Pan Norrell nie przestawał interesować Segundusa. Dużo myślał o magu i często rozmawiał o nim z panem Honeyfootem[11]. Honeyfoot był pewien, że wszystko, co się wydarzyło, można wytłumaczyć wielkim pragnieniem pana Norrella, dotyczącym przywrócenia magii w Anglii. Pan Segundus miał jednak wątpliwości. Zaczął z uwagą przyglądać się wszystkim w nadziei, że trafi na jakichś znajomych pana Norrella, którzy mogliby dostarczyć cennych informacji.
Dżentelmen z pozycją pana Norrella, pięknym domem i sporym majątkiem zawsze wzbudza zainteresowanie sąsiadów, którzy — jeśli nie są kompletnymi idiotami — znajdą sposób, by sprawdzić, czym on się zajmuje. Pan Segundus odkrył na Stonegate krewnych ludzi, którzy mieli farmę osiem kilometrów od opactwa Hurtfew. Zaprzyjaźnił się z nimi i przekonał ich, by urządzili proszoną kolację, na którą zaproszą kuzynów (pana Segundusa zaszokowała własna przebiegłość). Jak się można było spodziewać, kuzyni posłusznie przyszli i ochoczo podjęli rozmowę o bogatym i dziwnym sąsiedzie, który zaczarował katedrę w Yorku, ale ich cała wiedza na jego temat sprowadzała się do informacji, że pan Norrell udaje się do Londynu.
Pana Segundusa zdumiała ta wieść, ale jeszcze bardziej zdziwiła go własna reakcja na nią. Stał się dziwnie przygnębiony, co wydało mu się niedorzeczne. Norrell nigdy nie okazał mu cienia zainteresowania ani też nie oddał mu żadnej przysługi, ale to on był teraz jedynym kolegą po fachu pana Segundusa. Po jego wyjeździe pan Segundus miał zostać jedynym magiem w hrabstwie York. Ostatnim magiem.
Rozdział czwarty
Przyjaciele angielskiej magii
wczesna wiosna 1807
Wyobraź sobie, czytelniku, człowieka, który całe dnie przesiaduje w bibliotece, drobnego człowieka o niezbyt interesującym wyglądzie. Przed nim na biurku leży księga, świeży zapas piór, nóż do ich przycinania, atrament, papier, notatniki. W pokoju zawsze płonie ogień, gdyż bez niego człowiek ów marznie. Pokój zmienia się wraz z porami roku — człowiek ten nie. Za trzema wysokimi oknami rozpościera się krajobraz typowy dla angielskiej wsi, spokojnej wiosną, radosnej latem, melancholijnej jesienią i ponurej zimą. Zmiana pór roku nie porusza go jednak — ledwie uniesie wzrok znad księgi. Zażywa ruchu jak wszyscy dżentelmeni. Gdy jest pogodnie, idzie na długi spacer przez park do lasku. W pluchę wystarcza mu krótka przechadzka wśród krzewów. Niewiele jednak myśli o krzewach, parku czy lesie. W bibliotece czeka na niego księga. Ciągle ma przed oczyma jej stronice. Jego umysł bezustannie drąży argumenty autora dzieła, a palce swędzą z pragnienia, by znów dotknąć zapisanego papieru. Kilka razy w roku spotyka się z sąsiadami. W końcu to Anglia, nie można tu żyć poza społecznością, nawet jeśli jest się tak oschłym i zgorzkniałym. Zachodzą do niego, zostawiają wizytówki, zapraszają na obiady lub ansamble. Robią to z dobrego serca. Są przekonani, że zbyt długa samotność szkodzi, ale również ciekawi ich, czy zmienił się od ostatniego spotkania. Nie zmienił się. Nie ma im nic do powiedzenia i uważają go za najnudniejszego człowieka w całym hrabstwie York.
Tak jak przypuszczał pan Honeyfoot, w głębi oschłego serca pana Norrella kryła się ogromna ambicja, by przywrócić magię w Anglii. Właśnie w tym celu pan Norrell postanowił wyruszyć do Londynu.
Childermass zapewnił go, że to odpowiedni moment, a Childermass dobrze znał świat. Wiedział, w co się bawi dziatwa, nieobce mu były gry dawno zapomniane przez dorosłych. Wiedział, o czym rozmyślają starcy przy kominkach, choć od lat nikt ich o to nie pytał. Wiedział, co takiego młodzi ludzie słyszą w odgłosie werbli i dźwiękach dud, że opuszczają rodzinny dom, by wstąpić do wojska. Znał również szczyptę chwały i beczkę nieszczęść, które ich czekają. Wystarczyło, że Childermass popatrzył na prawnika idącego ulicą i od razu potrafił powiedzieć, co ów człowiek trzyma w kieszeniach płaszcza. Wiedza ta napawała Childermassa taką radością, że czasem wybuchał gromkim śmiechem. I nigdy, przenigdy nie czuł choćby krztyny współczucia dla innych.
