— To jesteś milionerem? — olśniło Bigmaca.
— Nie, milionerem to byłem w pięćdziesiątym piątym, teraz jestem miliarderem. — Wobbler pstryknął ponownie i do stolika podszedł kierowca w czarnym uniformie, który tymczasem zjawił się w lokalu.
— Hickson, czy ja jestem miliarderem?
— Wielokrotnym, Sir.
— Tak sądziłem. I chyba mam jakąś wyspę… zaraz, jak ona się nazywa… Tasmania… tak, na pewno Tasmania.
Wobbler ponownie obmacał kieszenie i z jednej wyjął cienkie srebrne etui, z którego wysypał dwie białe pigułki. Połknął je, popił wodą i skrzywił się, jakby go zęby rozbolały.
— Nie ruszyłeś swojego hamburgera ze wszystkim — zauważył bacznie go obserwujący Johnny.
— A nie, zamówiłem go, żeby szybciej wytłumaczyć, kim jestem. Nie wolno mi jeść takich rzeczy, bo jestem na ścisłej diecie: żadnego sodu, cholesterolu, cukru czy skrobi. Ta woda nie jest destylowana, więc pewnie też szkodliwa.
Kierownik lokalu wreszcie zebrał się na odwagę i nieśmiało podszedł do stolika.
— Sir John! To prawdziwy zaszczyt…
— Tak, wiem. Dziękuję. Wystarczy, proszę dać mi spokój, rozmawiam z przyjaciółmi… — Wobbler urwał i uśmiechnął się złośliwie. — Frytki są w porządku, Bigmac? A milkshake, Yo-less? Ma właściwą konsystencję?
Zapytani spojrzeli odruchowo na kierownika z plakietką „Nazywam się KEITH”. Minę miał niezwykle nabożną.
— Eee… dobre — ocenił Bigmac.
— Świetne — zawtórował mu Yo-less. Keith omal nie zemdlał.
— Zawsze są dobre — dobił go Yo-less.
— I mam nadzieję, że zostaną dobre — pomógł mu z entuzjazmem Bigmac.
Keith pospiesznie przytaknął.
— Generalnie jesteśmy w soboty — poinformował go Bigmac. — Jakby trzeba było jeszcze coś sprawdzić…
— Dziękuję, Keith, możesz odejść — pożegnał kierownika Wobbler i mrugnął do Bigmaca, gdy tamten się upłynnił. — Wiem, że nie powinienem, ale to praktycznie jedyna rozrywka, jaka mi została.
— Dlaczego przyjechałeś tu akurat dziś? — spytał cicho Johnny.
— Nie mogłem się powstrzymać przed małym sprawdzeniem… — Wobbler go zignorował. — Pomyślałem sobie, że ciekawie byłoby obserwować samego siebie. Bez wtrącania się, naturalnie. No i wtedy dowiedziałem się, że się w ogóle nie urodziłem. Mój tata zresztą też nie. Mama mieszkała w Londynie i wyszła za kogoś innego. To jedna z zalet posiadania pieniędzy: prywatnych detektywów kupuje się na pęczki.
— Przecież żyjesz — stwierdziła Kirsty. — Toż to nonsens! Musiałeś się urodzić!
— Pewnie, że się urodziłem, tylko w innym czasie. W tej nogawce Spodni Czasu, w której wszyscy się urodziliśmy. Potem wróciłem w czasie z wami i coś się spieprzyło. Nie jestem pewien co… więc muszę wracać dłuższą drogą. Można powiedzieć, że zamiast podróży w czasie mam spacer w czasie.
— Jestem pewna, że to nie jest logiczne — stwierdziła Kirsty.
— Czas w ogóle nie jest logiczny. — Wobbler wzruszył ramionami. — On się zawija wokół ludzi i pewnie ma masę luźnych końców. Czasami takie końce są niezbędne, inaczej spaghetti byłoby po prostu wstydliwym doświadczeniem. Rozmawiałem o tym z wieloma naukowcami… banda utytułowanych durni! Im który ma wyższy tytuł, tym głupszy! Czas jest w naszych umysłach, każdy głupi może to zobaczyć…
— Jesteś chory, prawda? — przerwał mu cicho Johnny.
— Aż tak widać?
— Pigułki zamiast hamburgera i kłopoty z oddychaniem są raczej widoczne.
Wobbler uśmiechnął się, ale tym razem bez cienia radości.
— Cierpię na życie — odparł — ale jestem już prawie uleczony.
— Posłuchaj, przecież cię tu nie zostawimy. — Kirsty najwyraźniej wbrew sobie próbowała mówić spokojnie i rozsądnie. — Wrócimy po ciebie!
