Выбрать главу

— Zarazi — Kirsty najwyraźniej wróciła już do normy. — Skoro wracamy do 1941 roku, to może tym razem udalibyśmy się tam odpowiednio przygotowani, co?

— Ano — przytaknął Bigmac. — Trzeba się uzbroić!

— Raczej właściwie ubrać! — poprawiła go energicznie.

„Młoda damo…”

Godzinę później spotkali się za kaplicą na niewielkim, ponurym podwórku, gdzie zostawili wózek.

— W porządku, gdzie znalazłeś to wdzianko, Johnny? — powitała go Kirsty.

— Dziadek ma na strychu masę różnych rzeczy. To są jego stare spodenki piłkarskie, a pulowery nosi, odkąd go pamiętam. A ten pojemnik jest z 1940 roku, mam w nim wszystkie papiery dotyczące projektu, na wszelki wypadek. Pojemnik jest oryginalny, wtedy noszono w nich maski przeciwgazowe.

— Tak? — zdziwił się Bigmac. — Myślałem, że pierwowzór walkmana.

— Jak wyrzucisz czapkę, może być — oceniła Kirsty. — Bo w niej dopiero zaczynasz się od nosa. Yo-less, co ty, na litość boską, masz na sobie?

— Obaj z Bigmakiem poszliśmy do tego sklepu na Wallace Street, gdzie sprzedają kostiumy teatralne. — Yo-less nieco nerwowo przestąpił z nogi na nogę. — No i to żeśmy wybrali…

Yo-less miał szerokoskrzydły kapelusz, buty, na których zmieściłaby się opona samochodowa, i ciasne spodnie. Przynajmniej to, co z nich było widoczne, było ciasne.

— A to na wierzchu, to co? — spytał Johnny, nie ukrywając niesmaku.

— Płaszcz, a co ma być?! — zaniepokoił się Yo-less.

— Może i płaszcz, ale dlaczego czerwony? — spytała ze zgrozą Kirsty. — Jako kolor maskujący jest wręcz idealny: na pewno nikt cię nie zauważy. A te spodnie wkładałeś na mokro czy na tłuszcz?

— Sprzedawca twierdził, że to strój z tego okresu — zaprotestował Yo-less.

— Dla saksofonisty albo innego handlarza żywym towarem — mruknął Johnny. — Fakt, że nigdy cię w czymś podobnym nie widziałem.

— Dlatego to jest przebranie — poinformował go radośnie Yo-less.

Kirsty przyjrzała się dokładniej ostatniemu uczestnikowi wycieczki i słowa uwięzły jej w gardle.

— Bigmac, możesz mi powiedzieć, dlaczego mam wrażenie, że czegoś nie zrozumiałeś? — spytał niezwykle spokojnie Johnny.

— Mówiłem mu! — jęknął Yo-less. — Ale nie słuchał.

— Ten w sklepie zaklinał się, że nosili to w czasie całej wojny — oburzył się Bigmac. — No to w czterdziestym pierwszym też, nie?

— Owszem. — Kirsty odzyskała zdolność mowy. — Ale nie sądzisz, że ludzie mogą zauważyć, że to niemiecki mundur?

— Naprawdę? — Bigmac był wstrząśnięty. — Myślałem, że Yo-less sobie jaja robi… Przecież oni mieli swastyki i inne takie.

— To gestapo. A ty sobie wybrałeś najpopularniejszy uniform szeregowego Wehrmachtu. To była ich armia i co jak co, ale ten mundur wszyscy znają!

— To co miałem zrobić? Poza tym były tylko kolczugi!

— Zostaw kurtkę i hełm, reszta wygląda jak w każdym innym mundurze, może nie zauważą.

— A tak w ogóle dlaczego założyłaś futro? — zdziwił się Johnny. — Jeszcze jest całkiem ciepło, a poza tym zawsze twierdziłaś, że noszenie skór martwych zwierząt to odmiana morderstwa.

— No, ale ona zawsze to mówi tylko starym babom w kosztownych futrach — mruknął Bigmac. — Żadnemu motocykliście jeszcze uwagi nie zwróciła, a łażą w skórach, no nie?

— Dokładnie sprawdziłam. — Kirsty zignorowała go, poprawiając torebkę i kapelusz. — To strój z epoki.

— A te wypchane bary jak u zapaśnika?

— Tak wypchane ramiona były wtedy szczytem mody.

