Pan Norrell wędrował z pokoju do pokoju, pragnąc tylko zniknąć. Lecz w pewnej chwili zatrzymał się na dźwięk własnego nazwiska.
— …zapewnia mnie, że nigdy nie wychodzi bez mistycznej granatowej szaty ozdobionej symbolami nie z tej ziemi! Drawlight, który doskonale zna Norrella, twierdzi jednak, że…
Aż dziw bierze, iż pan Norrell cokolwiek dosłyszał przez ten hałas. Wydawało mu się, że głos należy do młodej kobiety. Norrell rozejrzał się gorączkowo, usiłując ją wypatrzyć. Bez powodzenia. Zaczął się więc zastanawiać, co jeszcze o nim mówiono.
Stanął obok czterdzieste — bądź pięćdziesięcioletniej damy wyglądającej dość przeciętnie i mężczyzny, jakich nieczęsto widywano w hrabstwie York. Był raczej drobny i elegancko odziany. Miał porządny czarny frak i koszulę oraz śnieżnobiałą kamizelkę. Para maleńkich srebrnych okularów zwisała z jego szyi na czarnej aksamitnej wstążce. Rysy twarzy miał niezwykle regularne, dość przyjemne dla oka, do tego krótkie ciemne włosy oraz bardzo jasną cerę. Jedynie policzki przybrały barwę najjaśniejszego odcienia różu. Jego oczy — duże, przepastne, ciemne i tak lśniące, że wydawały się wilgotne — robiły niezwykłe wrażenie. Ocieniały je bardzo długie i czarne rzęsy. Zniewieściały wygląd był w dużej mierze jego zasługą, lecz dziewczęce oczy i rzęsy podarowała mu natura.
Pan Norrell zaczął się przysłuchiwać ich rozmowie, by sprawdzić, czy mówią o nim.
— …oto rada, której udzieliłem lady Duncombe — powiedział dżentelmen. — Lady Duncombe znalazła dla swej córki niezwykłego męża, dżentelmena z dziewięcioma setkami dochodu rocznie! Ta niemądra dziewczyna oddała jednak serce kapitanowi dragonów, który nie ma grosza przy duszy. Biedna lady Duncombe niemal oszalała. „Och, droga pani!” — wykrzyknąłem na wieść o tym. „Bez obaw. Proszę zostawić to mnie. Nie jestem geniuszem, ale moje zdolności mogą się okazać nadzwyczaj użyteczne”. Moja droga! Rozbawi panią, jak załatwiłem tę sprawę! Śmiem twierdzić, że nikt inny w świecie nie uknułby tak szatańskiego planu! Zabrałem pannę Susan do Graya na Bond Street, gdzie spędziliśmy niezwykle przyjemny poranek, mierząc naszyjniki i kolczyki. Przez większość życia mieszkała w hrabstwie Derby, nie przywykła więc do wspaniałych klejnotów. Wątpię, czy w ogóle o nich myślała. Potem lady Duncombe i ja napomknęliśmy raz czy dwa od niechcenia, że biorąc ślub z kapitanem Hurstem, sama pozbawi się przyjemności zakupu takich rozkosznych świecidełek. Po ślubie z panem Wattsem zaś będzie mogła przebierać w kosztownościach. Potem zadałem sobie sporo trudu, by poznać kapitana Hursta i zaciągnąć go do Boodle’a, gdzie — cóż, nie będę pani oszukiwał — gdzie się uprawia hazard! — Dżentelmen zachichotał. — Pożyczyłem mu trochę pieniędzy, by spróbował szczęścia. Naturalnie, nie należały do mnie, lady Duncombe ofiarowała mi je specjalnie w tym celu. Poszliśmy tam trzy lub cztery razy i w niezwykle krótkim czasie długi kapitana wzrosły do… — Cóż, droga pani, nie mam pojęcia, jak zdoła je spłacić! Lady Duncombe i ja daliśmy mu do zrozumienia, że czym innym jest oczekiwać, iż młoda kobieta wyjdzie za człowieka o niewielkich dochodach, a czym innym, że poślubi dłużnika. Początkowo nie chciał nas słuchać. Użył… jak to nazwać? Raczej koszarowych epitetów. Wkrótce jednak przyznał nam słuszność.
