu… — mruknął Yo-less. — Wehikuł to bez dwóch zdań jest…
— A gdzie się podział ten niewidzialny samochód? — zainteresował się Wobbler.
— Przez te drzwi nie przejedziemy — oznajmiła rzeczowo Kirsty. — Stoją przy nich dwaj strażnicy.
Johnny w nagłym natchnieniu przyjrzał się czarnym workom, po czym złapał najbliższy i rozwiązał.
Przez chwilę czuł na dłoni chłód pełnego szeptów powietrza…
Centrum handlowe zniknęło.
Zniknęło wokół nich, zniknęło przed nimi.
I zniknęło spod nich.
Wylądowali w trawie jakiś metr niżej, niż stali, a na nich wylądował wózek, wysypując worki i kota. Guilty skorzystał z okazji, by dobrać się do ucha Bigmaca.
Zapadła cisza, nie licząc naturalnie klnącego Bigmaca.
Johnny otworzył oczy.
Leżeli na łagodnym stoku wzgórza zwieńczonego niskimi krzewami.
— Jakbym zapytał, co się stało — głos Yo-lessa dobiegał gdzieś spod Bigmaca — to co byście powiedzieli?
— Że sądzę, że mogliśmy przenieść się w czasie — odparł ostrożnie Johnny.
— Czujesz się, jakby cię prąd kopnął? — spytał Wobbler, trzymając się za szczękę. — Albo jakby cię zęby bolały?
— A można wiedzieć, w którą stronę? — indagował Yo-less, wciąż nie podejmując próby wydostania się spod Bigmaca. — Mówimy o dinozaurach czy o zbuntowanych robotach? Wolałbym wiedzieć, zanim otworzę oczy.
Kirsty jęknęła.
— A nie chciałam, żeby to się tak skończyło — oznajmiła, siadając. — Powinnam wiedzieć, że to się może skończyć tylko taką odmianą przygody. Sama z czterema przemądrzałymi chłopakami. Całe szczęście, że nie mamy ze sobą psa. Czy ktoś ma choć blade pojęcie, gdzie jesteśmy?
— Aha, trawa — ucieszył się Yo-less. — To znaczy, że nie ma dinozaurów. Podobno trawa pojawiła się po nich. Tak przynajmniej pokazywali na filmie.