– Na chwilę przedtem, zanim cię wykopałam.
– Koniec pierwszej rudny – oświadczył doktor Ainsley. – Kelly prowadzi.
– W porządku, ale wróćmy do poważnego tematu. Powiedziałaś, że poszukasz współlokatora.
– No i?
– Jestem zainteresowany. Muszę się gdzieś podziać, gdy stąd wyjdę, a zapłacę ci wystarczająco dużo, byś mogła rzucić pracę. Nie potrząsaj głową, to uczciwa propozycja i dobry pomysł.
– Mamy znów zamieszkać pod jednym dachem, i to zaledwie kilka tygodni po rozwodzie? Jake, bądź poważny!
– Myślę, że obydwoje o czymś zapominacie – wtrącił się doktor Ainsley.
Odwrócili ku niemu głowy.
– O czym?
– O Henryku VIII.
– Nie zwracaj na niego uwagi – poradził Jake, patrząc na wyraz twarzy Kelly.
– Henryk VIII i Anna Kliwijska – ciągnął doktor Ainsley. – Była jego czwartą żoną. Rozeszli się w zgodzie, pozostając parą przyjaciół. Nosiła nawet tytuł „Drogiej królewskiej siostry". Przeżyliście razem osiem lat. Czy wam się to podoba, czy nie, wiele was łączy. Co w tym zabawnego? – spytał, gdy Kelly wybuchnęła śmiechem.
– Przepraszam, ale to zabawne wyobrazić sobie Jake'a jako Henryka VIII.
– Będę doskonałym lokatorem – oświadczył Jake uroczyście.
– Jestem tego pewna, ale nie dla mnie. Dziękuję, nie skorzystam.
– Kelly! – zawołali równocześnie.
– Macie nie po kolei w głowie. Obydwaj. A teraz już pójdę, zanim też zwariuję.
Tej nocy praca w restauracji zmęczyła Kelly bardziej niż zwykle. Zapach tłustego jedzenia przyprawiał ją o mdłości. Wieczorem usiadła przy biurku, by napisać referat, jednak pusta kartka zawirowała jej przed oczami. Musiała przerwać pisanie. Tak, rzeczywiście powinna poszukać współlokatora.
Ale nie Jake'a. Na litość boską, każdego, tylko nie Jake'a.
Minęło kilka dni, zanim znów wybrała się do szpitala. Postanowiła, że tym razem nawet nie pozwoli, by Jake zaczął ją przekonywać.
Doktor Ainsley spotkał ją na korytarzu i zaciągnął do swojego gabinetu.
– Powinna pani o czymś wiedzieć – powiedział pospiesznie. – Przedwczoraj Jake się wypisał na własne żądanie.
– I pan mu na to pozwolił?
– Nie mogłem go powstrzymać. Szpital to nie więzienie.
– Dlaczego pan do mnie nie zadzwonił?
– Ponieważ nie miałem pani numeru. Jake wrócił do swego mieszkania. Na szczęście w nocy jeden z sąsiadów usłyszał jego jęki i wezwał karetkę. Teraz jego stan jest już stabilny. Obawiam się jednak, że taka sytuacja może się powtórzyć.
– Czy on nadal potrzebuje opieki pielęgniarskiej?
– Tak, ale niezbyt intensywnej. Gdyby z kimś mieszkał, wysłałbym go bez wahania do domu. Jednak on nie ma nikogo… To zresztą dziwne. Jak na tak popularnego człowieka jest bardzo samotny.
Jake leżał w łóżku, wyczerpany po niedawnej próbie ucieczki i przygnębiony z powodu niefortunnego zakończenia przygody. Kelly nie odezwała się ani słowem, tylko usiadła przy łóżku i westchnęła.
– Zachowałem się jak idiota – wyznał po chwili.
– To nie nowina – odparła, starając się nie okazywać zdenerwowania. Widok jego pobladłej, zmęczonej twarzy sprawiał jej ból. – Co cię podkusiło, by zrobić taką głupią rzecz?
– Dostałem świra. Znasz mnie lepiej niż ktokolwiek. Czy wyobrażasz sobie, przez co ja przechodzę? Nie winię cię za to, że nie chcesz ze mną mieszkać. Szkoda, bo przyjaźń to piękna rzecz. Prawda, Kelly?
Zaczynała się wahać, podjęła więc ostatnią desperacką próbę obrony swej niezależności.
– Uważam, że to Olimpia powinna się tobą zająć, Jake.
– Ona pracuje od świtu do nocy. Poza tym nie mam teraz dość energii, by ją zadowolić.
– Nie przypuszczam, by oczekiwała tego po tobie… To znaczy na razie.
