— Lepiej poszukajmy jakiegoś schronienia. — Głos Yo-lessa prawie zagłuszyła błyskawica, która trafiła w coś nieopodal. — Nie wygląda to najlepiej!
Zataczając się, dotarli pod osłonę drzew przyginanych przez wichurę, ale przynajmniej osłaniających na tyle, by można było spokojnie oddychać. Na jednym z kopców faktycznie stał wiatrak, choć od dawna już pozbawiony skrzydeł; cała trójka objęła się mocno i ruszyli biegiem przez ulewę do wejścia.
Prowadziło do niego kilka stopni, które pokonali błyskawicznie. Drzwi jednak okazały się zamknięte i Yo-less zaczął się do nich dobijać, nadrabiając brak sił entuzjazmem.
Po chwili drzwi uchyliły się odrobinę.
— Dobry Boże! — rozległo się z wewnątrz. — Coście za jedni? Z cyrku?
— Proszę nas wpuścić, on jest chory! — poleciła Kirsty.
— Nie mogę. — Głos był młody, ale uparty. — Tu nie wolno.
— Wyglądamy jak szpiedzy? — zdenerwował się Yo-less.
— Proszę! — dodała Kirsty, choć ton nie miał wiele wspólnego z prośbą.
Drzwi zaczęły się przymykać, znieruchomiały i w końcu się otwarły.
— Dobrze, już dobrze… ale pan Hodder mówi, żebyście stanęli tak, żeby was było widać. Wchodźcie.
— Telefon nie zadziała — oznajmił Johnny, wciąż mający zamknięte oczy.
— O czym on mówi?
— Możecie sprawdzić, czy telefon działa? — spytała Kirsty.
— A dlaczego ma nie działać? — zdziwił się nastoletni właściciel głosu. — Sprawdzaliśmy go na początku dyżuru… Ktoś majstrował przy drutach?!
Przy stole, na którym stał telefon, siedział starszy mężczyzna, który powitał ich podejrzliwym spojrzeniem. Podejrzliwość i spojrzenie skoncentrowały się na Yo-lessie.
— Lepiej sprawdź telefon — polecił. — Nie podoba mi się to wszystko. Coś jakby podejrzane.
Młodszy sięgnął po słuchawkę.
Na zewnątrz huknęło i błysnęło, gdy piorun uderzył gdzieś naprawdę blisko, a potem rozległ się prawie jedwabisty syk, gdy niebo zostało rozcięte na dwoje.
W następnej sekundzie telefon eksplodował, siejąc po ścianach fragmentami bakelitu i miedzi.
— Włosy mi stają dęba! — jęknęła Kirsty, macając się po głowie.
— Mi też — poinformował ją Yo-less. — A możesz mi wierzyć, że to się naprawdę rzadko zdarza.
— Piorun uderzył w druty — odezwał się Johnny. — Nie działają telefony z innych posterunków na wzgórzach, nie tylko ten. A teraz będzie miał kłopoty z motorowerem.
— O czym on gada?
— Macie motorower, prawda? — spytała Kirsty.
— No to co?
— Jak to: co? Właśnie straciliście łączność! Nie powinniście czegoś z tym zrobić?
Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie w lekkim popłochu — dziewczyny nie powinny rządzić, a już w żadnym wypadku nie powinny krzyczeć.
— Tom, skocz no na dół do doktora Atkinsona i zadzwoń od niego na posterunek, że nasz telefon się rozleciał — polecił po chwili pan Hodder, nie przestając się przyglądać intruzom. — I powiedz im o tych dzieciakach.
— Nie zapali — oznajmił Johnny. — To karburator czy jakoś. To, co zawsze sprawia kłopoty.
Młodszy, Tom, spojrzał na niego z ukosa. W powietrzu wyczuwało się zmiany: dotąd obaj byli tylko podejrzliwi, teraz zaczęli czuć się niepewnie. — Skąd wiesz? — spytał Tom. Johnny otworzył usta i zamknął je z powrotem. Przecież nie mógł im powiedzieć, że czuje czas, że wie, iż gdyby zdołał właściwie zogniskować wzrok, zobaczyłby to, co chce, gdyż przeszłość i przyszłość były tuż, za rogiem, powiązane z teraźniejszością miliardem połączeń. Czuł, że prawie może wskazać, gdzie to jest: nie w górze czy w dole, ale pod właściwym kątem w stosunku do wszystkiego innego.
