Wobbler westchnął — był do czegoś takiego przyzwyczajony, choć ostatnio zdarzało się to znacznie rzadziej. Powód był prosty — poprzednio był tylko gruby, teraz był gruby i duży.
— A ty jesteś głupi — odciął się. — Różnica polega na tym, że ja mogę schudnąć.
Na rozmówcy złośliwość nie zrobiła najmniejszego wrażenia.
— Szpieg, szpieg, szpieg!
Wobbler spróbował maszerować szybciej.
— Zaraz powiem pani Density, a ona zadzwoni po naszego Rona, żeby przyjechał i cię aresztował! — wrzasnął chłopak, skacząc w ślad za nim.
Zdeterminowany Wobbler spróbował maszerować jeszcze szybciej.
— On ma broń, nasz Roń.
Z przeciwka powoli nadjechał mężczyzna na rowerze.
— On jest szpiegiem! — poinformował go chłopak. — Aresztuję go dla naszego Rona.
Mężczyzna uśmiechnął się do Wobblera i popedałował dalej.
— Nasz Roń mówi, że wy, szpiedzy, wysyłacie wiadomości Morse’em. Przesyłacie je, mrugając latarkami do U-Bootów!
— Jesteśmy trzydzieści kilometrów od morza! — jęknął Wobbler. — Zacznij myśleć!
— Możesz stanąć na czymś wysokim. Szpieg! Szpieg! Szpieg!
Obserwując dwa pióropusze pary wydobywające się spod maski, Bigmac zastanawiał się, co za kwadratowy idiota zbudował samochód bez wspomagania kierownicy, zsynchronizowanych biegów, i zamontował w nim w dodatku hamulce uruchamiane sznurkiem?! Prawdę mówiąc, wyświadczył światu uprzejmość, rozbijając wóz o pamiątkowe poidła Aldermana Bowlera. To, że owo poidło dla koni nie stało na drodze, ale na kwietniku oddzielonym od ulicy chodnikiem, było detalem technicznym.
A te pióropusze pary nie były znów takie brzydkie — w każdym była miniaturowa tęcza…
— No tak — odezwał się czyjś głos, otwierając drzwi. — I co my tu mamy?
Głos otwierający drzwi jakoś wybitnie Bigmacowi pasował.
— Chyba się rąbnąłem w głowę — oznajmił Bigmac. Masywna dłoń ujęła go za ramię i delikatnie, acz stanowczo, wyciągnęła z samochodu. Przed oczyma Bigmaca pojawiły się dwa okrągłe oblicza, praktycznie mające na czołach wypisane: „policjant”. Poza tym można jeszcze było na nich dużo wypisać: były to naprawdę szerokie twarze.
— To wóz doktora Robertsa — oznajmiły oblicza — a ty, bratku, masz kłopoty. Jak się nazywasz?
— Simon Wrigley — wymamrotał Bigmac. — Pani Partridge wie wszystko o mnie…
— To miło z jej strony. A kim ona jest?
Bigmac zamrugał gwałtownie i oba oblicza cudownie zlały się w jedno.
Na dobrą sprawę lubił panią Partridge. Była wredna, a to było coś. Poprzednia dwójka pracowników opieki nie traktowała go poważnie, a pani Partridge nie ukrywała, że gdyby to od niej zależało, Bigmac zostałby uduszony zaraz po urodzeniu. Takiego kogoś można było szanować. Po rozmowie z kimś takim człowiek się nie czuł jak jakiś bezużyteczny świrus.
Coś mu błysnęło w pamięci.
— Kiedy teraz jest? — spytał, łapiąc się za głowę.
— Możemy zacząć od tego, że mi powiesz, gdzie mieszkasz… — Policjant przerwał i pochylił się: coś w Bigmacu nie dawało mu spokoju. — O co ci chodzi z tym: „kiedy teraz jest”?
— Który rok?
Policjant miał raczej skonkretyzowane wyobrażenie, co powinno spotkać złodziei samochodów, ale oni zwykle wiedzieli, który to rok.
— Tysiąc dziewięćset czterdziesty pierwszy — rzekł odruchowo i nagle wyprostował się podejrzliwie. — Kto jest kapitanem angielskiej drużyny krykietowej?
Bigmac wytrzeszczył oczy.
— Czego? — zdziwił się szczerze. — A skąd mam wiedzieć? — Kto wygrał Boat Race w zeszłym roku?
— Jaki znowu wyścig łodzi? Policjant przyjrzał mu się nieżyczliwie.