– Jestem zbyt osłabiony, by nawet o tym myśleć.
– Czy to ten sam Jake Lindley, na widok którego kobiety mdleją przed telewizorami? – zakpiła.
– Tak – przyznał poważnym tonem.
– Och, Jake – westchnęła – co ja mam zrobić?
– Co chcesz. To twój wybór.
– Myślisz, że cierpię na sklerozę? – obruszyła się. – Zawsze tak mówiłeś, kiedy chciałeś postawić na swoim.
– Może i tak – zgodził się podejrzanie potulnie.
– To się nie uda, Jake – jęknęła błagalnie. – Poza tym widziałeś moje mieszkanie. Nawet nie jest umeblowane.
– Pomyślałem o tym. – Sięgnął do szafki przy łóżku i wyjął czek. – To powinno pokryć koszt mebli i montażu. Nie rób niczego sama, wynajmij ludzi.
Wysokość kwoty zaskoczyła ją.
– Ależ to o wiele za dużo…
– To czynsz za pierwszy miesiąc. – Wykrzywił nagle usta, jakby poczuł ból. – Pozwól, bym coś dla ciebie zrobił. – Gdy nadal milczała, dodał z naciskiem: – Proszę.
Prośby nie były w stylu Jake'a. Potrafił czarować ludzi tak długo, aż mu ulegali. Jednak dziś zauważyła w jego oczach niepokój, którego nigdy przedtem nie widziała, a w uszach zabrzmiały jej słowa doktora Ainsleya: „Jak na tak popularnego człowieka jest bardzo samotny".
– W porządku – powiedziała z wahaniem. – Ale tylko do momentu, kiedy staniesz na nogi.
– Masz na myśli, aż nogi przestaną się pode mną uginać? – zażartował.
– Aż wyzdrowiejesz.
– Będę twoim bratem. A teraz wróćmy do spraw praktycznych. Czy już zwolniłaś się z pracy?
– Nie, ale…
– No, to zrób to teraz. – Podał jej słuchawkę. Zwolnienie się z pracy zajęło jej nie więcej niż minutę. Szef, o dziwo, był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie miał Kelly nic do zarzucenia, jednak wyniknęło mu się między wierszami, że jego siostrzenica znalazła się w trudnej sytuacji i rozpaczliwie poszukuje jakiejś posady. Prawdopodobnie wkrótce zwolniłby Kelly, gdyby go nie uprzedziła. Widać tak już miało być. Trudno…
Nie umiała jednak dojrzeć jaśniejszych stron zaistniałej sytuacji. To żadne przeznaczenie, raczej nieszczęśliwy zbieg okoliczności. No i jeszcze to dziwaczne porównanie Jake'a do Henryka VIII…
Nie, nie był Henrykiem. Był diabłem. Diabłem pełnym kuszącego uroku.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Minął kolejny tydzień, zanim Jake doszedł do siebie po niedawnej przygodzie i został wypisany ze szpitala. W tym czasie Kelly wynajęła firmę dekoratorską i umeblowała mieszkanie. Wydała sporo pieniędzy, ale dzięki czekowi od Jake'a nadal trochę pozostało. Kiedy próbowała mu dziękować, od razu zmieniał temat.
– No dobrze, przejdźmy do spraw praktycznych – powiedziała w końcu. – Trzeba przewieźć twoje rzeczy. Daj mi klucze, załatwię to.
Gdy się rozstali, obydwoje wyprowadzili się ze starego domu. Kelly była ciekawa, jak Jake się urządził w nowym lokum.
– Dzięki, ale nie trzeba – odparł pospiesznie. – Nie musisz się trudzić. Wszystko już zorganizowałem.
Zrobiło jej się głupio. Oczywiście, na pewno poprosił Olimpię o pomoc. Prawdopodobnie to ona miała zapasowe klucze. Dlaczego o tym nie pomyślałam, wściekała się Kelly w duchu.
Znalazła wymówkę, by wyjść i pożegnała się dość nerwowo.
Wieczorem, w przeddzień przeprowadzki Jake'a, była tak skupiona na lekturze książki, którą chciała do jutra skończyć, że nie od razu usłyszała, że ktoś dzwoni do drzwi. Gdy je otworzyła, stanęła oko w oko z Olimpią.
Kobieta z burzą perfekcyjnie potarganych blond włosów wyglądała jak zwykle olśniewająco. Na widok Kelly uśmiechnęła się szeroko i kordialnie objęła ją ramieniem, roztaczając wokół intensywną woń drogich perfum.
– Kelly, kochanie, nie masz mi za złe, że wpadłam, prawda?
– Ależ skądże – skłamała Kelly.