Pan Norrell widział, że kobieta o dość przeciętnym obliczu rzuca swemu rozmówcy niechętne spojrzenie. Po chwili niemal niezauważalnie i bardzo chłodno skinęła głową i bez słowa odeszła w tłum. Opuszczony człowieczek popatrzył w innym kierunku i natychmiast powitał nowego przyjaciela. Po chwili wzrok pana Norrella przyciągnęła wyjątkowej urody młoda dama w srebrnobiałej sukni, z którą rozmawiał wysoki, przystojny mężczyzna. Śmiała się serdecznie ze wszystkiego, co mówił.
— … a gdyby odkrył dwa smoki, czerwonego i białego, pod fundamentami domu, sczepione w odwiecznej walce i symbolizujące przyszłą zagładę pana Godesdone’a? Przyznaję, że nie miałbym nic przeciwko temu — dodał mężczyzna cicho.
Kobieta zaśmiała się jeszcze radośniej, a pan Norrell ze zdumieniem usłyszał, jak ktoś zwraca się do niej „pani Godesdone”. Po namyśle doszedł do wniosku, że powinien z nią porozmawiać, ale zdążyła już zniknąć w tłumie.
Zmęczony gwarem i widokiem tylu osób postanowił dyskretnie opuścić dom. Jednak tłum stojący przy drzwiach był nie do sforsowania, Norrell utknął więc wśród ludzi i dał się ponieść do innego pomieszczenia, gdzie krążył niczym suchy liść na wietrze. Podczas jednego z takich okrążeń dostrzegł zaciszny kącik obok okna. Za wysokim parawanem z rzeźbionego hebanu inkrustowanego macicą perłową krył się — co za radość! — regał z książkami. Pan Norrell wśliznął się za parawan, wziął do ręki Całkowite zgłębienie pełni objawienia świętego Jana Johna Napiera i zatonął w lekturze.
Gdy po jakimś czasie uniósł wzrok, ujrzał wysokiego, przystojnego mężczyznę, rozmówcę pani Godesdone. Obok stał drobny człowieczek, który zadał sobie tyle trudu, by obrócić wniwecz małżeńskie plany kapitana Hursta. Rozmawiali z ożywieniem. Ścisk wokół był tak wielki, że wysoki dżentelmen bezceremonialnie złapał niskiego za rękę i zaciągnął za parawan, do kąta zajętego przez pana Norrella.
— Nie ma go tutaj — powiedział, akcentując każde słowo szturchnięciem rozmówcy w ramię. — Gdzież dzikie oczy, które nam obiecałeś? Gdzież niewytłumaczalny trans? Czy ktoś został przeklęty? Szczerze wątpię. Przywoływałeś go jak ducha z zaświatów, a on nie przyszedł.
— Widziałem się z nim jeszcze tego ranka — bronił się niski. — Opowiadał, jakie to wspaniałe magiczne sztuki demonstrował ostatnio, i powiedział, że przyjdzie.
— Już po północy. Nie przyjdzie. — Wysoki mężczyzna uśmiechnął się z wyższością. — Przyznaj wreszcie, że go nie znasz.
Drobny człowieczek uśmiechem odpowiedział na uśmiech rozmówcy (obaj dżentelmeni urządzili sobie pojedynek na uśmiechy) i odparł:
— Nikt w całym Londynie nie zna go lepiej. Przyznaję, że jestem odrobinę, zaledwie odrobinkę, rozczarowany.
— Ha! — wykrzyknął ten wysoki. — Wszyscy jesteśmy zdania, że zostaliśmy okrutnie wykorzystani. Przyszliśmy tu ujrzeć coś nadzwyczajnego, a zamiast tego sami musimy organizować sobie rozrywkę. — Jego wzrok padł na pana Norrella: — A ten dżentelmen czyta książkę.
Drobny człowieczek obejrzał się za siebie i trącił przy tym łokciem pana Norrella. Następnie zgromił go spojrzeniem za to, że zajął niewielką wolną przestrzeń tak pokaźną księgą.
— Powiedziałem, że jestem rozczarowany — ciągnął niski dżentelmen — ale nie zaskoczony. Nie znasz go tak jak ja. Zapewniam cię, że ma o sobie niezwykle wysokie mniemanie. Człowiek, który nabywa dom na Hanover Square, wie, co robi. Nie słyszałeś o tym? Jest bogaty jak Żyd. Odziedziczył ogromny majątek po wuju Haythornthwaicie. Ma też dużą posiadłość w hrabstwie York.
— Ha! — oznajmił sucho wysoki. — Miał szczęście. Umierających bogatych wujów jest jak na lekarstwo.