— W drzwiach się mieścisz czy musisz przechodzić bokiem? — zainteresował się Yo-less.

— Może skończylibyśmy już z tymi złośliwościami?

— Spokoju mi nie daje to, co powiedział stary Wobbler o tym, że żeby go zabrać z powrotem, musimy coś właściwie zrobić — powiedział Yo-less. — Co zrobić?! I co to jest „właściwie”?

— Będziemy musieli się dowiedzieć — stwierdził rozsądnie Johnny. — Nie mówił, że to będzie łatwe.

— Dobra, może byśmy się już wzięli do roboty? — zaproponował Bigmac, otwierając drzwi. — Brakuje mi Wobblera.

— Dlaczego? — zainteresowała się Kirsty.

— Bo nie umiem pluć prosto — warknął zły nagle Bigmac.

Zziajam amatorzy kondycji w wieku emerytalnym dawno już wytoczyli się do domów, toteż bez problemów ustawili wózek na środku podłogi. Śpiący na workach Guilty nawet nie otworzył oka.

— Hmm… to nie są czary? — upewnił się Yo-less.

— Wątpię. To pewnie tylko bardzo, bardzo dziwna nauka — odparł Johnny.

— To dobrze… eee, a jaka jest różnica?

— Yo-less, kogo to obchodzi? — jęknęła Kirsty. — Do roboty!

Guilty zaczął mruczeć.

Johnny ujął worek, który zdawał się drgać w jego uchwycie, i ostrożnie go rozwiązał.

Skoncentrował się.

Tym razem było łatwiej — poprzednio został po prostu wciągnięty niczym korek płynący z prądem w rurę kanalizacyjną. Teraz wiedział, dokąd się udaje, i czuł czas. Umysły bowiem przesuwały się w czasie, worki zaś były niezbędne, by umożliwić ten ruch ciałom. Właśnie tak, jak mówiła pani Tachyon.

Lata wpadły do worka niczym woda po wyjęciu zatyczki ze zlewu. Z pomieszczenia — można by rzec — wyssało czas… a potem były w nim ławki i zapach wypastowanej świętości.

I Wobbler obracający się z otwartą gębą.

— …co?!

— W porządku, to my — uspokoił go Johnny.

— Dobrze się czujesz? — spytał równocześnie Yo-less. Wobbler może nie był najbystrzejszy w okolicy, ale przyglądając im się, natychmiast nabrał dziwnych podejrzeń, co było wyraźnie widać po jego minie.

— Co jest? — spytał równie podejrzliwym tonem. — Co mi się przyglądacie, jakby mi róg na czole wyrósł? I po coście się tak poprzebierali? Dlaczego Bigmac się wystawił w niemiecki mundur?

— Widzisz? — ucieszył się Yo-less. — Mówiłem ci, to nie chciałeś słuchać!

— Wróciliśmy po ciebie — odezwał się Johnny. — Poza tym wszystko w porządku.

— Jasne, że w porządku — zawtórował mu Bigmac. — Słuchaj: nie czujesz się przypadkiem… stary?

— Po pięciu minutach? — zdziwił się Wobbler.

— Coś ci przyniosłem. — Bigmac wyjął z kieszeni coś prostokątnego, w miarę płaskiego i zdecydowanie sfatygowanego. Niemniej było to jedyne aktualnie istniejące na ziemi pudełko ze styropianu. Wewnątrz zaś był big Wob… ze wszystkim.

— Rąbnąłeś go? — zainteresował się Yo-less.

— Nie, zaoszczędziłem. Ten stary mówił, że nie będzie go jadł, to by się zmarnowało, nie? A poza tym to w końcu jego, nie? Czyli można powiedzieć, że…

— Chyba nie zamierzasz tego zjeść? — spytała pospiesznie Kirsty. — Jest zimny, tłusty i był u Bigmaca w kieszeni kurtki, diabli wiedzą jak długo i w jakim towarzystwie.

Wobbler uniósł wieko.

— Zjadłbym go, nawet gdyby go żyrafa oblizała-oznajmił stanowczo. I ugryzł. — Niezłe! Skąd to? — Obejrzał pudełko i sprecyzował: — Co to za stary pryk z brodą?

— A, jakiś tam pryk — zbagatelizował Johnny.

— Taak, nic o nim nie wiemy. Zupełnie — zawtórował mu Bigmac.

Wobbler przyjrzał się im podejrzliwie.

— O co tu chodzi? — spytał równie podejrzliwie.