— Oni są już w drodze — powiedział. — Będą tu za pół godziny.
— Jacy oni? Co będzie za pół godziny?
— Blackbury zostanie zbombardowane — oznajmiła Kirsty.
Zagrzmiało.
— Tak sądzimy — dodał Yo-less.
— Pięć samolotów — powiedział Johnny i otworzył oczy. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce i wszyscy mu się przypatrywali, ale każde z nich otaczała jakby mgła, a gdy się ktoś poruszył, w ślad za nim poruszały się obrazy, zupełnie jak średnio widowiskowe efekty specjalne. — To przez burzę i chmury — wyjaśnił — będą myśleli, że są nad Siatę, a zrzucą bomby na Blackbury.
— Tak? A skąd wiesz? Powiedzieli ci?
— Posłuchaj, durniu! — Kirsty naprawdę się wściekła. — Gdybyśmy byli szpiegami, to po co byśmy ci to wszystko opowiadali?
Pan Hodder w odpowiedzi otworzył drzwi.
— Idę do doktora zatelefonować — oznajmił. — A potem może zdołamy stwierdzić, co tu się dzieje.
— A co z bombowcami? — nie ustępowała Kirsty.
Z północnego wschodu zagrzmiało, ale poza tym słychać było tylko deszcz.
— Z jakimi bombowcami? — spytał pan Hodder i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Johnny siadł, opierając głowę na dłoniach i mrugając rozpaczliwie, by pozbyć się migających obrazów.
— Lepiej, żebyście sobie poszli — odezwał się Tom. — To niezgodne z regulaminem, żeby tu siedzieli cywile…
Johnny zrezygnował z mrugania — bombowce, które widział, za nic nie chciały zniknąć. Sięgnął po leżące na stole karty do gry.
— Dlaczego są na nich bombowce? — spytał. — Do czego one są?
— Co? No… do gry, a bombowce po to, żeby łatwiej nauczyć się rozpoznawać samoloty. — Tom uważał, by cały czas od Johnny’ego oddzielał go stół. — Jak się nimi gra, jakoś tak samo się zapamiętuje…
— Uczysz się podświadomie — uzupełniła Kirsty.
— Nie, uczysz się, grając tymi tu kartami — poprawił ją desperacko Tom.
Na zewnątrz ktoś próbował uruchomić motorower. Johnny wstał.
— Dobrze, udowodnię ci. Następną kartą, którą podniesiesz, będzie… — Przed oczyma pojawiło mu się tyle obrazów, iż stwierdził, że skoro pani Tachyon widzi w ten sposób przez cały czas, to nie dość, że jest wszędzie, ale w dodatku i tak zachowuje się naprawdę sensownie.
Na zewnątrz ktoś jeszcze usilniej próbował uruchomić motorower.
— …następną kartą będzie piątka karo.
— Nie rozumiem, po co mam ci w ogóle pokazywać karty. — Tom spojrzał nerwowo na Kirsty, która tak już działała na ludzi.
— Boisz się? — spytała słodko.
Bez słowa złapał pierwszą z brzegu kartę i uniósł ją.
— Piątka karo — potwierdził poważnie Yo-less. Johnny skinął głową.
— Następny będzie… walet kier. Był.
Na zewnątrz do odgłosów nieskutecznego odpalania motoroweru dołączyły soczyste przekleństwa.
— To sztuczka — oburzył się Tom. — Któreś z was poustawiało karty.
— To je przetasuj, jak chcesz… — odparł Johnny. — A i tak następną będzie dziesiątka trefl.
— Jak ty to robisz? — zainteresował się Yo-less, przyglądając się dziesiątce trefl.
— Hm… To tak jak… pamiętam, że ją widziałem.
— Pamiętasz, zanim ją naprawdę zobaczysz? — zdziwiła się Kirsty.
Na zewnątrz odgłosy uruchamiania motoroweru zostały zagłuszone przez wyszukane przekleństwa.
— Uhm… no, można tak powiedzieć.
— Prekognicja — ucieszyła się nie wiedzieć dlaczego Kirsty. — Jesteś pewnie urodzonym medium… takim od seansów spirytystycznych…