— Mój dziadek zawsze mówił, że jak był mały, to dopiero mieli fajnie, choć nic nie mieli — zaoponował Bigmac.
— Każdy dziadek tak mówi — zgasiła go Kirsty. — To odruchowe, tak samo jak stwierdzenie: „Co? Pięćdziesiąt pensów za batonik?! Jak ja byłem w twoim wieku, to kupowałem takie za sześciopensówkę i jeszcze dostawałem resztę!”
— Oni mieli fajnie, bo nie wiedzieli, czego nie mają — zauważył Johnny.
— A ja wiem — westchnął Wobbler. — Wiem o jedzeniu, które ma więcej niż dwa kolory, o stereo, o uczciwej muzyce, o… no, o wszystkim. I chcę do domu!
Wszyscy odruchowo spojrzeli na Johnny’ego.
— Ty nas tu ściągnąłeś… — zauważył Yo-less.
— Ja?!
— A kto? — spytała uprzejmie Kirsty. — A konkretnie to twoja wyobraźnia. Jest dla ciebie za duża, tak jak powiedział Sir J…, jak zawsze uważałam, i ciągnie za sobą wszystkich wokół. Nie wiem dokładnie jak, ale wciąga. Cały czas myślałeś o tym nalocie, o Paradise Street, i proszę, gdzie wylądowaliśmy.
— Powiedziałaś, że to bez znaczenia, czy ją zbombardują, czy nie — oburzył się Johnny. — Powiedziałaś, że to i tak historia!
— Ja nie chcę być historia! — miauknął Wobbler.
— Dobra, pomyliłam się, twoje na wierzchu — przyznała Kirsty. — To co mamy robić?
Johnny ponownie zajął się papierami.
— Cóż… dowiedziałem się, że tej nocy była burza. Naprawdę solidna… piloci dostrzegli Blackbury i skorzystali z okazji, by pozbyć się bomb i jak najprędzej zawrócić. To się zdarza… zdarzało dość często. W mieście była… jest syrena alarmowa, która powinna uprzedzać o nalocie. Tylko że nie uprzedziła.
— Dlaczego?
— Proponuję sprawdzić — odparł Johnny, chowając papiery.
Syrena umieszczona była na słupie na jednym z dachów przy High Street. Nie wyglądała imponująco.
— To? — zdziwił się Yo-less. — Wygląda jak nadmuchane jo-jo.
— To faktycznie syrena przeciwlotnicza — potwierdziła Kirsty. — Widziałam zdjęcie w jakiejś książce.
— A jak to działa? Uruchamiane radarem czy jak?
— Radaru to oni chyba jeszcze nie wymyślili… — bąknął Johnny niepewnie.
— No to jak?
— Pewnie gdzieś jest włącznik…
— To musi być tam, gdzie się go nie da włączyć dla jaj — ocenił Yo-less. — Gdzieś, gdzie jest poważnie…
Odruchowo ich spojrzenia zjechały po słupie, dachu, ścianie, niebieskiej lampie i zatrzymały się na tabliczce z napisem:
POSTERUNEK POLICJI
— No, proszę! — ucieszył się Yo-less.
Siedli na ławce przy klombie po drugiej stronie ulicy, obserwując posterunek. Z budynku wyszedł policjant, stanął w słońcu i przyglądał się im.
— Dobrze, że zostawiliśmy Bigmaca na straży wózka — odezwał się Yo-less.
— Zawsze miał alergię na policjantów — dodał Johnny.
— Znowu nie macie pojęcia, co zrobić! — westchnęła Kirsty. Wstała, podeszła do policjanta i odbyła z nim następującą rozmowę, doskonale zresztą słyszalną na ławce: — Przepraszam, panie policjancie…
— Słucham, młoda damo? — Policjant uśmiechnął się szeroko. — Wybrałaś się przewietrzyć mamy futro?
Oczy Kirsty zwęziły się.
— O rany! — westchnął Johnny.
— Co jest? — zainteresował się Yo-less.
— Twoja reakcja na „Sambo” to małe miki w porównaniu z tym, jak ona reaguje na „młodą damę”.
— Właśnie się zastanawiałam — powiedziała przez zaciśnięte zęby młoda dama — jak działa ta duża syrena alarmowa?
— Nie łam sobie nad tym głowy, kochanie. To skomplikowane urządzenie: nie zrozumiałabyś.