Kiedy zatem Childermass powiedział swemu chlebodawcy: „Trzeba jechać do Londynu. Teraz”, pan Norrell mu uwierzył.
— Nie podoba mi się jedynie ten twój plan, by Segundus pisał w naszej sprawie do londyńskiej prasy — westchnął. — Z pewnością popełni błędy w swoim sprawozdaniu. Pomyślałeś o tym? Na pewno dorzuci sporo od siebie. Trzeciorzędni uczeni nie potrafią się oprzeć pokusie i zawsze ubarwiają sytuacje. Będzie zgadywał, jaki rodzaj magii pokazałem w Yorku. I bez tego towarzyszy jej zbyt wielki zamęt. Czy musimy wykorzystywać Segundusa?
Childermass obrzucił swego pana posępnym spojrzeniem, uśmiechnął się jeszcze posępniej, po czym spytał:
— Czy słyszał pan o Bainsie z marynarki wojennej?
— Chyba znam tego człowieka — odparł pan Norrell.
— Och! I co pan o nim wie?
— No cóż — zaczął pan Norrell po krótkim milczeniu — chyba widziałem jego nazwisko w jednej z gazet.
— Kapitan Hector Baines służył na fregacie „Król Północy” — powiedział Childermass. — W wieku dwudziestu jeden lat, podczas działań w Indiach Zachodnich, stracił nogę oraz dwa lub trzy palce. W tej samej bitwie zginął dowódca „Króla Północy” i wielu innych marynarzy. Pogłoski, że Baines przejął dowodzenie okrętem i wydawał załodze rozkazy w chwili, gdy doktor odpiłowywał mu nogę, uważam za mocno przesadzone. Z pewnością jednak wyprowadził uszkodzoną jednostkę z Indii, zaatakował hiszpański statek z cennym ładunkiem, zgarnął fortunę i wrócił do domu w glorii. Tam zerwał zaręczyny z pewną młodą damą i poślubił inną. Taką właśnie historię przedstawiono w „The Morning Post”. A ja powiem panu, co było dalej. Baines jest z północy, podobnie jak pan. To człowiek niewiadomego pochodzenia, bez wpływowych przyjaciół, którzy pomogliby mu w życiu. Wkrótce po ślubie przyjechał wraz z żoną do Londynu i zatrzymał się u przyjaciół na Seacoal Lane. Tam jadał z arystokracją, wznosił toasty z członkami parlamentu. Ten sukces przypisuję szacunkowi, który Baines zyskał dzięki artykułowi w gazecie. Czy pan ma w Londynie przyjaciół gotowych uczynić dla pana to samo bez kłopotania wydawców prasy?
— Doskonale wiesz, że nie — mruknął pan Norrell niecierpliwie.
Tymczasem pan Segundus pracował nad listem i trapiło go, że nie umie zawrzeć w nim więcej ciepłych pochwał dla pana Norrella. Sądził, że czytelnicy londyńskich gazet będą oczekiwali informacji o osobistych zaletach maga i zdumieją się, widząc, że autor tekstu nic o nich nie napisał.
Po pewnym czasie w „Timesie” ukazał się list zatytułowany: NIEZWYKŁE WYDARZENIA W YORKU: APEL DO PRZYJACIÓŁ ANGIELSKIEJ MAGII. Pan Segundus zakończył swój opis oświadczeniem, że przyjaciele angielskiej magii muszą błogosławić samotniczy tryb życia pana Norrella, gdyż ten sprzyjał studiom i w końcu przyniósł owoce w postaci wspaniałego pokazu magii w katedrze Yorku. Apelował też do czytelników, by poparli jego prośbę, aby pan Norrell nie wracał do studiów na odludziu, lecz zajął należne mu miejsce w gronie osób zajmujących się sprawami wagi państwowej i zapoczątkował w ten sposób nowy rozdział historii magii w Anglii.
11
By lepiej zrozumieć charakter i niezwykłe umiejętności pana Norrella, pan Segundus sporządził dokładny opis wizyty w opactwie Hurtfew, ale jego wspomnienia z wizyty były zdumiewająco niejasne. Za każdym razem, gdy czytał swoje słowa, odkrywał, że teraz inaczej to pamięta. Wykreślał zdania i pisał nowe, w końcu sporządzał następny opis. Po czterech lub pięciu miesiącach musiał przyznać sam przed sobą, że już nie wie, co pan Honeyfoot powiedział do pana Norrella, co odpowiedział na to pan Norrell i co on sam zobaczył w Hurtfew. Doszedł do wniosku, że próba spisania czegokolwiek na ten temat jest daremna, i cisnął zapiski w ogień.