Выбрать главу

Mężczyzna uśmiechnął się wpierw do Johnny’ego, potem do pozostałych, gdy nadbiegli.

— Kim jestem? — odezwał się. — Cóż… może zgadniesz? Zawsze byłeś w tym dobry.

Johnny przyjrzał mu się, potem obejrzał samochód, a na koniec spojrzał w kierunku kaplicy.

— Myślę… — zaczął.

— Tak?

— Myślę, że… chodzi o to, że nie wiem… ale wiem, że będę wiedział… no, myślę, że wiem, dlaczego nas pan szukał…

— Tak?

— Ale byliśmy… — Johnny przełknął ślinę. Mężczyzna poklepał go po ramieniu.

— Mów mi: Sir John — zaproponował.

Spodnie Czasu

W centrum handlowym dało się zauważyć sporo drobnych różnic i jedną dużą. Zmienił się bar hamburgerowy — tekturowe czapki miały inny kształt, a dominującymi barwami były nie czerwona i żółta, tylko błękitna i biała.

Czarno ubrany mężczyzna wszedł tam jak do siebie.

— Kto to jest? — spytała szeptem Kirsty.

— Wyśmiałabyś mnie, jakbym ci powiedział! Ta podróż w czasie! Sam mam problemy, żeby w to uwierzyć.

Sir John siadł przy najbliższym stoliku i gestem zaprosił pozostałych, a gdy usiedli, uczynił drugą z najgorszych rzeczy, jaką klient może zrobić w punkcie szybkiego żywienia.

Pstryknął na kelnerkę.

Natychmiast podbiegła, obserwowana uważnie przez wszystkich pracowników.

— Młoda damo — oznajmił Sir John na lekkim zadechu. — Ci młodzi ludzie mogą zamówić, na co tylko mają ochotę. Ja poproszę szklankę wody. Dziękuję.

— Tak, Sir John. — Kelnerka prawie się ukłoniła i wymiotło ją po wodę.

— Się nie powinno tego robić — powiedział chrapliwie Bigmac. — Powinno się ustawić w kolejce.

— Nie, to wy powinniście się ustawić w kolejce — poprawił go Sir John. — Ja nie muszę.

— Zawsze nazywano pana: Sir John? — spytał podejrzliwie Johnny.

Mężczyzna mrugnął porozumiewawczo.

— Wiesz, prawda? Domyśliłeś się i masz rację. Nazwisko łatwo zmienić, zwłaszcza podczas wojny. Wydawało mi się, że tak będzie lepiej. A tytułu szlacheckiego dorobiłem się w 1964 za zasługi w zarabianiu naprawdę dużych pieniędzy.

Kelnerka wróciła z wodą, postawiła ją przed Sir Johnem i zamarła z notesem w ręku. Spoglądała na resztę siedzących przy stoliku z uśmiechem kogoś, kto spodziewa się lada moment czegoś mało przyjemnego.

— Poproszę… a, co mi tam: poproszę wszystko — zaryzykował Yo-less.

— Ja też — zawtórował mu Bigmac.

— Cheeseburgera? — Johnny nie był aż takim ryzykantem.

— Chillibeanburgera — dodała Kirsty. — I chcę się wreszcie dowiedzieć, co się dzieje, zgoda?

Sir John spojrzał na nią dziwnie i skinął na kelnerkę.

— A ja poproszę ze wszystkim — powiedział wolno i uważnie, jakby cytując coś, co słyszał dawno temu — bo chcę zostać muzułmaninem.

— Buddystą! — jęknął odruchowo Yo-less. — Zawsze palisz ten do w… — A potem szczęka mu opadła.

— Zawsze? — spytał uprzejmie Wobbler.

— Cóż… czekałem trochę, ale nie wróciliście — zaczął wyjaśniać Wobbler, gdy zamieszanie przy stoliku nieco się uspokoiło. — A więc…

— Ależ wróciliśmy! To jest: wrócimy! — przerwała mu Kirsty.

— Atu się właśnie zaczynają problemy, o których wie Johnny. Załóżmy, że nie wróciliście? Bo się baliście albo się okazało, że nie możecie. Istnieje taka możliwość, a to oznacza, że przyszłość przebiega dwutorowo. W jednej wróciliście, w drugiej nie. Teraz jesteście w przyszłości, w której nie wróciliście. Jestem w niej od 1941 roku. Nad tą dwutorowością nie radzę się za bardzo zastanawiać, bo szkodzi. Wiem, bo próbowałem. Wracając do tematu… z początku mieszkałem u Seeleyów, tych, których spotkałem pierwszego dnia. Ich syn służył w Royal Navy, więc wszyscy sądzili, że jestem nieco tępawym ewakuowanym. I tak po trochu… podczas wojny ludzie nie zadają zbyt wielu pytań, zwłaszcza gdy chodzi o jednego grubego chłopaka. Seeleyowie byli naprawdę mili. W pewnym sensie… zaadoptowali mnie po tym, jak ich syn został storpedowany. Po paru latach musiałem się jednak wyprowadzić.