Johnny zaczął się rozglądać za czymś do ukrycia. Najlepiej czymś dużym i solidnym. A potem przestał, gdyż siedział z opadniętą szczęką, słuchając, jak Kirsty przechodzi samą siebie.
— No bo ja się tak boję — pisnęła z głupawym uśmieszkiem. — Jestem pewna, że którejś nocy nadlecą bombowce pana Hitlera i ona nie zadziała. Spać ze strachu nie mogę!
Policjant położył jej dłoń na ramieniu i Johnny odruchowo zamknął oczy — Kirsty zmuszona była opuścić Blackbury Karate Club, ponieważ żaden z zawodników nie chciał do niej podejść bliżej niż na dwa metry.
— No nie, tak nie może być — obruszył się policjant. — Popatrz no na Blackdown: tam co noc dyżuruje pan Hodder i jego odważni pomocnicy. Jeśli pojawią się w pobliżu jakieś samoloty, oni wtedy zadzwonią natychmiast na posterunek, a my włączymy syrenę. Widzisz, nie ma się czego bać!
— A jak telefon się zepsuje?
— A to też nie problem. Wtedy któryś tu zaraz zjedzie na rowerze.
— Na rowerze?! To wszystko?
— To motorower. — Policjant spojrzał na nią nerwowo: w końcu wszyscy tak na nią spoglądali.
Kirsty spoglądała na niego bynajmniej nie nerwowo, ale uporczywie, toteż dodał:
— To Blackbury Phantom! — Ton sugerował, że powinno to wywrzeć wrażenie nawet na młodej damie.
— Tak? A to ulga! — Kirsty zaczynały puszczać nerwy. — To mnie pan uspokoił.
— I tak powinno być. — Policjant też wyglądał na zadowolonego, że rozmowa się kończy. — Nie masz się czego bać, kwiatuszku.
— No, to idę się pobawić lalkami — parsknęła Kirsty.
— Doskonały pomysł! — ucieszył się policjant, najwyraźniej nie rejestrując żrącej ironii nawet z bezpośredniej odległości. — Zaproś je na herbatkę.
Kirsty energicznie przemaszerowała przez ulicę i ciężko siadła na ławce.
— Pewnie, powinnam chyba faktycznie pobawić się lalkami, szlag by to! — warknęła, wpatrując się tępo w kwietnik.
Yo-less spojrzał pytająco nad jej głową.
Johnny odpowiedział mu identycznym spojrzeniem.
Żaden wolał się nie odzywać pierwszy.
— Nie słyszeliście, co on mi powiedział? — Kirsty nie wytrzymała przeciągającego się milczenia. — Ten cymbał był przekonany, że skoro jestem płci żeńskiej, to muszę być idiotką! Przecież to ludzkie pojęcie przechodzi! Wyobraźnia się kończy, jak się pomyśli, że można żyć w takich czasach, gdzie to nie jest karalne!
— Mnie wystarczy wyobrażanie sobie życia w czasach, w których bomba może wpaść przez sufit — stwierdził Johnny. — Ale jak tamto bardziej do ciebie przemawia…
— Przyzwyczajenie: tata zawsze mówi, że przez całe lata sześćdziesiąte żył w cieniu bomby atomowej. Pewnie dlatego do dziś nosi wściekle jaskrawe ciuchy. Laleczki! Może jeszcze w różowych sukieneczkach i różowych wstążeczkach… Przecież to ciemnota i zabobon!
Yo-less poklepał ją po ramieniu.
— Nie przejmuj się; on nie chciał cię obrazić. Tak został wychowany. W tych czasach tak to wyglądało. Przecież nie możecie się spodziewać, że zmienimy swoją własną historię.
Kirsty przyjrzała mu się z namysłem.
— To ma być złośliwość? — spytała podejrzliwie.
— Skądże! — oburzył się Yo-less. — Raczej przypomnienie…
— Dobrze, postaram się zapamiętać. A w ogóle co takiego specjalnego jest w tym całym motorowerze, co się tak kretyńsko nazywa: Blackbury Phantom?
— Produkowano je tutaj i w swoim czasie były całkiem sławne — wyjaśnił Johnny. — Mój dziadek miał taki.
— I to ma być wszystko? — spytała Kirsty z niedowierzaniem. — Paru facetów siedzących na wzgórzu i nasłuchujących?
Spojrzeli na Blackdown — w 1996 także górowało nad miastem, tyle że miało maszt telewizyjny.