— A co masz na pasku?
Bigmac przełknął ślinę i spojrzał w dół.
— Nie rąbnąłem go! Zresztą to tylko tranzystor.
— A co to za drut biegnie do twojego ucha?
— Jak to co? Zwykła słuchawka od…
Dłoń policjanta ciężko wylądowała na ramieniu Bigmaca, co sugerowało, że tak szybko nie zmieni swej lokalizacji.
— Idziesz ze mną, Fritz — oświadczył zdecydowanie policjant. — Nie urodziłem się wczoraj, spryciarzu.
Umysł Bigmaca w końcu wrócił do normy, podobnie zresztą jak wzrok, dzięki czemu za umundurowanym stróżem prawa dostrzegł spory tłum gapiów; zrozumiał, że jest sam, i to naprawdę daleko od domu.
— Ja też się wczoraj nie urodziłem — mruknął. — To coś zmienia?
Johnny, Kirsty i Yo-less siedzieli w niewielkim ogródku, który jak sądził Johnny, znajdował się na miejscu wysepki na krzyżówce z obwodnicą. Na razie była to tylko ławka i geranium.
— Dziś w nocy zbombardują Paradise Street — poinformował pozostałych.
— Gdzie to jest? — zainteresował się Yo-less.
— Tutaj. Tam gdzie była… będzie hala sportowa.
— Nigdy o tym nie słyszałem.
— To teraz słyszysz. Zostanie zbombardowana. A wiecie, co w tym jest najśmieszniejsze?
— Co w tym w ogóle może być śmiesznego? — spytała Kirsty.
— A to, że zbombardowano ją przez pomyłkę! Niemcy chcieli zbombardować magazyny w Siatę, ale się zgubili i pogoda ich wygłupiła. Zobaczyli tutejszą bocznicę kolejową, zbombardowali ją i odlecieli do siebie. A wszyscy tu spokojnie spali, bo syrena alarmowa nie zadziałała na czas!
— Już pamiętam, mówiłeś mi o tym. Adolf i Stalin na drzewie — przypomniała sobie Kirsty. — To faktycznie smutne, ale się nie podniecaj: to historia, a takie rzeczy się zdarzają.
— Może zaczęłabyś słuchać, jak się do ciebie grzecznie mówi! — zdenerwował się Johnny. — To się jeszcze nie wydarzyło! To ma się wydarzyć tej nocy!
Cała trójka zapatrzyła się w geranium.
— Dlaczego jeszcze nie wróciliśmy? — Kirsty przerwała milczenie, dyskretnie zmieniając temat. — Jesteśmy tu całe wieki.
— A skąd mam wiedzieć? Może im dalej się dociera, tym dłużej trzeba pobyć — domniemywał Johnny.
— I jakoś tak dziwnie się złożyło, że trafiliśmy akurat gdzieś, gdzie wiesz, co nastąpi — zauważył Yo-less. — Jak na mój gust, to trochę zbyt naciągany przypadek.
Johnny’ego także to martwiło. Wszystko było niby realne, ale istniała możliwość, że zwariował i wciągnął w to szaleństwo pozostałych.
— Żeby nie było nieporozumień: nie chcę tu zostać — dodał Yo-less. — Robienie za małego, głupiego Sambo to nie jest mój patent na spędzanie wolnego czasu.
Johnny wstał i złapał za wózek.
— Zamierzam obejrzeć sobie Paradise Street — oświadczył.
— To naprawdę zły pomysł — sprzeciwiła się Kirsty. — Tyle razy ci mówiłam, że wszystko, co zrobisz, może zmienić przyszłość.
— Przecież chcę tylko sobie obejrzeć!
— Tak? Jak cię znam, to trudno mi jakoś w to uwierzyć.
— Ona ma rację — poparł dziewczynę Yo-less. — Z czasem nie powinno się kombinować. Czytałem taką książkę, gdzie facet wrócił w przeszłość i rozdeptał… tego, no… dinozaura, przez co zmienił całą przyszłość.
— Dinozaura? — upewniła się Kirsty.
— Chyba dinozaura… mieli przecież jakieś mniejsze egzemplarze, nie?
— Aha… albo to był może bardzo duży facet — podsunęła.
Johnny pchnął wózek, który potoczył się aż na chodnik po przeciwnej stronie drogi.
— I co zamierzasz zrobić? — spytała po chwili Kirsty. — Będziesz pukał od drzwi do drzwi i informował, że dziś w nocy ulica zostanie zbombardowana?