Выбрать главу

Pan Segundus podziękował jej z uśmiechem.

— Wątpię, by do tego doszło. Podstawowym problemem będzie brak materiałów. Ja mam ich bardzo niewiele, a kiedy towarzystwo się rozwiąże… Cóż, nie wiem, co się stanie z księgami, ale śmiem twierdzić, że nie trafią one do mnie.

Pan Segundus zjadł chleb (wyśmienity, tak jak utrzymywał nieboszczyk pan Pleasance i jego przyjaciele), śledzie i wypił herbatę. Ukryta w tych specjałach moc kojenia strapionego serca musiała być spora, bo od razu poczuł się lepiej. Wzmocniony, włożył płaszcz, kapelusz, ciepły szal oraz rękawiczki, po czym ciężkim krokiem ruszył przez zaśnieżone ulice do miejsca, które pan Norrell wyznaczył na dzisiejsze cuda — do katedry.

Mam nadzieję, że czytelnikowi nieobce jest to stare katedralne miasto, gdyż w innym wypadku nie pojmie znaczenia wyboru miejsca przez pana Norrella. W takim mieście wielki zabytkowy kościół to nie jeden z wielu budynków, to budynek najważniejszy. Wyróżnia się rangą, okazałością i powagą. Nawet dzisiaj, kiedy stare katedralne miasta obrastają w eleganckie dodatki w postaci budynków użyteczności publicznej, sal balowych i salonów (York był ich pełen), katedry górują nad nimi wszystkimi jako świadectwo pobożności naszych przodków. Można odnieść wrażenie, że w mieście wznosi się coś od miasta potężniejszego. Jadąc w interesach przez zatłoczone wąskie uliczki, z pewnością stracimy ją z oczu. Po pewnym czasie jednak widać ją, o wiele wyższą i o wiele większą od innych budynków, i wiadomo już, że znaleźliśmy się w sercu miasta. Ulice i dróżki prowadzą właśnie tam, do źródła tajemnic głębszych niż te znane wszystkim panom Norrellom. O tym właśnie myślał pan Segundus, gdy zbliżył się do katedry i stanął w sinym cieniu jej zachodniego skrzydła. Po chwili zza rogu wyłonił się doktor Foxcastle, przypominający tłustego kocura. Ponieważ już z daleka obserwował pana Segundusa, skierował się teraz ku niemu, życząc mu miłego dnia.

— Czy byłby pan tak miły — zaczął — i przedstawił mnie panu Norrellowi? Chciałbym poznać tego dżentelmena.

— Z największą przyjemnością — odparł pan Segundus i rozejrzał się dookoła.

Pogoda sprawiła, że większość ludzi została w domu, tylko kilka ciemnych postaci brnęło przez białe pole w stronę wielkiego szarego kościoła. Byli to członkowie towarzystwa magów, duchowni oraz obsługa katedralna — kościelni i woźni, wicechórmistrze i prepozyci, sprzątacze transeptów i im podobni — wysłana przez przełożonych, by doglądać spraw kościoła.

— Z ochotą natychmiast spełniłbym tę prośbę — dodał pan Segundus — lecz nie widzę nigdzie pana Norrella.

A jednak ktoś tam był.

Tuż przed wejściem do katedry, samotnie, stał w śniegu jakiś ponury osobnik. Z wyraźną ciekawością wpatrywał się w pana Segundusa i doktora Foxcastle’a. Potargane włosy opadały mu na ramiona niczym wodospady czarnej wody. Miał wyrazistą, chudą twarz, lekko wykrzywioną, niczym korzeń drzewa, a do tego długi cienki nos. Choć jego cera była bardzo blada, oblicze wyglądało na smagłe, może ze względu na ciemne oczy albo tłuste włosy. Po chwili mężczyzna podszedł do obu magów, złożył im zdawkowy ukłon i poprosił o wybaczenie, ale prawdopodobnie przyszli tu w tej samej sprawie, co on. Przedstawił się jako John Childermass, dysponent pewnych spraw pana Norrella (nie uściślił jakich).

— Odnoszę wrażenie, że pana znam — oświadczył pan Segundus z zadumą. — Czyżbym już pana spotkał?

Coś drgnęło w ponurej twarzy Childermassa, ale nie sposób było dojść, czy był to grymas złości, czy rozbawienia.

— Często bywam w Yorku w sprawach pana Norrella. Może widział mnie pan w jednej z miejskich księgarni?

— Nie — odparł pan Segundus. — Pamiętam tę twarz… Już pana gdzieś widziałem… Ale gdzie? Och! Lada chwila sobie przypomnę!

Childermass uniósł brew, jakby szczerze w to wątpił.

— Pan Norrell z pewnością zaraz przybędzie? — zapytał doktor Foxcastle.

Childermass poprosił o wybaczenie i wyjaśnił, że pan Norrell raczej się nie zjawi. Nie miał ku temu najmniejszego powodu.