— Dobrze — odparł spokojnie Wobbler.
— Nie masz nic przeciwko temu? No, bo jak wrócimy, to przestaniesz istnieć… a przestaniesz?
— Gdzieś na pewno będę istniał.
— Zgadza się — wtrącił Johnny. — Wszystko, co się wydarzyło… gdzieś zostaje! Tych czasów równoległych jest cała masa.
— Zawsze miałeś wyobraźnię większą od głowy, to potem przechodziło na innych — przyznał Wobbler. — Co to ja jeszcze chciałem… aha. Myślę, że powinienem dać to…
W tym momencie szofer wykazał samodzielność.
— Eee… Sir, wie pan, że Zarząd chciał… — zaczął, podchodząc doń.
Przerwała mu nagła aktywność Wobblera, który błyskawicznym ruchem trzasnął laską w blat, aż nie dojedzone frytki Bigmaca podskoczyły.
— Naucz się wreszcie, do cholery, że to ja ci płacę! Zarządowi też, więc niech czeka! Jeszcze nie do końca jestem martwy, a tego, kim jestem, nie zawdzięczam słuchaniu prawników! Teraz masz wolne! Sio! — Po czym spokojnie sięgnął do kieszeni, wyjął z niej kopertę i podał ją Johnny’emu. — Nie mam prawa żądać od was, abyście wrócili. Miałem tu całkiem niezłe życie, w sumie rzecz biorąc…
— Ale… — dodał Johnny, widząc przez szklane drzwi czterech motocyklistów i samochód wjeżdżający na parking.
— Przepraszam? — zdziwił się Wobbler.
— Następnie miałeś powiedzieć „ale” — wyjaśnił Johnny, obserwując mężczyzn pośpiesznie zbliżających się ku drzwiom.
— Faktycznie. Ale jeśli wrócicie, to napisałem ten list… wiesz, komu go oddać. Wiem, że nie powinienem tego robić, ale kto zrezygnowałby z takiej okazji?! — Wobbler wstał.
A raczej próbował, bo za oparcie jego krzesła złapał Hickson, ale cofnął się, widząc wymowny gest laską.
— Nigdy się nie ożeniłem ani nie miałem dzieci — dodał Wobbler, wspierając się na lasce. — W sumie nawet nie wiem dlaczego. Jakoś tak… nie wydawało mi się to właściwe. Chcę być znowu młody… gdziekolwiek.
— Wrócimy — powiedział Johnny cicho, ale dobitnie. — Uczciwie.
— To dobrze, ale widzisz… to nie tylko kwestia powrotu. Trzeba jeszcze zrobić to, co należy.
A potem odszedł ku grzecznie czekającym mężczyznom w ciemnych garniturach, którzy natychmiast go otoczyli. Bigmac tak się na to zapatrzył, że nawet nie zwrócił uwagi na mieszankę musztardy, keczupu, chili i czegoś wściekle zielonego, która wypłynęła z hamburgera wprost do jego rękawa.
— No… — mruknął Yo-less. — Też tak będziemy kiedyś wyglądać?
— Starzy? Pewnie będziemy… — pocieszył go Johnny.
— Przecież Wobbler nie może być taki stary! — Bigmac zainteresował się zawartością swojego rękawa. — O rety!
— Musimy po niego wrócić! — zdecydował Johnny. — Nie możemy pozwolić mu zostać…
— Bogatym? — spytał uprzejmie Yo-less. — Bo na starość to raczej nic nie poradzimy: każdy tak ma.
— Jeśli go sprowadzimy, to ten stary… tutaj przestanie istnieć — zauważyła Kirsty.
— Nie przestanie — uspokoił ją Johnny — ale będzie istniał tylko tutaj, nigdzie więcej. Zresztą myślę, że on w ogóle nie będzie długo istniał… gdziekolwiek.
— Co jest w tej kopercie? — spytała Kirsty, gdy wyszli.
Johnny musiał przyznać, że go zaskoczyła — zwykle wyglądało to tak, że stwierdzała: „Zobaczymy, co tam jest”, wyjmując mu to z ręki.
— To dla Wobblera — wyjaśnił.
— Napisał list do samego siebie?! O czym?
— A skąd mam wiedzieć?! Nie czytuję cudzej korespondencji, zwłaszcza zaklejonej! — zirytował się Johnny i żeby uciąć dalszą dyskusję, wsunął kopertę do wewnętrznej kieszeni kurtki. — Ci kulturyści z zadyszką powinni już skończyć. Chodźcie.