— Dlaczego? — spytała Kirsty.

— Bo wolałem nie spotkać własnych rodziców albo czegoś podobnego. — Wobbler wciąż miał problemy z oddechem. — Historia i tak pełna jest plam, łat, szwów i innych fastryg, po co je zwiększać? Zmiana nazwiska nie była problemem. W czasie wojny giną archiwa, podobnie jak ludzie; można zniknąć i pojawić się gdzieś indziej jako ktoś zupełnie inny. Zwłaszcza w wojsku zaraz po wojnie.

— Byłeś w wojsku? — Bigmac omal nie spadł z krzesełka.

— Wszyscy byli. To się nazywało National Service. Ja trafiłem do Berlina. A potem wróciłem i trzeba było zacząć zarabiać na życie. Chcesz następnego milkshake’a, Bigmac? Prywatnie odradzam, wiem, z czego są robione.

— Mogłeś wynaleźć komputer — zarzucił mu Bigmac.

— Tak? A jak ci się wydaje, kto by słuchał w takich sprawach młokosa, który nawet nie był na uniwersytecie? A poza tym… popatrz no na to… — Wobbler ujął plastykowy widelec jednorazowego użytku i popukał nim w blat. — Wyrzucamy ich codziennie miliony. Po pięciu minutach użytkowania lądują w śmieciach, tak?

— Tak — odparła Kirsty, obserwująca nieco nerwowo personel, który z kolei w nabożnym skupieniu obserwował Wobblera.

Wyglądało to mniej więcej tak, jak w uczciwym klasztorze, do którego wpadł na herbatkę Święty Piotr.

— Sto lat temu uznano by je za cudowny owoc ludzkiego geniuszu, a teraz wyrzuca się je, nawet o tym nie myśląc. Dobra, kto wie, jak się je robi?

— No… potrzebna jest ropa i… chyba coś o tym pisze w książce do fizyki albo chemii…

— Nikt nie wie — stwierdził z satysfakcją Wobbler. — Ja zresztą też.

— Nie martwiłabym się tym — odezwała się niespodziewanie Kirsty. — Wzięłabym się za pisanie s.f.: lądowanie na Księżycu, obcy i takie tam.

— Ty byś się wzięła i może by cię nawet zaczęli wydawać. — Wobbler ze zmęczoną miną zaczął się macać po kieszeniach płaszcza. — Ja nigdy nie miałem smykałki do słów… No, więc otworzyłem bar hamburgerowy.

Johnny rozejrzał się i zaczai się uśmiechać ze zrozumieniem.

— Właśnie — przytaknął Wobbler. — W 1952 roku. O barach hamburgerowych wiedziałem wszystko, od tekturowych czapek dla obsługi po skład potraw. Po pierwszym roku miałem trzy, po drugim dziesięć. Teraz parę tysięcy. Konkurencja po prostu nie miała szans, boja wiedziałem, co się sprawdzi, a nawet kiedy. Keczup w odpowiednich naczyniach, urodzinowe przyjęcia dla dzieci, klown Willie Wobbler…

— Willie Wobbler? — spytała najwyraźniej będąca pod silnym wrażeniem Kirsty.

— To były bardziej niewinne czasy… — Wobbler uśmiechnął się. — A potem zacząłem wprowadzać inne rzeczy: miękki papier toaletowy na początek. To, czego oni tu używali, mogło zastąpić w razie potrzeby papier ścierny, i to nie drobnoziarnisty. A potem miałem już tyle pieniędzy i czasu, że mogłem zacząć słuchać ludzi. Ludzi z pomysłami, ale bez gotówki. Na przykład ktoś ma pomysł, jak zrobić naprawdę mały magnetofon, który można nosić przy sobie, albo urządzenie do nagrywania na taśmę sygnału telewizyjnego, żeby go można było później obejrzeć. Daję takiemu pieniądze i zakładam z nim firmę, żeby to produkować. Przy okazji podsunę jakiś pomysł, na przykład nagrywanie na taką taśmę filmów.

— To nieuczciwe! — obruszyła się Kirsty. — To jak… oszustwo.

— Dlaczego? — zdziwił się szczerze Wobbler. — Każdy z tych facetów był szczęśliwy jak nie wiem co i jeszcze bardziej zaskoczony, że chciałem ich wysłuchać, bo dotąd wszyscy traktowali ich jak wariatów. Przyznaję, że na tym zarobiłem, ale oni też.