— Aha! — zakrzyknął doktor Foxcastle. — Zatem dał za wygraną, czyż nie? No cóż. Nieszczęsny dżentelmen. Coś mi się zdaje, że mu teraz nie do śmiechu. Tak to bywa. Przynajmniej się starał. Nikt nie będzie miał mu tego za złe. — Doktor Foxcastle poczuł ogromną ulgę, że nie zobaczy żadnej magii. Stąd ta wspaniałomyślność.

Raz jeszcze Childermass poprosił Foxcastle’a o wybaczenie. Obawiał się, że doktor opacznie go zrozumiał. Pan Norrell z pewnością odprawi magię. Uczyni to w opactwie Hurtfew, a rezultaty będą widoczne w Yorku.

— Dżentelmeni nie lubią opuszczać wygodnych miejsc przy kominku, jeśli nie muszą — dodał Childermass. — Śmiem twierdzić, że gdyby panowie mogli śledzić tę demonstrację ze swoich salonów, nie fatygowaliby się tu w taką pluchę.

Doktor Foxcastle ze świstem wciągnął powietrze i rzucił Childermassowi wymowne spojrzenie świadczące o tym, że uważa Childermassa za zuchwalca. Dysponent jednak nie przejął się reakcją doktora Foxcastle’a, wręcz przeciwnie — wyglądał na rozbawionego.

— Już czas, panowie — rzekł. — Proszę zająć miejsca. Jestem pewien, że żal byłoby panom coś przegapić, skoro tyle od tego zależy.

Minęło już dwadzieścia minut, a magowie z Yorku nadal przekraczali próg katedry od strony południowego transeptu. Kilku rozejrzało się przed wejściem do środka, jakby żegnając się ze światem. Nie mieli pewności, czy ujrzą go ponownie.

Rozdział trzeci

Kamienie Yorku

luty 1807

W czasie srogich mrozów wielki stary kościół jest mało przytulny. Ma się wtedy wrażenie, że chłód setek zim skrył się w jego murach, a teraz wolno z nich się sączy. W takim zimnym, ponurym i mrocznym wnętrzu katedry dżentelmeni z towarzystwa magów Yorku czekali na niespodziankę, choć nie mieli pojęcia, czy będzie należała do przyjemnych.

Pan Honeyfoot próbował się uśmiechać pokrzepiająco do towarzyszy, ale jak na tak biegłego w sztuce przyjaznych uśmiechów dżentelmena nieszczególnie się popisał.

Nagle usłyszeli dzwony kościoła St Michael le Belfrey wybijające połowę godziny. W katedrze brzmiały niczym dzwony z innej, odległej krainy. Nie był to wcale radosny dźwięk. Zgromadzeni dżentelmeni doskonale wiedzieli, że bicie dzwonów często towarzyszy magii, zwłaszcza magii nieziemskich istot — elfów. Poza tym w dawnych czasach bicie srebrnego dzwonu oznaczało, że jakiś obywatel Anglii wielkiej cnoty lub urody zostanie uprowadzony przez elfy, by już na zawsze zamieszkać w niezwykłej krainie. Nawet Król Kruków, który nie był elfem, lecz Anglikiem, miał godny pożałowania zwyczaj porywania mężczyzn i kobiet i więzienia ich w zamku w Innych Ziemiach[9]. Gdybyśmy ja i ty, czytelniku, dysponowali mocą zniewolenia dowolnej osoby, która nam się szczególnie spodobała, gdybyśmy mogli wybierać spośród wszystkich ludzi żyjących na świecie i gdybyśmy mogli tę osobę zatrzymać u naszego boku na całą wieczność, to coś mi się zdaje, że nasz wybór padłby zapewne na kogoś bardziej interesującego niż członek Uczonego Towarzystwa Magów Yorku. Ale ta krzepiąca myśl nie nawiedziła umysłów zgromadzonych w katedrze dżentelmenów. Co więcej, kilku z nich zaczęło się zastanawiać, jak bardzo list doktora Foxcastle’a rozsierdził pana Norrella, i naszły ich poważne obawy.

вернуться

9

Takie porwanie opisuje znana ballada Król Kruków.

Niedługo już, mój ojciec rzekł Niedługo będziesz z nami Król Kruków bardzo dobrze wie Gdzie najpiękniejsza pani Ksiądz zbytnio był światowy Choć modlił się i dzwonił Król Kruków świec trzy sztuki dał Ksiądz rzekł: nie będę bronił Ramiona kruche miała zbyt Choć słowo już mi dała Król Kruków dłoń wyciągnął doń Westchnieniem mnie żegnała Ta ziemia jest zbyt płytka Skreślona jest na niebie I drży jak deszcz na wietrze gdy Kruków Król pomknie biegiem Na zawsze i na wieki Wspominaj przy mnie spokój Na bagnach pod gwiazdami U obłąkańca boku